Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lubię stanąć przed lustrem i zaśpiewać: „Jestem kobietą”

Wacław Krupiński
Jacek Cygan: W polskiej kulturze jest fenomenalna tradycja pisania piosenek – od Hemara, Tuwima, po Osiecką, Przyborę, Młynarskiego... Zniszczyć ją jest bardzo łatwo
Jacek Cygan: W polskiej kulturze jest fenomenalna tradycja pisania piosenek – od Hemara, Tuwima, po Osiecką, Przyborę, Młynarskiego... Zniszczyć ją jest bardzo łatwo Fot. Hanna Prus
Pisząc, muszę nie tylko zachować zgodność sylab z nutami, ale też siebie i swoje emocje. Nawet jeśli tekst przeznaczony jest dla kobiety. Choć, naturalnie, bliżej mi do słów, „czego może chcieć od życia taki gość jak ja” – mówi Jacek Cygan, autor ponad tysiąca popularnych piosenek

– Ta kwestia paść musi – zatem wyjaśnijmy od razu, że 95 proc. tekstów napisałeś do gotowej już muzyki, która najpierw ma tzw. tekst norweski. Co to jest tekst norweski?

– To język kompozytorów, w którym nagrywają mi pierwszą wersję piosenki. Chcesz usłyszeć „Wypijmy za błędy” po norwesku? „Łygi dygi da tłi kłikłaj nervi fa ra da”... Oczywiście ów norweski u każdego kompozytora jest inny.

– Czyli kompozytor daje Ci muzykę z nagraną linią melodyczną po norwesku, byś napisał to po polsku, najlepiej tak by całość stała się przebojem.

– Nie żartuj. Tego się nie da zaplanować. To zawsze jest tajemnicą. Wydaje się, że świetna muzyka, świetny tekst, podobnie wykonawca, a czasami nic z tego nie wynika. Dam ci przykład a rebours. Kolegom z Kombi napisałem piosenkę „Pokolenie”, zaśpiewałem im, byli zadowoleni. Ale na pierwszego singla wybrali co innego, nawet dzisiaj nie pamiętam co. Na drugiego – również. Ukazał się trzeci, także z innym utworem. Wreszcie wzięli „Pokolenie” i odnieśli niesamowity sukces. Wszyscy chcą tego słuchać do dziś. Pochlebiam sobie, że z powodu słów: „każde pokolenie odejdzie w cień, a nasze nie!”.

– A „Zwierzenia Ryśka”, ze szlagwortem „jedzie pociąg z daleka” – nie miałeś podejrzenia, że to będzie hit?

– To była piosenka pisana w ostatniej chwili, tuż przed Opolem. Ryszard powiedział mi, że ma countrową muzykę, może bym coś do niej napisał... A to był czas listy Macierewicza, czarnych teczek, agenta „Bolka”, czas politycznych gier, które budziły powszechne rozczarowanie. Myślałem: Boże, co za kraj... I napisałem: „Nie oglądać „Wiadomości”, / Paru gościom krzyknąć „pas!”, / Złotej rybce ogryźć ości, / Za to co przyniosła nam”. Ale nie miałem refrenu.

W ostatniej chwili wpadłem na pomysł, żeby dziecięcą piosenkę o pociągu spuentować słowami „Konduktorze łaskawy, byle nie do Warszawy”. Bo Warszawa kojarzyła się z tym politycznym wrzaskiem. Wysłałem to faksem do Rysia, pisząc mu, że refren śpiewają z nim publiczność i muzycy. Jakże proroczo, bo on w Opolu stracił głos. Ale jak to śpiewać w Warszawie? Niemniej odważył się podczas jakiegoś swojego jubileuszu w Sali Kongresowej. I co? Cała publiczność śpiewała z nim: „byle nie do Warszawy”.

– I wszystkie wesela ten pociąg objeżdża.

– Gdzie by mi wtedy przyszło do głowy? Ta piosenka nam się po prostu wymknęła. Sam byłem na takim weselu – w Rabce, Grzesia Pintschera z zespołu Siwy Dym. Nagle wszyscy wstali, utworzyli pociąg, mnie obsadzili w charakterze lokomotywy, za mną panna młoda – i jazda. Byłem w szoku. Opowiedziałem o tym Ryszardowi, a on mówi: „To ty nie wiesz? To grają na każdym weselu”.

– Mówiliśmy o 95 proc. tekstów pisanych do muzyki, a pozostałe 5 proc. ?

– To przypadki z pierwszej części mojej drogi, kiedy zaczynaliśmy jako Nasza Basia Kochana i dawałem teksty Jurkowi Filarowi albo Eli Adamiak czy innym przyjaciołom z Krainy Łagodności, a oni pisali muzykę. Bo taka jest naturalna kolejność. W encyklopedii francuskiej pierwsza definicja piosenki mówi, iż jest to utwór literacki wykonywany czasami z towarzyszeniem liry... Dziś bardzo rzadko się zdarza, bym najpierw dał komuś tekst. Ale się zdarza.

Tak powstało „Santo subito”– cantobiografia Jana Pawła II, do której Piotr Rubik stworzył muzykę, idealnie wczuwając się w klimat moich tekstów. Warto powiedzieć, że pięknie muzykę do tekstu piszą Seweryn Krajewski, Włodzimierz Korcz czy Jurek Filar.

– W 2009 r. ukazała się seria 10 płyt „Cyganeria”, na każdej 10 piosenek z Twoim tekstem... Trudno było je wybrać?

– Dwieście wybrałem, potem było gorzej.

– Które ze swych piosenek cenisz najbardziej?

– Nie pierwszy pytasz, zatem jestem przygotowany. One są gatunkowo bardzo różne, to: „Czas nas uczy pogody”, „Jaka róża, taki cierń”, „Wypijmy za błędy”, „Baw mnie”, „Dumka na dwa serca”, „To nie ja byłam Ewą”. Ale są i te dawne – Naszej Basi Kochanej, które też uwielbiam: „Życie jest darem”, „Odchodzić męska rzecz”, „Za szybą”, którą nagrała też Grażyna Łobaszewska. To jej płyta, jeszcze czarna, tzw. longplay, z jazzrockową grupą Crash, była pierwszą z moimi tekstami. Ileż razy chodziłem do salonu Polskich Nagrań, by ją kupić.

– Wykupiłeś wszystkie z dumy i radości?

– Chciałem 50 sztuk, ale mi odmówiono, podejrzewając, że jestem jakimś spekulantem. To był rok 1980. Kupowałem zatem z żoną po parę sztuk. Do dziś leżą w piwnicy.

– Nadal całkiem spokojnie pijesz trzecią kawę czy zdrowie już nie to?

– W ostatnich latach nie przypominam sobie, bym tyle wypił. Teraz kawę traktuję bardzo zawodowo. W domu, jak piszę i nic nie przychodzi mi do głowy, to robię sobie kawę, nalewam koniaczek i wierzę, że to pomoże. Bo przecież to nie chodzi o tę kawę, tylko o wiarę. Zresztą kawa w tej piosence też jest symbolem. „Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę...” – pamiętam, że Czesław Niemen powiedział w Studio Rytm Polskiego Radia, że to przebój nowego typu. Dla mnie, młodego autora, jakże to było ważne. A potem zaczęli się zgłaszać po teksty: Krysia Prońko, Staszek Soyka, Maryla Rodowicz...

– Jedna z Twoich najważniejszych wczesnych piosenek to „Czas nas uczy pogody”...

– A w 1980 roku w konkursie premier festiwalu w Opolu kompletnie przepadła. Siedziałem nocą z Grażyną Łobaszewską przy stoliczku, wylewając gorzkie żale, i gdzieś koło czwartej rano podszedł do mnie Jonasz Kofta, wziął mnie do baru, postawił dwie pięćdziesiątki i powiedział: „Nie martw się. Ta piosenka zostanie”. I tak się stało.

– Wspomniałeś zespół Nasza Basia Kochana. Pamiętam, jak dostaliście nagrodę na Studenckim Festiwalu Piosenki.

– Gdyby nie Kraków, pewnie nie byłbym taki, jaki jestem...

– A ujawnisz, które piosenki przyniosły Ci największy dochód?

– To taki zawód, że ktoś zamawia piosenkę u autora, ale nie płaci. I tak się dzieje niezależnie, czy jest to Maryla Rodowicz czy Rysiu Rynkowski, czy młoda wokalistka. Piszę, a potem czekam na tantiemy, czyli jeśli ktoś kupi płytę z tą piosenka, jeśli będzie nadawana w stacjach radiowych… Tyle że teraz ani płyty się masowo nie sprzedają – kiedyś z Rynkowskim sprzedawaliśmy płytę w nakładzie ok. dwustu tysięcy, obecnie w dziesięciu – ani radia o polskie piosenki nie dbają... A my nie pójdziemy palić opon pod Sejmem.

Dam ci przykład. Zaprosili mnie kiedyś do „Trójki” na rozmowę o moich piosenkach, wziąłem dwie–trzy płyty, by posłużyły do zilustrowania rozmowy, na co usłyszałem, że niepotrzebnie, bo piosenki mają przygotowane. Już są w komputerze. Amerykańskie. To podziękowałem uprzejmie, zacząłem się ubierać, mówiąc, że wychodzę. Dwa razy jeszcze po płaszcz sięgałem, zanim udało się doprowadzić do oczywistej przecież sytuacji, że rozmowie ze mną towarzyszą moje piosenki.

– Inteligentnie uciekłeś od pytania.

– Ależ skąd, to tylko istotna, jak sądzę, dygresja. Duży dochód przyniosły mi na przykład piosenki z płyty Edyty Górniak „Dotyk”. Miała niemal milionowy nakład. Ale to było 20 lat temu. Zatem nie pytaj o szczegóły.

– Napisałeś ponad tysiąc piosenek. I jak wiem, każdą najpierw sam śpiewasz...
– By przekonać się, czy dany tekst już płynie na tyle swobodnie, że mogę go pokazać kompozytorowi.

– A później on przychodzi, nieraz z wykonawcą i?

– To jest najgorsza chwila w zawodzie tekściarza. Najpierw jest cudownie, bo skończyłeś pisać, nierzadko późną nocą, i oto nadchodzi moment konfrontacji... Kompozytor siada i następuje taka upiorna cisza, kiedy on sobie prześpiewuje ten tekst w głowie. I wtedy ja, by zabić tę ciszę, mówię do Rysia Rynkowskiego czy Grześka Skawińskiego: „To ja zaśpiewam”. I od razu zaczynam, nie czekając na odpowiedź. Oczywiście oni, już znając ten mój zwyczaj, mówią: „Jacku, tylko nie śpiewaj”. Albo od razu śpiewają sami.

– To Ty musisz być bardzo utalentowany, skoro śpiewasz to w tonacji Rynkowskiego, to Edyty Geppert, to Górniak...

– Mój przyjaciel Leopold Kozłowski mawia: „Teraz zaśpiewam w tonacji ra-mol!”. Stanąć przed lustrem i zaśpiewać „Jestem kobietą” – to lubię najbardziej... A serio mówiąc, to moje śpiewanie jest takie bardziej techniczne – żeby pokazać podziały muzyczne i to, że zgadzają się sylaby z nutami.

– W niektórych piosenkach już występowałeś, i to nie tylko w chórkach, to może nagraj płytę?

– Pod tytułem: „Śpiewaj, piękny Cyganie”... Kupiłbyś?

– Nie. Czekałbym, aż mi dasz. Z Krakowa jestem. Napisawszy tyle piosenek, pamiętasz wszystkie?

– Skąd. Fenomenem w tym względzie był Jonasz Kofta, on o czwartej rano mógł cytować szóstą zwrotkę każdego swojego tekstu.

– Jedną z Twoich najbardziej znanych piosenek jest „Jaka róża, taki cierń”, za którą i Edyta Geppert, i Ty otrzymaliście nagrody na festiwalu w Opolu w roku 1884. Rok później piosenka ta wygrała tego samego dnia dwa zagraniczne festiwale...

– Pagart wysłał z nią Edytę na Bratysławską Lirę, z kolei na festiwal do Hawany miała jechać Alicja Majewska. Nie miała jednak nowej piosenki i stanęło na „Jaka róża, taki cierń”. A potem obie, tego samego dnia, na dwu różnych półkulach, zdobyły Grand Prix! To właściwie powinno trafić do „Księgi rekordów Guinnessa”.

– Jedną z piosenek napisanych przez Ciebie w rekordowo szybkim czasie są „Łatwopalni” dla Maryli Rodowicz.

– Przyjechała jakoś w południe, usiadła na biurku, wzięła moją gitarę i zagrała mi muzykę Roberta Jansona, mówiąc, że rano chce ją nagrać na płytę „Tribute to Agnieszka Osiecka”, po czym zostawiła mi kasetę z nagranym podkładem, tym, który znamy z gotowej już piosenki, i odjechała swoim czerwonym porsche do siebie. Zadzwonił telefon: „No, już jestem w domu, napisałeś?” „Maryla, czyś to oszalała, pół godziny minęło!”

I tak słuchałem tej kasety przez resztę dania, po czym nadeszła noc, zatem kawa, koniaczek, potem drugi, coś oglądnąłem w telewizji, coś przeczytałem i gdzieś koło czwartej rano wymyśliłem słowa. „Znam ludzi z kamienia, co będą wiecznie trwać, znam ludzi z papieru, co rzucają się na wiatr...” A reszta już sama się ułożyła. Rano faksem wysłałem tekst Maryli.

– W swej książce „Życie jest piosenką” opisujesz, jak Andrzej Zaucha nagrał przepiękną piosenkę „C’est la vie”...

– Była jesień 1985 roku, Andrzej wracał z koncertu w Gdańsku. Gdzieś po trzeciej w nocy dotarł do studia przy Myśliwieckiej. Wszedł do niego niemal z marszu, realizator puścił taśmę z podkładem muzycznym, świeżo nagranym przez zespół pod kierunkiem kompozytora Wiesia Pieregorólki. Andrzej słuchał, nucąc. Gdy podkład się skończył, zdumiał wszystkich pytaniem: „To co, nagrywamy?”. Po czym zaśpiewał, podziękował. Jeszcze tylko na moją prośbę dograł na koniec dłuższą wokalizę. I nagranie było gotowe. Znamy je z płyt.

– Był to muzyczny geniusz, w Krakowie wiemy to doskonale. Choćby z Teatru STU, w którego spektaklach występował. A propos. Ty w tymże teatrze debiutowałeś niedawno jako dramaturg sztuką „Kolacja z Gustavem Klimtem”.

– Niezmiernie się z tego cieszę. Współczesna sztuka psychologiczna, niby nuda, a ludzie w napięciu słuchają Małgosi Foremniak i Piotra Polka. I jest jeszcze cudna Ewa Porębska. Patrzę na publiczność, która siedzi w ogromnym skupieniu. Widać, że to się podoba. Kraków okazał się dla mnie łaskawy.

– Ostatnio z kolei zostałeś reżyserem w Teatrze Polskim w Warszawie.

– To dyrektor Andrzej Seweryn zaproponował mi przygotowanie na małą scenę spektaklu z moimi piosenkami „Cygan w Polskim”. Tytuł niespecjalnie mi się spodobał, ale cóż – jak się ma takie nazwisko... Pamiętam, jak podczas mego benefisu w Teatrze STU Leopold Kozłowski zapowiedział mnie: „Słowa Jacek Cygan, muzyka też kradziona”. Za to miałem przyjemność pracy z aktorami Polskiego, w tym z Andrzejem Sewerynem.

– Jak się reżyseruje Andrzeja Seweryna?

– Otrzymawszy tę propozycję, postawiłem warunek, że sam wybiorę aktorów, na co dyrektor Seweryn przystał. Gdy jednak znalazł się w obsadzie, zaoponował: „Ale ja nie śpiewam”. To przypomniałem mu naszą umowę. I Andrzej śpiewa. Fantastycznie. Zbiera ogromne brawa. A reżyserowało się go znakomicie, przychodził na próby i ostro ćwiczył, by dojść do perfekcji. To nie tylko znakomity aktor, ale i ogromnie skromny człowiek.

– Szukasz dla siebie miejsca w teatrze, bo tekściarz to zanikający zawód? Teraz młodzi sami sobie piszą, bo już wiedzą, że ZAIKS płaci, zatem pisać każdy może...

– Albo śpiewają po angielsku... A jest przecież w polskiej kulturze fenomenalna tradycja pisania piosenek – od Hemara, Tuwima, po Osiecką, Przyborę, Młynarskiego... Zniszczyć ją jest bardzo łatwo. Ale i ja na hasło: „Napisz mi nowy utwór”, już nie reaguję tak ochoczo jak niegdyś. Już mnie to mniej kręci... Bardziej pociąga mnie napisanie dwuosobowej sztuki, co zaproponował mi ostatnio Andrzej Seweryn.

– Domyślam się, że wymienieni to Twoi mistrzowie...

– Gdyby nie było tych cudownych ludzi – Osieckiej, Kofty, Młynarskiego, Kreczmara, Przybory – to pewnie bym nie robił tego, co robię. Byli niesamowitą inspiracją. Samo poznanie ich było potężną motywacją, a ich uznanie, po prostu, darem losu.

– Przed laty zażywałeś sławy jako juror „Idola”. Więcej w tej roli już nie wystąpiłeś...

– O to chodzi, że to nie ja chciałem zażywać sławy, ten program miał służyć młodym... Wtedy tak jeszcze było, nikt nam niczego nie narzucał, nikt nie manipulował. Bo nie oczekiwano od jurorów zachowania mającego zwiększyć oglądalność. I dlatego więcej w tej roli nie wystąpiłem. A „Idola” wspominam miło. Na przykład taką sytuację: po iluś godzinach przesłuchań wchodzi dziewczyna. Pytamy, co zaśpiewa. Piosenkę Madonny – słyszymy. Popatrzyliśmy po sobie, no tak Michael Jackson już był, teraz Madonna, pewnie oczywiście po angielsku... Po czym dziewczyna śpiewa: „Wsiadajcie madonny, madonny, do bryk sześciokonnych”.

– To powiedz na koniec: ile jest Jacka Cygana w piosenkach Jacka Cygana?

– Autor, pisząc, musi nie tylko zachować zgodność sylab z nutami, ale też siebie, swoje emocje... Nawet jeśli pisze dla kobiet. Choć, naturalnie, bliżej mi do słów, „czego może chcieć od życia taki gość jak ja”. To jedno z tych pytań, na które wciąż chcę sobie odpowiadać.

***

Jacek Cygan
(ur. w 1950 r. w Sosnowcu) – absolwent Wydziału Cybernetyki WAT. Nie studiował filologii polskiej, bo nie wyobraża sobie, iż musiałby uczyć się tego, co kocha. Autor tekstów piosenek; ich historie opisał w książce „Życie jest piosenką” (Znak, 2014). Współtwórca zespołu Nasza Basia Kochana i cyklu telewizyjnego „Dyskoteka Pana Jacka”, W latach 2002–2005 juror programu „Idol”. Autor biograficznej opowieści „Klezmer – życie Leopolda Kozłowskiego-Kleinmana” (Austeria, 2009). Autor trzech tomików: „Drobiazgi liryczne”, „Ambu-lanza”, za który otrzymał Nagrodę Literacką im. ks. Jana Twardowskiego, oraz „Pies w tunelu”, za który dostał Nagrodą Literacką Srebrny Kałamarz im. Hermenegildy Kociubińskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski