Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lucyna, żona Andrzeja

Redakcja
Podczas 80. Mistrzostw Polski w Tenisie Stołowym Lucyna Grubba oglądała zdjęcia męża Andrzeja, który zmarł 7 lat temu FOT. MICHAŁ KLAG
Podczas 80. Mistrzostw Polski w Tenisie Stołowym Lucyna Grubba oglądała zdjęcia męża Andrzeja, który zmarł 7 lat temu FOT. MICHAŁ KLAG
Oboje uprawiali sport na reprezentacyjnym poziomie. Gdy postanowili, że chcą mieć prawdziwą rodzinę zgodnie zadecydowali, że to ona zawiesi karierę na kołku. I zawiesiła.

Podczas 80. Mistrzostw Polski w Tenisie Stołowym Lucyna Grubba oglądała zdjęcia męża Andrzeja, który zmarł 7 lat temu FOT. MICHAŁ KLAG

Lucyna Grubba przyjechała do Wieliczki na 80. Mistrzostwa Polski w Tenisie Stołowym. - Andrzej też pewnie by przyjechał - mówi. I ona, i on zawsze zresztą lubili południe kraju. Często zaglądali do Krakowa, bywali w Tarnowie, gdzie mieszkali jej rodzice, a Zakopane w okresach przygotowań kondycyjnych to był dla pingpongistów niemal drugi dom.

W Wieliczce najpierw obejrzała wystawę zdjęć męża; Andrzej skupiony, gdy serwuje, ekspresyjny i szczęśliwy, gdy wygrywa. Na zdjęciach czarno białych i kolorowych mecze singlowe oraz deblowe z Leszkiem Kucharskim u boku. Zacięte, zawsze wyczekiwane przez kibiców. I miksty w parze z krakowianką Jolą Szatko-Nowak, na ogół ważne, decydujące o przewadze polskiego zespołu choćby w superligowych zmaganiach. Patrzyła i może pomyślała tak jak ja: -Boże, ile to już lat minęło, a zdaje się, że było nie dawniej niż wczoraj.

Poznałam ją od razu, choć widziałyśmy się prawie piętnaście lat temu w Sopocie, gdzie Andrzej Grubba zorganizował uroczyste zakończenie kariery. To był moment zwrotny w życiu jego rodziny, bo od tej pory miał mieć wreszcie czas na podróże, na rozmowy i na wspólne kontemplowanie pięknych chwil. Tylko, że plany i marzenie ludzi nie często zgadzają się z tym, co przewrotny los zapisał im w gwiazdach. Dlatego dziś, prawie siedem lat po śmierci męża, Lucyna Grubba wciąż nie robi planów. Na ogół żyje dniem dzisiejszym. Przyjmuje wszystko, co się zdarzy. I tylko czasami ogląda się za siebie.

A wtedy widzi jak na dłoni, że przez wszystkie te lata, gdy on jeździł z turnieju na turniej, z mistrzostw na mistrzostwa, z jednego meczu na drugi mecz, ona radziła sobie z problemami dzieci, z prowadzeniem i budową domu, ze swoimi rozterkami. Andrzej, mistrz celuloidowej piłeczki, wpadał na dzień lub dwa, żeby nacieszyć się synami, ogrzać w rodzinnym ciepełku - i znowu zniknąć; bo trening, bo zgrupowanie, bo zawody. Ona zostawała, dbała, pilnowała, wychowywała, załatwiała. Była.

- Najpiękniejsze trzynaście lat naszej rodziny przeżyliśmy w Niemczech, bo to był czas, kiedy mieszkaliśmy razem, całą czwórką - mówi. - Nawet dziś, gdy odwiedzam starszego syna Tomka, który mieszka 100 kilometrów od Ransbach-Baumbach wpadam do naszych wspólnych z Andrzejem przyjaciół, patrzę na dom, w którym przeżyliśmy szczęśliwe chwile, w którym wychowały się nasze dzieci. Za każdym razem zaglądam w stare, dobre kąty. I wspomnienia kłębią się w mojej głowie. Wtedy ta okolica wydawała mi się przepiękna, teraz już może trochę mniej, ale przecież wciąż mogę sobie przejść alejką, gdzie spacerowałam z małym Maćkiem w wózeczku, choć minęło już tyle czasu.

No, a potem, po tych udanych latach wrócili do siebie, nad morze. Chcieli mieszkać w Polsce, więc przyszła pora, by podjąć tę decyzję. Byli już po czterdziestce uznali, że czas osiąść na stałe wśród swoich. Gdy wyjeżdżali do Niemiec liczyli, że pobędą tam rok, może dwa, a przedłużyło się do trzynastu. Czekali na maturę starszego syna. - Gdybyśmy wtedy nie pomyśleli o powrocie, zostalibyśmy pewnie na kolejne sześć lat. Do egzaminu dojrzałości młodszego Maćka.
Zdecydowali tym łatwiej, że czekał na nich dom w Sopocie. - Ten sam, który zatrzymaliśmy przez cały czas pobytu w Niemczech. Zamierzali być w nim szczęśliwi. Układali plany na przyszłość.

Lucyna cieszyła się na te wspólne lata, które mieli przed sobą. Skąd mogła wiedzieć, że ciemne chmury już nadciągają nad ich głowy. Nie przypuszczała nawet, że razem z Andrzejem pobędą tu tylko przez chwilę, a potem on znowu wyjedzie. Na swoje długie, wieczne mistrzostwa.

- Już w Polsce dowiedziałam się o chorobie męża. Andrzej walczył, starał się ze wszystkich sił, ale ten swój najważniejszy mecz o życie przegrał. Odszedł po kilkunastu miesiącach od przeprowadzki. A nasz poukładany świat zachwiał się w posadach.

Maciek miał czternaście lat, Tomek dwadzieścia. Z pięknego beztroskiego dzieciństwa obaj chłopcy spadli w zagubienie, bezradność, żal. - Wiele razy powtarzałam sobie, że nie była to nasza z Andrzejem wina, ale jednak to z naszego powodu przeszli przez tak trudny okres. I chyba w jakimś sensie wciąż go przechodzą. Lucyna bezradnie patrzyła jak wyobrażenie synów o życiu zmienia się o 360 stopni po tym, jak zetknęli się ze śmiercią najbliższej osoby. Zrozumieli, że ona zabiera i już nie oddaje.

Po smierci ojca Tomek został w Niemczech, bo tam zaczął studia. Ona z piętnastoletnim Maćkiem - w domu w Sopocie.

- Przywieźliśmy tu z Andrzejem niektóre nasze meble z Niemiec, bo byliśmy z nimi związani sentymentalnie - opowiada. - Chcieliśmy mieć wokół elementy składające się na opowieść o naszym życiu. To przecież miał być dom na długie lata.

Mieli się wspierać i jeszcze długo iść przed siebie razem. A tymczasem w tej nowej, kompletnie odmienionej przez czas ich nieobecności Polsce, Polsce której kompletnie nie znała, Lucyna znów została sama. Z zagubionym młodszym synem i z drugim, który przeżywał żałobę po ojcu daleko od domu.

Pierwsza wigilia bez męża była dla niej trudna. - Chcieliśmy, żeby trwała najkrócej jak się da. Minęło kilka lat. - Teraz święta obchodzimy w domu, w Sopocie. Bez Andrzeja, bo takie jest teraz nasze życie. I nic nie mogę na to poradzić. Jak i na to, jak czują się z tym bagażem doświadczeń synowie. Dziś, gdy Tomek przylatuje do Polski, to po prostu do nas, do rodziny, ale jego szczęśliwe lata to czas spędzony w Niemczech i pewnie wspomina je najmilej. Maciek do Sopotu chyba się przyzwyczaił. A dla mnie to po prostu nasz dom, w którym musiałam nauczyć się żyć od nowa.

I nauczyła się. Ma charakter sportowca i łatwo nie daje za wygraną. Mało kto dziś pamięta, że gdy przed laty poznali się z Andrzejem Grubbą, Lucyna była reprezentacyjną piłkarką ręczną, on reprezentacyjnym tenisistą stołowym. Nie musieli jednak rzucać monety, żeby po ślubie zdecydować, kto zrezygnuje z kariery. - Andrzej zawsze powtarzał: zgodnie ustaliliśmy, że żona zostawia sport. I tak właściwie było. Poza tym trzeba pamiętać, że on już wtedy był doskonałym zawodnikiem, miał szanse na większe sukcesy i nie miał w planie rodzenia dzieci. A oboje chcieliśmy mieć prawdziwy dom. No i decyzja zapadła.
Sprawy dodatkowo się skomplikowały, gdy Grubbowie przenieśli się do Niemiec. Było trudno, choćby ze względu język, który trzeba było na bieżąco opanowywać. Tomek miał wtedy sześć lat, Maciek ledwie trzy miesiące. - Poza wszystkim innym nie miałam pozwolenia na pracę a nostryfikację dyplomu zrobiłam znacznie później. Notabene do niczego mi się nie przydała. Tak czy inaczej zaakceptowałam sytuację; Andrzej gra i trenuje, ja pilnuję reszty.

I tak było. Lucyna dziś wie, że dokonali z Andrzejem dobrego wyboru. - Mam też nadzieję, że nasi synowie dobrze wspominają dzieciństwo, jakie im z mężem daliśmy. Że czuli się bezpiecznie, i że wiele się przy nas nauczyli. Oboje staraliśmy się czerpać z życia, ile się dało. Moim zdaniem nie marnowaliśmy czasu. Powiedziałabym nawet, że żyliśmy wtedy bardzo szybko.

Zostało im z tamtego okresu mnóstwo zdjęć, bo Andrzej Grubba wszystko fotografował: wycieczki, spotkania ze znajomymi, wyprawy z dziećmi. - Czasami nawet nas to denerwowało, ale dziś jestem mu wdzięczna, ze nas tak zamęczał. Gdyby nie ta dokumentacja, wiele szczegółów uleciałoby z naszej pamięci.

Z perspektywy czasu Lucyna nie nazwałaby jednak męża weekendowym tatusiem, jak mówili niektórzy, bo w weekendy też go nie było. Ale tatusiem kontaktowym był z pewnością. Chciał na bieżąco wiedzieć, co z rodziną, więc dzwonił nawet z końca świata. - O wszystko wypytywał, a gdy wracał spełniał wszystkie zachcianki synów, żeby im wynagrodzić to, że mają go dla siebie tak rzadko.

Te zachcianki dzieci były czasami powodem sprzeczek miedzy rodzicami. Bo mama była "ta zła" od wychowywania, zaganiania do lekcji i do łóżek, a tata "ten dobry" od rozpieszczania. Chłopcy lubili zostawać tylko z nim, bo to oznaczało na przykład wyprawę na pizzę lub na chińskie danie zamiast domowego obiadu.

Ale rodzinne obiady lub kolacje też miały urok. - To były czasy mody na raclette i fondue. Lubiliśmy tak sobie razem usiąść, coś przekąsić i przy okazji porozmawiać o szkole, o przyjaźniach, o problemach i marzeniach naszych dzieci.

Maciek był zafascynowany samochodami campingowymi, w których można nocować. I choć ani Lucyna, ani Andrzej nie przepadali za takim wypoczynkiem, żeby uszczęśliwić dzieci organizowali wyprawy. - Zabieraliśmy synów na przykład na pole namiotowe w Luksemburgu, żeby wiedzieli, jak można w inny, ale ciekawy sposób spędzać weekendy i wakacje. Co prawda luksusowy camping w niczym nie przypominał tych, które my z Andrzejem znaliśmy z czasów studenckich, ale nasi chłopcy i tak byli zachwyceni.

Spełnieniem marzeń jedenastoletniego wówczas Tomka, był wyjazd na Igrzyska Olimpijskie do Atlanty i zobaczenie po pierwsze Ameryki, którą był zafascynowany, po drugie olimpiady a po trzecie ojca grającego w tych zawodach.

- Myślę, że wciąż są to dla niego wspaniałe wspomnienia. Zwłaszcza, że przez całe lata, nie lada wyczynem było wkomponować w ciasny kalendarz Andrzeja nasz wspólny rodzinny wyjazd. Wolne terminy mąż miał mieć dla nas teraz...
Andrzej z każdej podróży przywoził żonie i dzieciom góry prezentów. - Chłopcy czekali w przedpokoju z wypiekami na twarzy, aż tata otworzy walizkę. Wiedzieli, że niespodzianka będzie fantastyczna. Dla mnie były tam przeważnie perfumy i ubrania, w Polsce, w tamtych czasach nie do dostania. Potem biżuteria. Gdy byliśmy jeszcze parą narzeczeńską Andrzej też bardzo się starał, żeby sprawić mi przyjemność, bo co prawda też wyjeżdżałam za granicę z reprezentacją piłkarek ręcznych, ale on miał większe możliwości finansowe.

Z perspektywy czasu ta chęć sprawienia jej przyjemności przez męża nabiera dla Lucyny jeszcze większego znaczenia. - Stać go było na te wydatki, to prawda, ale liczy się, że choć nie musiał, chciał wydać dla mnie pieniądze.

Andrzej żył szybko. Jakby na zapas. - Gdy dzisiaj myślę o tych naszych wspólnych latach wydaje mi się, że obdzieliłabym tym, co było naszym udziałem pewnie jeszcze ze dwie pary i żadna nie narzekałaby na nudę. Cieszę się jednak, że nic z tego, co nasze nie można oddać komuś innemu.

Lucyna ma w sercu wspólne z mężem podróże, wspólne wypady po wino, kolacje ze znajomymi, bale mistrzów sportu. - To już było i więcej się nie zdarzy w moim życiu, bo ono dziś jest zupełnie inne.

Ona też jest inna. Bogatsza o wiele dobrych i trudnych doświadczeń, świadoma przemijania, ale wciąż zainteresowana tym, co dzieje się wokół niej. Chce być dla synów oparciem, gdy będą szukali swojego miejsca. Kocha tych swoich chłopaków najbardziej na świecie. I jak każdy miewa lepsze i gorsze dni. A wtedy myśli, jak poprawić sobie nastrój. - Ciastko duże i słodkie mogłoby sprawdzić się w tej roli - myśli głośno. - Mogłoby, ale za bardzo idzie w biodra, więc na razie ciastko odpada.

Lepiej w roli pocieszyciela sprawdza się przekonanie, że jest się komuś potrzebnym. - I chyba o to dziś mi chodzi. Żeby być potrzebną.

Dlatego przyjmuje zaproszenia od dyrektorów szkół, którzy chcą nadać imię jej męża swoim placówkom. To dlatego bywa na zawodach. I tych najwyższej rangi - jak zeszłoroczne mistrzostwa Europy w Gdańsku, czy niedawne mistrzostwa Polski w tenisie stołowym w Wieliczce - i tych organizowane w małych ośrodkach. - Andrzej chciałby lepszych czasów dla ping ponga w Polsce. Uważał, że wiele zawdzięcza tej dyscyplinie, że ma wobec niej dług. Chciał go spłacić. Także dlatego chciał tu wrócić. Więc, gdy ktoś mnie zaprasza - przyjeżdżam. Bo wiem, że on by przyjechał. I nie przeszkadza mi, gdy witają mnie: Lucyna Grubba żona Andrzeja, naszego najlepszego tenisisty stołowego...

MAJKA LISIŃSKA-KOZIOŁ

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski