Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Burliga: Nie mogę tego wszystkiego popsuć

Piotr Tymczak
Andrzej Banaś
Robi karierę, o jakiej tysiące chłopaków może tylko pomarzyć. Niedawno wziął ślub i chce zacząć nowe życie. Piłkarz Wisły Kraków, wierzy, że raz na zawsze skończył z hazardem. O nałogu przypominają mu jednak wciąż spłacane długi.

Kiedy był małym chłopcem, oglądał w telewizji mecze Widzewa Łódź w Lidze Mistrzów. Na ławce trenerskiej szalał wówczas szkoleniowiec Franciszek Smuda. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że kiedyś ten sam trener będzie wypowiadał jego nazwisko, ogłaszając skład Wisły Kraków, a także zasiądzie wśród gości na jego weselu.

26-letni Łukasz Burliga może czuć się szczęściarzem. Jest obecnie jednym z dwóch zawodników z regionu Krakowa, którzy wychodzą na boisko od pierwszej minuty w koszulce z białą gwiazdą. Powodzi mu się także w życiu prywatnym. Całkiem niedawno stanął na ślubnym kobiercu z Eweliną.

- Nie mogę tego wszystkiego popsuć - mówi Łukasz. Dobrze wie, jak cienka jest granica między karierą, sławą, powodzeniem, a koszmarem. Przypominają mu o tym wciąż spłacane długi.

- Miałem pieniądze, trochę wolnego czasu, byłem młody, ciekawy świata, chciałem wszystkiego spróbować i poszedłem w złym kierunku. Gdy skończyłem osiemnaście lat, zaczęły się wyjścia do kasyna. Płacę za to cenę do dziś - zaczyna swą opowieść. - Dużo przegrałem, pożyczałem pieniądze na chorych zasadach, zapłaciłem dużo odsetek.

Twardziel z krainy Jacha
Jachówka położona jest w malowniczym terenie, wśród Beskidów, u północnego podnóża Makowskiej Góry. Nazwa tej rodzinnej wsi Burligi wywodzi się od pierwszego osadnika Jacha. Miejscowość liczy nieco ponad tysiąc mieszkańców. Znają się niemal wszyscy.

Ślub i wesele Łukasza z Eweliną były tam wielkim wydarzeniem. Przyjechała niemal cała drużyna Wisły, stawiły się takie gwiazdy futbolu, jak trenerzy Franciszek Smuda i Kazimierz Kmiecik, piłkarze, m.in. Paweł Brożek, Arkadiusz Głowacki, Dariusz Dudka, Semir Stilić.

- Ludzie w okolicy podsumowali, że w Wiśle muszą bardzo lubić Łukasza, skoro zjawili się u niego prawie całą drużyną.To było dla niego bardzo miłe i motywujące - podkreśla Janusz Sasuła, pierwszy trener Burligi.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy znanego piłkarza, gdyby dawno temu lokalne władze nie zadecydowały, aby w Jachówce śmietnisko zamienić na boisko. Postawiono je w połowie drogi, którą mały Łukasz codziennie pokonywał do szkoły podstawowej. Po lekcjach wracał do domu, rzucał tornister z książkami w kąt i biegł grać w piłkę. Często nie zdążył nawet zjeść obiadu. Mama przynosiła mu wówczas zupę na boisko.

Ojciec, widząc zaangażowanie syna, postanowił zawieźć go na zajęcia prowadzone przez znajomego trenera Sasułę w Garbarzu Zembrzyce. Tak w wieku ośmiu lat trafił do pierwszego klubu. Do oddalonych o około 10 kilometrów od rodzinnego domu Zembrzyc najpierw zawoził go ojciec. Dwa lata później sam pokonywał drogę autobusem. - Zawsze był twardzielem, miał smykałkę do grania. Pracowity, nie było z nim kłopotów wychowawczych. Od początku zapowiadał się na dobrego piłkarza. Hazard był dla mnie dużym zaskoczeniem. Mam nadzieję, że ma to za sobą - wierzy trener Sasuła.

Samodzielny przed "osiemnastką"
W Garbarzu Łukasz trenował z Wojtkiem Suwadą, którego ojciec, Janusz, był w przeszłości piłkarzem Wisły. Zaproponował, aby obaj pojechali pokazać się w krakowskim klubie. Zagrali w jednym z meczów kontrolnych i wpadli w oko trenerowi szkółki piłkarskiej Stanisławowi Chemiczowi. Tak stali się zawodnikami krakowskiej "Białej Gwiazdy".

Zaczęły się treningi , na które musieli dojeżdżać 50 km. Zawozili ich ojcowie, raz Łukasza, raz Wojtka. Kiedy Burliga wchodził w wiek juniora, przyszła pierwsza porażka. Podczas selekcji nie wybrano go do pierwszego zespołu młodzieżowców. Wrócił w rodzinne strony i grał w pobliskim Strzelcu Bodzów. Ale nie odpuścił. Mocno pracował, strzelał dużo bramek i zdecydował się jeszcze raz zawalczyć o miejsce w Wiśle.

Pojechał na test-mecz, pokazał się z dobrej strony i ponownie znalazł się w klubie. Równocześnie dostał się do liceum w Suchej Beskidzkiej, które w ostatniej chwili zamienił na I Prywatne Liceum w Krakowie.

Zamieszkał w internacie. W wieku 17 lat przeprowadził się do prywatnej kwatery przy ul. Lea, gdzie mieszkał z kolegami z Wisły: rówieśnikiem Kamilem Talagą (obecnie bramkarz Soły Oświęcim) i dwa lata starszym Wojciechem Wojcieszyńskim (gra w Okocimskim Brzesko). - Bardzo miło wspominam tamten czas. Razem się wspieraliśmy. Łukasz nie miał żadnych głupich pomysłów. Problemy z hazardem pojawiły się, gdy zamieszkał sam. Dziwiłem się, że w coś takiego się wpakował. Wcześniej nic tego nie zapowiadało - opowiada Wojcieszyński.

Buzujące Hormony i "sodówka"
Z nauką radził sobie dobrze. Przez pierwsze dwa lata. W pierwszej klasie miał nawet stypendium. Wszystko zmieniło się, gdy udało mu się "załapać" do pierwszej drużyny Wisły. Zamiast do szkoły, chodził na trening, a wieczory zaczął poświęcał na inne atrakcje.

- Zarabiałem pierwsze pieniądze w klubie i co tu dużo mówić, zaczęła mi trochę odbijać "sodówka" - przyznaje. Na dyskoteki chodził z innymi młodymi zawodnikami Wisły. Większość z nich mieszkała w internacie, gdzie ich odwiedzał. - To była mocna ekipa. Każdy kto przypomni sobie, jak miał 18 lat, może to jednak zrozumieć. Kiedy w internacie siedzi dziesięciu takich chłopaków, to przychodzą im do głowy coraz to głupsze pomysły. Hormony buzowały, dojrzewaliśmy i każdy chciał się wyszumieć - mówi Burliga.

Miał za co. W przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników, już wtedy zarabiał pierwsze pieniądze. Trzy tysiące na miesiąc to było wtedy coś. - Można się było nieźle zabawić na dyskotekach. Alkohol też był. Wszyscy rozpoznawali zawodników z pierwszej drużyny, a nas jeszcze nie znali, więc byliśmy kryci - wspomina.

Nocne wtargnięcie do trenera
Mimo ciężkich treningów i rozrywkowego życia zdał maturę. Trenował z pierwszą drużyną prowadzoną wtedy przez Macieja Skorżę, ale nie grał. Już wtedy marzyły mu się występy na boiskach ekstraklasy. Ta sytuacja mocno go wówczas stresowała. Próbował rozładować emocje.
Dyskoteki przestały wystarczać. Zaczął szukać nowych wrażeń. Tak trafił do kasyna. Szczęście mu nie sprzyjało. Przegrywał, chciał się odegrać, pożyczał pieniądze i tak na okrągło. Spirala długów zaczęła się nakręcać. Na dodatek nadal nie grał w ligowych meczach. Bo choć dostał propozycję przenosin do Lechii Gdańsk, trener Maciej Skorża nie chciał go puścić. Tłumaczył, że ma wąską kadrę.

Burliga nie chciał czekać. Postanowił wyjaśnić sobie z trenerem kilka spraw. Była noc, a on wypił z kolegami za dużo. Dochodziła pierwsza, kiedy podszedł pod dom Skorży, przeskoczył przez siatkę, pokonał balkonową barierkę i zapukał w okno.

Skorża wpuścił go do środka. - Powiedziałem mu to, co mi leżało na sercu. Że boje się, iż mogę trenować przez dwa lata i nie zagram ani razu. To była niesamowita desperacja - wspomina Burliga.

Dziś zdaje sobie sprawę, że po takim wybryku sen o piłkarskiej karierze mógł prysnąć. Skorża, który znał problemy swojego zawodnika, zachował się wówczas z klasą. Wysłuchał i zamówił mu taksówkę. Później odbyli rozmowę dyscyplinującą w klubie.

- Dziwię się, że to wszystko uszło mi na sucho. Miałem szczęście do pakowania się w problemy, ale też potrafiłem z nich zawsze wybrnąć - mówi Łukasz.

Skorża go nie skreślił. A niedługo później wystawił w pierwszym składzie.

Film wstrząsnął jego życiem
Miał 21 lat, kiedy podpisał nowy kontrakt z Wisłą. Zaczął zarabiać więcej. Pieniądze topił w kasynie. Długi zaczęły rosnąć w dziesiątki tysięcy złotych. Nie potrafił odpuścić. Chciał się odegrać, przegrywał coraz większe sumy. - Byłem nakręcony. Nie widziałem racjonalnych rozwiązań. Pogrążałem się - mówi "Bury". - Zdarzało się, że byłem niewyspany, psychicznie zdołowany. Wychodząc na boisko wiedziałem jednak, że to jest moja jedyna szansa, by wyjść z długów i zacząć normalnie żyć.

Musiałem zarabiać pieniądze, aby spłacać. To była dla mnie motywacja. Walka z samym sobą - opowiada.
Moment, kiedy przestał sobie radzić z nałogiem, w końcu go dopadł. Nie dał rady dłużej tego ukrywać. Przełamał wstyd i o swoim problemie powiedział rodzicom oraz kolegom z klubu. Pojechał na terapię dla hazardzistów do Szklarskiej Poręby i podpisał notarialne zakazy wejść do wszystkich kasyn w Polsce. Uzależnienie było jednak na tyle mocne, że szybko znalazł inną, zastępczą formę.

Zaczął obstawiać zakłady w punktach bukmacherskich. Wiosną tego roku trafił na pierwsze strony gazet, ale nie ze względu na piłkarskie wyczyny. Ktoś sfilmował go jak obstawia w jednym z punktów bukmacherskich i wysłał materiał do prasy. Od razu pojawiły się podejrzenia, że zakłady mogą dotyczyć meczów Wisły. - Wiedziałem, że nie mogę tego robić. Od czasu do czasu typowałem jednak wyniki tenisa czy hokeja. O wysłanie kuponu mogłem przecież poprosić kogoś, ale nie robiłem z tego żadnej tajemnicy. Teraz rozumiem, że medialnie to wyglądało fatalnie - przyznaje.

Po ujawnieniu filmu w mediach nie brakowało głosów, że Wisła powinna rozwiązać z nim kontrakt. Kolejny raz był na mocnym wirażu. Jego piłkarska kariera zawisła na włosku. Wisła nie odwróciła się od niego. W klubie postanowili przedłużyć z nim kontrakt. Prezes Jacek Bednarz ogłosił: - Jedyną drogą, która Łukaszowi może pomóc, jest aktywność zawodowa. Jeśli zabralibyśmy mu możliwość grania w piłkę, zabralibyśmy mu ostatnią możliwość ratunku. To byłoby bardzo nie fair.

Janusz Sasuła nie ma wątpliwości: - Prezes Wisły i trener postąpili bardzo dobrze dając Łukaszowi kolejną szansę. Myślę, że jej nie zmarnuje, tym bardziej że się ożenił. To jest dla niego dodatkową motywacją.

Ewelina go pilnuje
W czerwcu tego roku, zamiast na obóz z Wisłą, Łukasz pojechał na terapię do ośrodka na Mazurach. Przez trzy tygodnie uczestniczył w zajęciach z osobami walczącymi z uzależnieniem od hazardu, alkoholu, narkotyków. Zajęcia trwały przez cały dzień. Nie było dostępu do telewizora ani internetu. Wieczorem można było tylko pograć w siatkówkę albo pobiegać.
Przez cały ten czas mocno wspierała go Ewelina, z którą w lipcu wziął ślub. Nie przeszkodziło mu to jednak zagrać wcześniej w pierwszym spotkaniu Wisły w nowym sezonie.

Burliga jak zawsze był waleczny. Miał zagrania na granicy kontuzji, choć wiedział, że dwa dni później musi zatańczyć na własnym weselu.- Mam nadzieję, że ślub wpłynie na Łukasza pozytywnie. Odkąd w jego życiu pojawiła się Ewelina, to mocno go pilnuje. Sam też do pewnych rzeczy dojrzał.

Zrozumiał, że pewne zachowania mogą mu zrujnować karierę. Jego gra wygląda dużo lepiej, jeżeli ma czystą głowę, nie myśli o problemach finansowych. Ostatnie mecze to potwierdzają - ocenia Wojciech Wojcieszyński.

Ewelina nie chce publicznie się wypowiadać. Takie sprawy pozostawia Łukaszowi. Poznali się rok temu. To spotkanie dla obojga było przełomem. - Miło jest mieć do kogo wracać. W rodzinie są inne wartości - mówi Łukasz.

Niedawno młoda para przeprowadziła się do Myślenic. Na początku przyszłego roku ich rodzina ma się powiększyć, spodziewają się dziecka. Łukasz ma teraz blisko do bazy treningowej Wisły, która znajduje się na Zarabiu w Myślenicach. Ewelinie też to pasuje, bo jest architektem krajobrazu, projektuje ogrody.

Malownicze tereny są dla niej inspiracją. Do tego powietrze jest czystsze, a okolica Łukaszowi przypomina rodzinną Jachówkę. Jachówkę, w której, gdy był małym chłopcem, zrobił z ojcem na poletku za warsztatem stolarskim małe boisko.

Pamięta, jak tata wbił w ziemię dwa drewniane słupki i postawił na nich poprzeczkę. Trociny, które znaleźli w warsztacie, wysypali tak, by utworzyły linie. Na tym boisku grał jeden na jednego z kuzynem. Czasem przychodziła koleżanka, którą wstawiali do bramki. Takie były początki jego kariery. Tak wszystko się zaczęło.

Burliga zamyśla się: - Gdyby nie piłka i gra w Wiśle, nie miałbym zbyt wielu rozwiązań. Miałbym coraz większe długi i nie wiadomo, jak by się to skończyło.

***
Łukasz Burliga. Ma 26 lat. Wystąpił 77 razy w polskiej ekstraklasie, strzelił trzy bramki. Gra na pozycji prawego obrońcy. Wychowanek Garbarza Zembrzyce. Stamtąd trafił do Wisły Kraków. Był z niej wypożyczany do Floty Świnoujście i Ruchu Chorzów.

Hazard to jeden z wielkich problemów w polskim futbolu. Legendy krążą o sumach traconych w kasynach przez piłkarzy, miesięcznych wypłatach przegrywanych w autobusie w drodze na mecz. Do hazardu przyznał się były piłkarz Wisły Andrzej Iwan. Podobne problemy miał jego syn Bartosz. Piłkarzem Wisły był też hazardzista Tomasz Dawidowski. Rekordowe kwoty przegrali m.in. reprezentant Polski Kamil Grosicki i Wahan Geworgian.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski