Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie z dziur

Redakcja
Życiorysy jakby ktoś je odbił przez kalkę. Ludzie z górniczych osiedli Sobięcin i Biały Kamień dawniej stanowili elitę finansową. Po likwidacji wałbrzyskich kopalń było już tylko gorzej.

BOGDAN WASZTYL

BOGDAN WASZTYL

Życiorysy jakby ktoś je odbił przez kalkę. Ludzie z górniczych osiedli

   Biedaszyb to śląska nazwa tunelu wydrążonego z powierzchni ziemi do pokładu węgla. Takiego, którego żadnej kopalni nie opłacałoby się eksploatować. Biedaszyby są stare jak przemysł górniczy i od zawsze nielegalne. Ci, którzy je wykopują, łamią prawo. Jeśli kopią na terenie kopalni, odpowiadają za kradzież węgla, a gdy poza kopalnią, mogą być oskarżani o dewastowanie środowiska i łamanie ustawy Prawo geologiczne i górnicze, za co grożą trzy lata więzienia.
   Miecio nigdy nie pozwala kopać pionowo w dół, choć wie, że wielu biedaszybikarzy tak właśnie robi. Najpierw drążą dziurę głęboką nawet na kilkanaście metrów, a potem wgryzają się w bok, poziomo. Taka metoda daje większy urobek, ale w przypadku obsunięcia nie pozostawia szans na przeżycie. - To śmierć pewna na 99 procent - zapewnia.
   Miecio zna się na robocie jak mało kto. Był sztygarem w kopalni Bielszowice. Wie, gdzie kończyły się chodniki, wszystkich pilnuje, by nie kopali zbyt głęboko. - My kraść ani żebrać nie pójdziemy, bo mamy swój honor, ale co się uda ziemi wydrzeć, powinno być legalnie nasze - mówi.
   Centrum Zabrza, kilkaset metrów od największego placu i głównej ulicy w mieście. Osiedle koło Huty Zabrze zbudowali Niemcy przed I wojną światową. Miejscowi nazywają je Zandka. Stary Ernest mieszka tu od urodzenia. Jak pamięta, mieszkańcy osiedla zawsze palili w domach węglem z biedaszybów. - Cała Zandówa fedrowała. Ci, co sprzedawali, mieli na gorzałę i cygarety - wspomina.
   Na początku lat dziewięćdziesiątych w pobliżu lasu ustawiała się kolejka samochodów dostawczych, jak przed kopalnią. W biedaszybach pracowano całą dobę bez przerwy, na zmiany, w ośmioosobowych "brygadach". Dzienny urobek wynosił dwie tony. Dziś już tego nie ma. Prowizorka. Dziury powstają gdziekolwiek i znikają szybko. Łatwiej ukraść węgiel ze stojącego na bocznicy pociągu...

Dziurawe miasto

   Inaczej jest w Wałbrzychu, gdzie zlikwidowano wszystkie kopalnie. Tu biedaszyby - to niemal przemysł. Władze miasta szacują, że nielegalnym fedrunkiem może zajmować się nawet kilka tysięcy ludzi. - O które biedaszyby panu chodzi? - pyta taksówkarz. - Te najgłębsze czy te zajmujące największą powierzchnię?
   Dziuple z węglem są wszędzie. Na cmentarzu w środku miasta, na szkolnym boisku, na parkingu pod kinem, w co drugim ogródku. Największe ich skupiska znajdują się na Sobięcinie i w trójkącie wyznaczonym przez szyby trzech kopalni: Wiktoria, Thorez i Wałbrzych. Biedaszyby powstają na masową skalę również w Boguszowie Gorcach, Jedlinie Zdroju i Walimiu. Kopacze dewastują lasy i ryją głębokie na kilkanaście metrów dziury, Straż Miejska ich ściga, policja zajmuje samochody, prokuratorzy piszą kolejne akty oskarżenia, sędziowie wymierzają coraz większe grzywny, a specjalny program pomocowy "Wałbrzyskie Biedaszyby", który pochłonie ok. 10 milionów złotych, najpewniej zakończy się niepowodzeniem, bo miejsc pracy nie przybywa, a oczekiwania finansowe biedaszybikarzy są zbyt wygórowane.
   Zrzeszeni w Społecznym Komitecie Obrony Biedaszybów chcieliby zarabiać przynajmniej średnią krajową, mieć gwarancje zatrudnienia przez kilka lat, a najlepiej, żeby władza pozwoliła im kopać (nie rekwirowała urobku, nie zajmowała samochodów, nie żądała opłacania składek ZUS ani podatków) na dotychczasowych zasadach. - Z procederem z XIX wieku wkroczyliśmy w wiek XXI - Piotr Kruczkowski, prezydent Wałbrzycha, rozkłada ręce w geście bezradności.
   Ireneusz Biel z Okręgowego Urzędu Górniczego we Wrocławiu uważa walkę z biedaszybami za beznadziejną. - Biedaszyby były i pozostaną, bo są opłacalne. A są opłacalne dlatego, że są nielegalne. Ci ludzie czerpią korzyści z czyjejś własności, nie płacą podatków ani składek na ubezpieczenie, nie ponoszą praktycznie żadnych kosztów.

Jak krety

   Dziura na granicy Wałbrzycha i Boguszowa. Wokół góra brunatnej ziemi, worki i czarny miał. Aby dostać się do węgla, trzeba odgarnąć przynajmniej 20 ton ziemi. Oszczędni machają łopatą, niecierpliwi wynajmują spychokoparkę za 50 złotych na godzinę. Chodnik schodzi łagodnie w głąb. Widać drewniane stemple, jak w prawdziwej kopalni.
   Na ścianie jest najciaśniej. Tam uwijają się najmocniejszy i najzwinniejsi z całej ekipy. W tej dziurze akurat 24-letni Marek. Siedzi w kucki, przygarbiony. Tylko sobie wiadomym sposobem znajduje w tej ciasnocie miejsce na zamach niewielkim kilofem. Od ściany odpadają kawałki węgla, sypie się miał. Po kwadransie Marek musi wyczołgać się na zewnątrz, rozprostować kości, zaczerpnąć powietrza. W tym czasie Krzysiek przesypuje urobek do plastikowych koszy z dziurawym dnem. Tak posortowany węgiel ląduje w workach. Jak trafią na dobrą żyłę, potrafią wykopać ponad 30 worków dziennie. Za worek węgla żądają 20 złotych. Sprzedają po 15, dużym odbiorcom nawet po 12. Ale dużych jest mało.
   Problemów ze zbytem nie ma. - Nasz węgiel jest lepszy niż kopalniany i tańszy niż w składzie opałowym. Mniej więcej o połowę. U nas jest precyzyjna, ręczna robota. Ręce dotykają każdej bryły i oczy każdą bryłę oglądają. Żaden głupi automat - chwali się Krzysiek.
   Kazimierz niedawno przekroczył czterdziestkę. Dziesięć lat przepracował w kopalni Thorez, prawie drugie tyle "na swoim" - w biedaszybach. Przez kilka lat nic nie robił. Pił. Przez wódkę wyleciał z kopalni, przez wódkę rozpadła mu się rodzina. Kiedy odeszła żona z dziećmi, musiał się jakoś pozbierać, żeby z głodu nie umrzeć. Zaczął kopać węgiel.
   Jest szefem czteroosobowej "brygady", bo jako jedyny zna się na górniczym fachu: - W robocie musi być kierownik, bo inaczej wszystko się rozłazi. U mnie jeden kopie, drugi przesiewa, trzeci ładuje do worków, a czwarty bierze worki na wózek i do komórki.
   Wie, gdzie są wychodnie, czyli takie miejsca, w których węgiel sięga samej powierzchni ziemi. Najczęściej grzebie w rejonie zapadlisk, likwidowanych wyrobisk lub szybów wentylacyjnych. Nigdy nie schodzi poniżej ośmiu metrów, bo to, jego zdaniem, zbyt ryzykowne. Na kilkunastu metrach pod powierzchnią powinny być już profesjonalne zabezpieczenia. - Znam takich, którzy ryzykują. Mówią, że jak się ma zawalić, to i tak się zawali. Kilka razy im się już zawaliło, ale oni wciąż żyją i w śmierć nie wierzą - ubolewa.
   Kazimierz w śmierć wierzy. Parę lat temu rył w pobliżu Krakowskiego Osiedla. W nocy z kumplem zsunął się do głębokiego szybu. Kilka razy uderzyli kilofem, kiedy runęły na nich kamienie i zwały piachu. Kolega się nie odzywał, Kazimierz, mimo duszącego pyłu wdzierającego się w gardło, krzyczał. Po kilku godzinach, gdy tracił przytomność, usłyszeli go sąsiedzi. - Odetchnąłem z ulgą, gdy mnie wyciągnęli, bo coś strasznie uwierało mnie w nogę. Potem okazało się, że to była głowa kumpla. Już nie żył.

   To niebezpieczne zajęcie pochłonęło już przynajmniej kilkanaście ofiar. W ostatnich dwóch latach zginęło sześć osób.

Na śmierć i życie

   - To jest naprawdę niebezpieczne zajęcie - potwierdza Jan Karski ze Straży Miejskiej, otwierając magazyn, w którym przechowywane są zarekwirowane kopaczom narzędzia: kilofy, łopaty, wiadra. Są też deski z powbijanymi grubymi gwoździami, łomy, metalowe żerdzie. - Kiedyś przed nami uciekali, teraz przygotowują różne zasadzki, gotowi są bronić dołów.
   Naloty Straży Miejskiej i policji skłoniły wielu do kopania nocą, co czyni to zajęcie jeszcze bardziej niebezpiecznym. Kiedy strażnicy zaczęli patrolować zagrożone tereny również w nocy, pojawiły się zasadzki. - Nie możemy się już cofnąć ani o krok. Bez biedaszybów nie ma dla nas życia - denerwuje się Alfred S., bezrobotny, który trafił do więzienia za niepłacone latami alimenty. - Nie miałem z czego płacić. Dzięki "dołkowi" daję na dzieciaki, ale jeszcze mam prawie 27 tysięcy zaległości.
   S. mieszka przy ulicy Andersa. Ci z Andersa ryją w ziemi od dawna, tuż za swoimi domami. W piwnicach i komórkach trzymają urobek. Czasem, gdy policja chce go zarekwirować, stawiają opór. Zbiegają się wtedy kobiety z dziećmi: - Możecie zabrać nasz węgiel, ale po naszym trupie - lamentują.
   - Nie jesteśmy przestępcami. Wszyscy zmagamy się z nędzą. Biedaszyby są dla nas jedynym ratunkiem, a te bestie likwidują nas za wszelką cenę. Potrafią wsypać do dołów ziemię nawet wtedy, gdy ludzie kopią węgiel - przekonuje Sebastian. Ma 26 lat, ukończone technikum i maturę. Na utrzymaniu żonę i 6-letniego synka. Nigdy nie znalazł legalnej pracy. Więc kopie. - Sam bym sobie może poradził bez dołka, ale muszę utrzymać rodzinę - dodaje.
   W podobnej sytuacji jest też Radosław, bezrobotny stolarz, ze Społecznego Komitetu Obrony Biedaszybów: - Nie można karać ludzi, którzy walczą o chleb dla swoich rodzin.
   Zdecydowali się na dołek, choć być może trafią za to do więzienia. Działają bowiem w warunkach recydywy - wielokrotnie byli notowani, nie płacą zasądzonych grzywien. - Czy my rzeczywiście robimy coś złego? - pytają.

Beznadzieja

   Na węglowych polach uwija się sporo byłych górników. Życiorysy jakby ktoś je odbił przez kalkę. Ludzie z górniczych osiedli Sobięcin i Biały Kamień mają podobne doświadczenia życiowe i poglądy. Dawniej stanowili elitę finansową, zazdroszczono im. Po likwidacji wałbrzyskich kopalń było już tylko gorzej. - Chodziłem na różne kursy, pisałem podania o pracę, ale nikt nie chciał zatrudnić kreta. Ciągle słyszałem, że się do normalnej pracy nie nadaję - opowiada Edward, były górnik z kopalni Julia. Zanim zaczął ryć w ziemi nad chodnikami zlikwidowanej kopalni, "skonsumował" osłony górnicze i zasiłek dla bezrobotnych. Potem imał się różnych dorywczych zajęć. - Bez tego węgla nie da się żyć. Samego czynszu zalegam 2 tysiące złotych.
   - Ja różnię się od niego tylko tym, że miałem rentę - dodaje Jerzy. - Ale ostatnio ZUS uzdrowił mnie niczym Kaszpirowski i już nie mam.
   - Pracował w kopalni zbyt krótko, by doczekać emerytury i zbyt długo, by nie stracić zdrowia. Ma pylicę i dyskopatię, orzecznik ZUS nie przyznał mu jednak renty. W opiece społecznej powiedzieli, że może dostać najwyżej 20 złotych miesięcznie. Kiedy zapytał, jak miałby za to żyć, panie bezradnie rozłożyły ręce. - Moi kumple żebrzą na placu Tuwima, ale ja nie potrafię.
   Robota w kopalni była lżejsza niż we własnej dziurze i lepiej płatna. Człowiek miał wolną głowę od problemów. Wystarczyło robić swoje. A teraz ciągle trzeba myśleć i kombinować, jak przeżyć. Ludzie wpadają w nędzę.
   Jeszcze pod koniec lat 80. w wałbrzyskich kopalniach pracowało blisko 20 tysięcy ludzi. W 1990 roku zaczął się proces likwidacji zagłębia. Ostatni wózek z urobkiem wyjechał spod ziemi sześć lat temu w kopalni antracytu. Kopalnie zniknęły. Co się stało z górnikami? Szczęśliwcy znaleźli inne zajęcia, bardziej przedsiębiorczy zajmują się drobnym handlem, najbardziej zdesperowani trafiają do biedaszybów, bezradni - na plac Tuwima.
   Jerzy Tutaj, dziekan Wyższej Szkoły Zarządzania i Przedsiębiorczości w Wałbrzychu, na zlecenie brytyjskiej fundacji prowadził badania wśród miejscowych górników. - To było dla mnie wstrząsające doświadczenie - wspomina. - Dziewięćdziesiąt procent tych ludzi mówi o zmarnowanym życiu. Nie mają żadnej nadziei, żadnych marzeń.

Prokurator na węglu

   Zdaniem policji na polach węglowych jest też sporo podejrzanych osobników. Ostatnio w dziurach odkryto 60 ton ropopochodnej substancji. Jej usunięcie kosztowało miasto ponad 100 tysięcy złotych. Skąd się tam wzięła? Nieoficjalnie mówi się, że to sprawka mafii paliwowej. Coś może być na rzeczy, skoro śledztwo prowadzi Centralne Biuro Śledcze.
   Przez wiele lat władze nie potrafiły poradzić sobie z problemem biedaszybów - udawały, że tego zjawiska nie dostrzegają albo zasłaniały się rozproszeniem kompetencji. Mimo że eksploatacja pokładów węgla na własną rękę jest nielegalna (osoby fizyczne nie mogą otrzymać koncesji), to sytuacja prawna ludzi przyłapanych na nielegalnym wydobyciu jest niejasna. Gdy obszar należy do kopalni, obowiązuje Prawo górnicze, według którego można karać tych, którzy wydobywają kopaliny bez zezwolenia. Co jednak począć, gdy biedaszyby powstają poza terenem kopalni? Wyższy Urząd Górniczy ma uprawnienia do nadzorowania wydobycia kopalin w zakładach koncesjonowanych. Wydobyciem niekoncesjonowanym nie powinien się więc zajmować. Choć składał doniesienia do prokuratury, ta jeszcze kilka lat temu umarzała sprawy przeciwko kopaczom. Niechętne ściganiu nielegalnego górnictwa były też policja i Straż Miejska. - Mamy karać ludzi za biedę? Wysadzać dziury? - pytali funkcjonariusze.
   Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie, kiedy przed trzema laty kopacze zdewastowali wielki plac w centrum miasta niedaleko magistratu, po serii wypadków śmiertelnych. Powstał specjalny program, rząd wysupłał pieniądze. - Co trzeci pracownik zatrudniony w ramach programu nie dotrwał do końca - przyznaje prezydent Kruczkowski. - Większość zwolnionych to osoby usunięte z powodu nadużywania alkoholu i porzucenia pracy. Wielu z tych ludzi woli więc ryć nielegalnie w ziemi niż normalnie pracować.
   Choć udało się zasypać biedaszyby w centrum miasta i zrekultywować dawne pola węglowe, nowe dziury powstają jak grzyby po deszczu. Mnożą się też w okolicznych miejscowościach. Przy okazji niszczone są lasy, a straty trudno oszacować. Narasta też społeczne niezadowolenie spowodowane zdecydowanymi działaniami służb miejskich, policji i prokuratury. Sąd skazał już Jerzego K. na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata za nieumyślne spowodowanie śmierci kolegi, z którym kopał w biedaszybie przy ulicy Pułaskiego. Podobny zarzut prokuratura postawiła trzem kopaczom z pola na Nowym Mieście. - Ponadto prowadzimy wiele spraw o spowodowanie powszechnego zagrożenia dla życia i zdrowia, za co grozi kara do ośmiu lat więzienia - mówi Marek Bzunek z wałbrzyskiej prokuratury. - Podejrzanych jest około 200 kopaczy.
   Od ponad roku Straż Miejska i policja rekwirują co miesiąc około 350 ton nielegalnego urobku, zajmują sprzęty służące do nielegalnego wydobycia węgla, a także samochody.
   - Z całego specjalnego programu zostały tylko szykany. Albo się to zmieni, albo wybuchniemy - ostrzega Społeczny Komitet Obrony Biedaszybów.
Ludzi z biedaszybów
w Zabrzu i Wałbrzychu
fotografował MAREK MORDAN

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski