Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Listonosz walczy pod Grunwaldem

tekst Paulina Musialska
Fot. grzegorz maciąg
Od dwunastu lat dowodzi konnicą polską w największej bitwie w Polsce. I zawsze wygrywa. Oto Andrzej Mroziński, listonosz z Zawiercia, człowiek, którego kręci historia.

Co roku na pola pod Grunwaldem zjeżdża się kwiat rycerstwa zarówno z Polski, jak i zagranicy. W gronie tym znajduje się również Bractwo Rycerskie Ziemi Ogrodzienieckiej. Niewiele osób jednak wie, że na czele polskiej konnicy stoi Andrzej Mroziński, czyli jeden z założycieli ogrodzienieckiego bractwa.

- „Na Grunwaldzie” byłem już chyba siedemnaście razy - liczy w pamięci Andrzej Mroziński. - Skąd u mnie taka pasja? Trochę jest to związane z tradycjami rodzinnymi, ale przede wszystkim z zainteresowaniem historią. Zawsze ciekawiły mnie czasy średniowiecza oraz XVI-XVII wieku

52-letni Andrzej Mroziński mieszka na co dzień w Pilicy, a pracuje jako listonosz na poczcie w Zawierciu. W weekendy staje się jednak rycerzem, który uczestniczy w turniejach. Listonosze muszą nosić nawet siedemnastokilogramowe torby na listy. To jednak niewiele w porównaniu z uzbrojeniem, jakie obciąża go podczas bitwy pod Grunwaldem. Zbroja i miecz mogą ważyć nawet czterdzieści kilogramów.

- Dawniej wszystko robiło się na zamówienie. Teraz istnieją już miejsca, w których można miecze i zbroje kupić. Najważniejsze jest jednak, żeby idealnie leżała. Nie może być ani za mała, ani za duża. To trochę tak jak z dobrym płaszczem, który po prostu musi pasować do właściciela. Wiadomo, może być w tym niewygodnie. A przede wszystkim gorąco, ponieważ turnieje odbywają się latem i czasem w pełnym słońcu - opowiada Andrzej Mroziński. - Trudno też mówić o kosztach zakupu takiego uzbrojenia. Jeśli ktoś chce wszystko skompletować naraz, to może wydać nawet kilka tysięcy złotych. W bractwach to zazwyczaj wygląda tak, że każdy kompletuje swoje uzbrojenie przez lata. Wtedy te koszty jakoś się rozkładają - zauważa z uśmiechem.

Warto jednak dodać, że podczas bitwy pod Grunwaldem używana jest zupełnie inna zbroja. Tam ważny jest każdy szczegół związany z historycznymi faktami.

- To jest rekonstrukcja. Istotne, aby nasz strój jak najlepiej odzwierciedlał czasy, w których to wydarzenie się działo. Wiadomo, nie będzie to strój w stu procentach identyczny. Nie wiemy przecież, jak dokładnie wyglądały zbroje w XV wieku - podkreśla Mroziński. - Ważne jest również przygotowanie każdego z uczestników. Zimą trenujemy wydolność oraz siłę. Jeśli ktoś jest w konnicy, musi również znaleźć czas na trenowanie jazdy konnej. Wszystko po to, aby jak najlepiej wypaść latem.

Uczestnictwo w podobnych bitwach wymaga jednak poświęcenia i czasu. Niekiedy jest bardzo ciężko pogodzić pracę ze swoją niecodzienną pasją. Jemu się udało, do tego ma wsparcie rodziny. - Na pola pod Grunwaldem jeżdżę razem z żoną, towarzyszy mi również podczas turniejów rycerskich. Pasję przejęli również synowie - dodaje Andrzej Mroziński.

A doświadczenie pozwoliło mu zostać dowódcą polskiej konnicy

Andrzej Mroziński od dwunastu lat stoi na czele polskiej konnicy w bitwie pod Grunwaldem. W jaki sposób nim został? Powodem decyzji organizatorów było przede wszystkim jego doświadczenie.

- Kiedy zaczynałem jeździć na inscenizacje bitwy pod Grunwaldem, konnica liczyła zaledwie kilka koni. Myślę, że zadecydowało doświadczenie, które posiadałem - domyśla się Mroziński. - Organizatorzy dostrzegli je i zaufali mi. Dowodzenie konnicą nie jest łatwym zadaniem. To jest praca z ludźmi. Ludźmi, którzy przyjechali tam za darmo. Nikt nie płaci nam za udział i jesteśmy tam z własnej woli. Dlatego ciężko jest dowodzić. To nie są osoby, które mają zapłacone pieniądze za konkretne działania. Dlaczego dowodzę akurat konnicą polską? Podczas bitwy pod Grunwaldem utarło się tak, że uczestnicy z zagranicy oraz z północy kraju reprezentują zakon krzyżacki. Uczestnicy z południa i wschodu są natomiast rycerzami polskiego wojska - tłumaczy Mroziński.

Chociaż bitwa pod Grunwaldem rozgrywana jest co roku, to jest ona nieprzewidywalna. W każdym momencie może dojść do niebezpiecznej sytuacji.

- Takich sytuacji jest zawsze sporo. Podczas jednej z bitew konie szły w galopie i nagle pośrodku pola spotkały się ze sobą. Wystraszyły się i prawie pozabijały. Naprawdę różnie bywa - mówi Andrzej Mroziński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski