Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Lionheart"

Redakcja
Niezapomniane płyty historii rocka (101)

Kate Bush

Kate Bush

   Przepłynąłbym milion mil, aby przepłukać sobie gardło wodą z jej kąpieli... - _takie listy zaczęły napływać do prasy, gdy wraz z wydaniem debiutanckiego albumu Kate Bush - "The Kick Inside" telewizja pokazała jej pierwsze wideoklipy, a gazety zaczęły drukować zdjęcia. Niespodziewanie na ekranach i łamach zaistniała piękna, obdarzona oryginalną urodą, bardzo zgrabna, poruszająca zmysły kobieta. A w dodatku ta istota była posiadaczką przedziwnego, przesyconego erotyzmem głosu.
   Gdy media ujawniły, że śpiewający przedmiot pożądania jest jeszcze właściwie amatorką, że ma zaledwie dziewiętnaście lat, że sam komponuje wykonywane przez siebie piosenki, że pisze do nich teksty i że przygotowuje choreografię do swoich teledysków, rozpętała się burza.
   Otóż część krytyki i słuchaczy uznała, że to wszystko jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Pojawiły się plotki, że głos artystki jest tak niezwykły, bo został sztucznie spreparowany w studiu i że podpisywaną przez nią muzykę pisali inni, specjalnie wynajęci do tego kompozytorzy.
   Co na to Kate Bush? Nic. Pozornie zachowała kamienny spokój. Od czasu do czasu udzielała wywiadów, kręciła filmiki ilustrujące jej kolejne przeboje i, co najważniejsze, pracowała nad nową płytą.
   Ale był to, jak wspomniałem, pozorny spokój. Bo tak naprawdę głęboko poruszona tymi podważającymi jej autentyczność i talent pogłoskami zdecydowała, że trzeba je raz na zawsze uciszyć. Sposób był na to tylko jeden - koncerty. Kate Bush była, i pewnie dalej jest, perfekcjonistką. Zatem i występy zaplanowała w wielkim stylu. Samo śpiewanie na scenie to za mało. Postanowiła stworzyć specjalny muzyczno-baletowo-teatralny spektakl. Aby go przygotować, potrzebowała roku obmyślania i aż sześciu miesięcy prowadzonych w tajemnicy prób. Pomagało jej to, że jeszcze zanim nagrała pierwszą płytę, uczyła się sztuki mimicznej i tańca.
   Jej mistrzem był, wspomniany już przy okazji opowieści o "The Kick Inside", angielski choreograf i nauczyciel ruchu Lindsey Kemp. Kate zaczęła chodzić na jego lekcje do Covent Garden Dance Centre.
.. - To było jedyne miejsce, gdzie można było uczyć się tańca, nie mając kwalifikacji... Chociaż miałam 16 lat i nigdy wcześniej nie tańczyłam, robiłam duże postępy. Lindsey nauczył mnie, że można wypowiadać się za pomocą ciała - a kiedy ono jest pobudzone, to także umysł. Nauczył mnie magii sceny - wspomina.
   Próby koncertów odbywały się sześć dni w tygodniu po czternaście godzin dziennie. Co ważne, technicy zaproponowali piosenkarce używanie ówczesnej nowości technicznej, przenośnego, zakładanego na głowę mikrofonu. _Kiedy go używałam poruszając się po scenie, miałam wspaniałe poczucie wolności...
- opisuje swoje przeżycia artystka.
   Przygotowania do występów trwały do 3 kwietnia 1979 roku, kiedy to w Empire Theatre w Liverpoolu Kate Bush dała pierwszy koncert. - Jestem przerażona. Nie boję się publiczności, lecz tego, że nie będę dość dobra... - wyznała przed wejściem na scenę.
   Zgasły światła. Zaczął się show. 17 piosenek, 17 scenek baletowo-pantomimicznych, 17 różnych kostiumów. Rewelacyjnie grający zespół, nieskazitelne nagłośnienie, piękne światła… i jej głos. Ten sam, tak dobrze znany już z płyt. Na żywo nawet brzmiał jeszcze bardziej niewiarygodnie, bo chwilami używała go z jeszcze większą ekspresją. Tego dnia zrodziła się żyjąca do dziś legenda Kate Bush, artystki koncertowej.
   W ciągu następnych sześciu tygodni obejrzało jej koncerty 100 tys. Europejczyków. I mieli wielkie szczęście, bo później występowała już bardzo rzadko.
   Napisałem, że w czasie spektaklu wykonała aż siedemnaście piosenek. Bo koncert obejmował też repertuar z wydanej już wtedy drugiej płyty artystki - "Lionheart". Ten album był wyraźną kontynuacją debiutu. Pojawiło się na nim dziesięć znakomitych utworów, które właściwie nie ustępowały tym z "The Kick Inside", ale były trochę delikatniejsze, bardziej liryczne i rozmarzone. Pojawiły się też kolejne przeboje. Na singlu wydano promujące płytę, utrzymane w nastroju muzyki Pink Floyd nagranie "Wow" i mocne, przeszywające "Hammer Horror". Ale i pozostałych osiem miało wielką klasę. Nie sposób pochwalić któregokolwiek z pozostałych nagrań nie krzywdząc innego. Wszystkie są wręcz rewelacyjne.
JERZY SKARŻYŃSKI
Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski