Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Los Europy decyduje się we Francji [WIDEO]

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Paryska ulica reaguje na wyniki wyborów. Doszło do starć z policją
Paryska ulica reaguje na wyniki wyborów. Doszło do starć z policją RUPTLY/x-news
Paryż. 39-letni Emmanuel Macron rozsadził od środka dwie największe partie - najpierw socjalistów, potem Republikanów - i całkowicie zmienia francuską scenę polityczną. Teraz jest nadzieją Europy. Za niespełna dwa tygodnie może być najmłodszym prezydentem kraju

Jedno zdjęcie może być bardziej symboliczne niż tysiąc słów. To, które zostało wykonane w Pałacu Elizejskim w niedzielę wieczorem i niedługo potem rozpowszechnione w mediach społecznościowych, jest niezwykle wymowne. Oto Francois Hollande, który wcześniej poddał się bez walki i jako pierwszy prezydent w historii V Republiki zrezygnował z reelekcji, stoi samotnie przed telewizorem i patrzy na dwójkę zwycięzców - Emmanuela Macrona i Marine Le Pen. Tłumaczenie wydaje się dosyć proste. Stara władza może tylko obserwować, jak na naszych oczach rodzi się coś nowego, dotychczas niespotykanego i jak dochodzi do całkowitej zmiany na francuskiej scenie politycznej.

Co z tego powstanie - dokładnie nie wiadomo, ale na pewno będzie miało wpływ w najbliższych latach nie tylko na wydarzenia nad Sekwaną, ale również w całej Europie.

Tak się bowiem składa, że finaliści II tury, Macron i Le Pen, reprezentują dwie kompletnie różne wizje, w jakim kierunku powinna podążać wspólnota europejska. Czy ma być dalej otwarta i „wierna swoim wartościom”, jak przekonuje były bankier Rothschilda i były minister gospodarki, czy wręcz przeciwnie - zamknięta, nacjonalistyczna, wroga wszelkim formom „inności”, a przy tym bardzo łaskawa dla Rosji Władimira Putina, jak chciałaby szefowa Frontu Narodowego. Ten ostatni element jest szczególnie ważny z punktu widzenia polskich interesów. Nikt tak bardzo nie współpracuje z Kremlem i nikt nie chce rozsadzić Unii Europejskiej od środka jak Marine Le Pen. Zresztą, Moskwa zarzekała się nieraz, że nie chce wpływać na wynik wyborów, ale nawet w niedzielę na Twitterze rosyjskiej telewizji kontrolowanej przez tamtejsze Ministerstwo Obrony pojawił się hashtag #GłosujęnaLePen.

39-letni Macron nie jest ulubieńcem Kremla, co do tego nie ma wątpliwości, i dlatego nieoczekiwanie stał się nadzieją Europy na powstrzymanie fali populizmu, ekstremizmu, a być może nawet powolnego rozkładu, do którego zachęciły w ubiegłym roku co najmniej dwa wydarzenia: Brexit i wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA.

Paradoks polega na tym, że akurat we Francji od dawna był przygotowywany grunt, także w świadomości obywateli, iż sukcesywny wzrost notowań Frontu Narodowego jest nieunikniony i przejście Le Pen do II tury będzie czymś naturalnym, ale dzisiaj to Macron jest zdecydowanym faworytem w tej rozgrywce. Sondaże - które, co ważne, niemal idealnie się sprawdziły w I turze - dają mu za niecałe dwa tygodnie wyraźną przewagę, z ponad 60-proc. poparciem. Innymi słowy, jeśli nie wydarzy się żadna katastrofa, Macron zostanie najmłodszym prezydentem w historii. Francuska specyfika ma bowiem to do siebie, że w momencie zagrożenia skrajnym populizmem, wszystkie najważniejsze siły nawołują do głosowania przeciw.

W tym sensie Marine Le Pen znalazła się w defensywie i dla przyszłości Unii Europejskiej jest to dobra informacja. Ale wnioski z niedzielnych wyborów we Francji są też mniej optymistyczne. Kandydatka Frontu Narodowego po raz pierwszy w historii wyborów prezydenckich przekroczyła 20 proc., zdobywając ponad 7,5 mln głosów, czyli o niemal trzy miliony więcej niż jej ojciec, Jean-Marie Le Pen, gdy przed 15 laty również dostawał się do II tury. Co więcej, jeśli doliczyć głosy Jeana-Luca Melenchona ze skrajnej lewicy (prawie 20 proc.), to okazuje się, że ponad 40 proc. wyborców postawiło na kandydatów wyraźnie populistycznych, by nie powiedzieć eurofobicznych.

Jeśli Macron wygra, tym większe będzie dla niego wyzwanie, żeby zatrzymać tę tendencję, spowodowaną również fatalnie ocenianymi rządami w ostatniej dekadzie.

Braku wyczucia politycznego nie można mu zarzucić. Inaczej jego kariera nie byłaby tak błyskawiczna, bo przecież zaledwie trzy lata temu, gdy zostawał ministrem gospodarki w rządzie Francoisa Hollande’a, w świecie polityki nie znał go praktycznie nikt. Macron wiedział, kiedy opuścić tonący okręt, wiedział - w jaki sposób dyskretnie wbić nóż w plecy obecnemu prezydentowi, informując o założeniu własnego ruchu En Marche! i uniemożliwiając de facto start w wyborach niepopularnemu szefowi, ale przede wszystkim umiał wykorzystać z talentem każde potknięcie rywali. I trafić w swój czas.

Warto jednak zwrócić uwagę, że nie byłoby tego, gdyby nie pokazowa klęska Republikanów i osobiście Francoisa Fillona, który mimo kampanii naznaczonej aferami z rzekomo fikcyjnym zatrudnianiem żony i dzieci za publiczne pieniądze, chciał trwać do końca wbrew wszystkiemu. Efekt jest taki, że po raz pierwszy w II turze nie ma reprezentanta konserwatywnej prawicy, Republikanie są podzieleni jak nigdy, a dodając do tego eksplozję w Partii Socjalistycznej, definitywnie kończy się tradycyjny podział na dwie rządzące partie, które tylko wymieniały się władzą. To oznacza, że nic nie będzie już takie, jak było. Co ciekawe, do eksplozji - najpierw po lewej, a teraz po prawej stronie - najbardziej przyczynił się młody Macron. Symboliczne.

Czy będzie w stanie coś trwałego zbudować na tych zgliszczach - czerpiąc z lewa i z prawa - skoro wybory parlamentarne już w czerwcu? Oto dzisiaj najważniejsze pytanie. Nie tylko dla Francji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski