Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Łaskawiec: Bez pieniędzy się nie da

Marek Długopolski
Łukasz Łaskawiec: - Do Ameryki Południowej na pewno powrócę
Łukasz Łaskawiec: - Do Ameryki Południowej na pewno powrócę fot. archiwum Łukasza Łaskawca
Rozmowa z ŁUKASZEM ŁASKAWCEM, jednym z najbardziej utalentowanych polskich quadowców, o dakarowych marzeniach i kłopotach z zebraniem budżetu na starty

Łukasz "Łoker" Łaskawiec, zdobywca trzeciego miejsca w Dakarze i Pucharu Świata, wielokrotny mistrz Europy i Polski, w tym sezonie "odpoczywa". Dlaczego? 25-letniemu zawodnikowi, jednemu z najbardziej utalentowanych polskich quadowców, nie udało się zdobyć pieniędzy na starty.

- To już kolejny sezon, którego nie zaliczy Pan do udanych?

- Niestety, to prawda. Nie udało mi się zebrać budżetu na starty.

- Tak utytułowany zawodnik ma problemy ze zdobyciem pieniędzy? W Polsce jest przecież sporo firm, które sponsorują sporty motorowe!

- Pewnie tak, ale na razie takiej nie znaleźliśmy. Stukaliśmy do wszystkich drzwi, niewiele się otworzyło.

- To frustrujące?

- Nie tylko frustrujące, ale także mocno zniechęcające. Wiem przecież, że jestem dobry, mogę bić się o najwyższe miejsca.

Udowodniłem to choćby stając w debiucie na podium Dakaru. Niestety, bez pieniędzy nie da się nic osiągnąć, trudno nawet dojechać na rajd, nie wspominając o budowie profesjonalnego zespołu i quada, treningach.

- Myśli Pan o końcu quadowej kariery?

- Aż tak źle jeszcze nie jest, wciąż walczę. Nie siedzę z założonymi rękami, chodzę od firmy do firmy, szukam nowych sponsorów. Pomaga mi w tym grono wiernych przyjaciół. Nadzieja na starty quadem jeszcze nie umarła.

- Co Pan w tej chwili robi?

- Ostatnio występowałem na AutoMaster Show w Kamieniu Śląskim.

- Ma Pan też za sobą "romans" z ciężarówką i terenówką...

- Ale tylko w roli pilota...

- Jakie wrażenia?

- Dość niezwykłe. W rajdowej ciężarówce, choć mocno nią bujało, czułem się bezpiecznie, siedziałem wysoko, były cztery ściany i solidna klatka.

Podczas jazdy quadem odczucia są zupełnie inne, niewiele mają wspólnego z poczuciem bezpieczeństwa. Każdy, nawet najmniejszy błąd, może zakończyć się groźną kontuzją.

- Pilotowanie to trudna sztuka, szczególnie dla kogoś, kto całe życie trzymał kierownicę?

- Dla mnie to czarna magia. Dyktowałem więc to co widziałem, a że nie mieliśmy intercomów, więc zachrypłem, bo cały czas krzyczałem. Ale zabawa była bardzo fajna.

- Wystartował Pan też w profesjonalnie przygotowanej terenówce...

- Podczas Carmont Baja Drawsko prowadziłem Piotra Cierzniewskiego w nissanie navara. To zupełnie inne doświadczenie. Trochę się obawiałem tego startu.

Zdawałem sobie sprawę, że nie będę miał władzy nad kierownicą, nad tym, co dzieje się z samochodem. Nie było jednak tak źle. W tym czasie na moim dakarowym quadzie śmigał po drawskich wertepach doskonały kierowca rajdowy - Aron Domżała.

- Zmienia Pan dyscyplinę?

- Na razie nie zdradzam quada. W przyszłości nie wykluczam takiej zamiany - jednak musiałbym być wtedy kierowcą, a nie pilotem. W dodatku na start terenówką trzeba mieć jeszcze więcej pieniędzy niż na ściganie się quadem. Nie będzie więc to takie łatwe.

- Najbliższe plany startowe?

- Sezon quadowy jest już stracony. W przyszłym roku myślę o mistrzostwach Europy Baja. Cykl ten nie jest aż tak drogi, więc jest większa szansa na zdobycie sponsorów.

- A Puchar Świata?

- To już nieco inna bajka, bardziej kosztowane marzenie. Aby wystartować we wszystkich rundach, musiałbym mieć budżet liczony w setkach tysięcy złotych. Ta opcja na razie jednak odpada, a na pojedyncze rajdy szkoda mi wydawać pieniądze.

- Czy quad to Pana pierwsza miłość?

- Pierwszą, jeszcze dziecięcą miłością, był rower. Od kiedy jednak pamiętam, zawsze lubiłem odgłos pracy silników, fascynował mnie nawet ryk odkurzacza!

- Kiedy pierwszy raz wsiadł Pan na quada?

- W 2004 r. pojechaliśmy z tatą i jego kolegą do wypożyczalni koło Częstochowy. Tam pierwszy raz dosiadłem quada. To było niesamowite przeżycie. Już niecały rok później mknąłem po wertepach własnym "potworem".

Jeździłem nawet po kilka godzin dziennie - sprawdzałem możliwości quada i swoje, pokonywałem kolejne bariery - prędkości i strachu.

- Kusiło Pana by sprawdzić się w zawodach?

- Pewnie, że kusiło. Na pierwszą imprezę odważyłem się pojechać w 2006 r.

- Jak wypadł debiut?

- Nie najgorzej. Zająłem trzecie miejsce i uwierzyłem w swoje umiejętności. Spodobały mi się też emocje towarzyszące walce na torze. Zacząłem więc jeździć na kolejne zawody, pojawiły się pierwsze sukcesy, zwycięstwa, puchary i tytuły. To mnie niesamowicie kręciło.

- Kiedy wpadł Pan na pomysł startu w Dakarze?

- Zawsze myślałem o Dakarze. Jednak to tata postanowił zrealizować moje marzenia. W 2010 r., podczas rajdu Hungarian Baja, ze swego pomysłu zwierzył się Czechowi Josefowi Machackowi, quadowej legendzie Dakaru. Jemu też pomysł się spodobał, a ja po raz pierwszy mogłem dosiąść profesjonalnego quada.

- Do Dakaru pozostawały wtedy ledwie 3 miesiące? Jak się udało Panu przygotować do tak ciężkiego rajdu?

- Na szczęście wtedy jeszcze nie do końca miałem pojęcie, jak ciężki jest to rajd, nie wiedziałem na co się porywam.

- Dakar dał Panu lekcję?

- Oj, dał. Bardzo bolesną, i niejedną. Najdobitniej swą moc pokazał, gdy wystrzelił mnie w powietrze... Na jednym z odcinków jechałem w potwornym kurzu. Gdy w pewnej chwili dostrzegłem olbrzymią dziurę nie mogłem już nic zrobić. Przednie koła quada jakoś jeszcze przez nią przeleciały.

Gdy tylne koła w nią wpadły, wystrzeliłem... Byłem jednym z niewielu zawodników, którzy mieli okazję obejrzeć trasę rajdu z lotu ptaka. Gdy spadłem na ziemię okazało się, że quad wygląda dużo gorzej niż ja. Przypominał kupę pogiętego plastiku i stali.

- Nie miał Pan dość?

- Miałem. Pomyślałem jednak, że tak łatwo się nie poddam, Dakar nie złamie mnie już za pierwszym razem. Na quadzie dało się jechać, więc ruszyłem. I dotarłem do mety.

Gdy utytułowany Declerck przyszedł pogratulować mi trzeciego miejsca i pierwszego wygranego oesu, byłem w szoku.

- Pamięta Pan jeszcze smak sukcesu?

- Oczywiście, był słony.

- Słony?

- Tak. Bardzo słony, i bardzo przyjemny. Gdy tylko minąłem linię mety, łzy napłynęły mi bowiem do oczu.

- Wciąż marzy Pan o Dakarze?

- Oczywiście. Tego marzenia na pewno nie porzucę, ten rajd albo się kocha albo nienawidzi. Nie wiem, czy uda mi się wystartować już w 2016 r., ale do Ameryki Południowej na pewno powrócę w następnym roku. Mam nadzieję, że któreś z drzwi szerzej się otworzą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski