Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łowcy głów

Redakcja
Przed tygodniem pisałem, że Skandynawowie potrafią nas porządnie nastraszyć. Postanowiłem więc zakosztować raz jeszcze tej dwuznacznej przyjemności i wybrałem się na "Łowców głów” Mortena Tylduma, norweski thriller o literackim rodowodzie.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Tyldum to nazwisko rozpoznawalne w skandynawskim krajobrazie. Nakręcił głośny komediodramat "Kumple”, który w 2003 roku sporo namieszał na rynku europejskim. Potem o Tyldumie przycichło, w 2008 roku stworzył jeszcze ostatnią część sagi o Vargu Veumie, prywatnym detektywie powołanym do życia przez pisarza Gunnara Staalesena.

Zimne klimaty to, jak widać, okolica przez Tylduma nieźle spenetrowana. "Łowcy głów”, adaptacja przebojowej prozy Jo Nesbo, zapowiadała się więc intrygująco. Tym bardziej że mamy do czynienia z zagadką zaplątaną na wielu poziomach. Główny bohater jest headhunterem. Po godzinach prowadzi jednak drugie życie, przywdziewa czarną maskę i okrada bogaczy z dzieł sztuki. W ten sposób zarabia na życie, do którego mógłby tylko aspirować – designerski dom, luksusowy samochód i piękną kobietę.

Punkt wyjścia wyjątkowo intrygujący. I tak też zaczyna się film Tylduma, rozegrany w surowym, skandynawskim nastroju, który podkreślają chłodne zdjęcia autorstwa Johna Andreasa Andersena (to on sfilmował opisywany tydzień temu "Babycall”). Historia szybko wciąga nas w tryby. Oglądamy thriller, który kryje ciekawą psychodramę, dając nadzieję na połączenie "Millenium” z kinem wyrastającym wprost z dokonań Ingmara Bergmana.

Tyldum popełnia jednak poważny błąd. Pierwszy punkt kulminacyjny zaburza harmonię opowieści. Reżyser uderza nas falą przemocy tak niepohamowanej, że mieszkający poza Skandynawią widz traci grunt pod nogami. Historia, którą opowiadano do tej pory w sposób stonowany i ascetyczny, nagle zamienia się w krwawe slajdowisko. Opowieść, zamiast trzymać za gardło, zaczyna śmieszyć. Tym bardziej że reżyser nie unika kampowych wątków, chwilami zbliżając swój film do stylistyki dzieł Roberta Rodrigueza (ucieczka traktorem).

Opowieść staje się kompletnie nieprawdopodobna. Główna postać unika śmierci niczym hollywoodzki superbohater. Nie potrafi go pokonać ani wojskowy tropiciel, ani pies służący do polowań na ludzi, ba – mężczyzna unika śmierci nawet mimo upadku w przepaść. Utrzymana w realistycznym tonie historia zamienia się w karkołomną konfabulację, która trwa aż do rozczarowującego finału. Tyldum kończy film w sposób oczywisty, nie próbuje nawet wzbudzić cienia wątpliwości, co oglądaliśmy choćby w pamiętnej "Bezsenności”. Oczywistą oczywistość przyklepuje ostatnia sekwencja, w której narrator tłumaczy rozwiązanie intrygi.

Zastanawiam się, dlaczego Tyldum poniósł porażkę. Posiadał wszystkie środki, by stworzyć film przeszywający widza tak mocno, jak "Millenium”. Norweski film pokazuje, jak karkołomnym zadaniem jest realizacja dobrego thrillera, który trzymałby w napięciu, a jednocześnie unikałby raf banału. "Łowcy głów” nabili sobie guza.

FOT. KINO ŚWIAT

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski