Opowiadał, że był przywiązany do mszy w łacińskim rycie, ale - o paradoksie - denerwował się szafowaniem słownictwa, opartego na języku Horacego. Już myślałem, że jego zgon pozbawi rubrykę krytycznego sędziego, aliści o kontynuację twórczego nadzoru postarała się pani Lidia Krupa-Surdyka, koleżanka klubowa, niegdysiejsza gwiazda mistrzowskiej drużyny szczypiornistek Cracovii, wybitna reprezentantka Polski.
Jest bardziej surowa w ocenie tego, co piszę, a w ostatnim kolokwium prasoznawczym, odbytym pomiędzy regałami Delikatesów przy Brodowicza, zarzuciła mi wszechobecny pesymizm, bijący z moich felietonowych bździn, dodając dobrze znany zarzut o złośliwym krytykanctwie. Ponieważ zdołałem wyszperać w dziale artykułów (!) kolonialnych zlecone goryczkę i czarny pieprz mielony, rozpędzona koleżanka nie zdążyła rozwinąć tezy o genezie mojego zboczenia publicystycznego, wyrastającego, ani chybi, na tle osobistych niepowodzeń.
Trzeba trafu, że jeszcze tego dnia rozpoczęły boje o mistrzostwo świata następczynie pani LK-S, czyli reprezentacja piłkarek ręcznych. Za przeciwniczki miały słabiutką, żeby nie napisać: prymitywną, drużynę Kuby i bardzo długo nie mogły sobie z nią poradzić. Nawet czołowe drużyny kontynentu amerykańskiego to zwykle popychadła handballowych mundiali. Na poprzednim Polska trafiła bodaj na Peru i sprawiła egzotycznym rywalkom rżniątkę, wygrywając różnicą 30 bramek. Domyślam się, że koleżanka musiała ten mecz oglądać i to w towarzystwie osoby, której kwalifikacje są niepodważalne. Trener Edward Surdyka, wielokrotny selekcjoner kadry narodowej kobiet, musiał przechodzić niezłe katusze, patrząc na nieporadność naszych zawodniczek.
Wtedy, gdy pozwalały Kubankom wchodzić w naszą obronę jak w masło, kiedy pozwalały sobie na stratę bramki, grając w przewadze, kiedy miały problemy z wykorzystywaniem rzutu karnego. Musiał też dojrzeć chaotyczność w prowadzeniu polskiego zespołu. Duński trener Kim Rasmussen pije piwo, które sam nawarzył. Wyrugował z kadry prawie wszystkie starsze zawodniczki, a teraz denerwuje się, że ostatnia, Iwona Niedźwiedź-Gloc, zdobywając 11 goli, ratuje mu głowę.
Gdyby Lidka, kobieta o renesansowych zainteresowaniach, znalazła się na moim miejscu, czyż nie sięgnęłaby po felietonową krytykę i wylała na młodsze koleżanki nieco dziegciu? Ręczę, że nie miałaby najmniejszego problemu, albowiem jej kariera na parkiecie biegła równolegle z rozkwitem jeszcze bardziej napastliwej felietonistyki ówczesnej „Gazety Krakowskiej” - śp. Brunona Rajcy, sąsiada zza ściany kamienicy przy ul. ks. bp. Bandurskiego (dawniej - Kona). Kiedy w stanie wojennym flekował Niemca jako „apostoła pokoju”, bardzo brakowało jej sąsiedzkiej recenzji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?