Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łyszkowice. Na początku niewiele osób wiedziało, czym są warsztaty terapii zajęciowej

Aleksander Gąciarz
Aleksander Gąciarz
Barbara Zięba
Barbara Zięba Aleksander Gąciarz
Rozmowa z BARBARĄ ZIĘBĄ, byłą dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Łyszkowicach z okazji dwudziestolecia powołania warsztatów terapii zajęciowej

WIDEO: Tragedia w Bukowinie

- Warsztaty Terapii Zajęciowej przy Domu Pomocy Społecznej w Łyszkowicach powstały 20 lat temu. To Pani była wtedy dyrektorem DPS. Jak to się stało, że taka instytucja powstała właśnie u was?

- Podobne warsztaty zaczęły wtedy powstawać w Krakowie i na terenie całego województwa. Od razu sobie wtedy pomyślałam, że skoro gdzie indziej mogą być, to dlaczego nie u mnie. Poprosiłam do siebie panie kierowniczki, zaczęłyśmy rozmawiać, pojawiły się jakieś pierwsze pomysły. Potem pojechałam do działających już WTZ oraz do Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych z pytaniem, jakie są możliwości zdobycia środków na ten cel. Od razu otrzymałam ogromne wsparcie ze strony pani Bogusławy Słońskiej, która w tej chwili pełni obowiązki dyrektora PFRON. Zachęciła mnie do tego, żebym przygotowała założenia warsztatów i obiecała pomoc w ich realizacji. Przyznam, że gdyby nie ona, być może nic by z naszych planów nie wyszło.
- Z czym był największy problem? Bo zdaje się czasu mieliście niewiele.

- Na samo przygotowanie warsztatów czasu mieliśmy sporo. Natomiast pieniądze mogły zostać uruchomione w momencie podpisania umów. A to się stało 15 grudnia i dopiero wtedy środki trafiły do Starostwa. Zaczęła się walka o wyposażenie i inne rzeczy. Wszystko trzeba było kupić przed końcem roku.

- Ale trzeba było też pozyskać uczestników takich warsztatów. Jak wyglądała rekrutacja? To była wtedy zupełna nowość.

- Mieliśmy dobre rozeznanie w terenie. Wiedzieliśmy, w których miejscowościach mieszkają osoby, które mogłyby z takich warsztatów korzystać. Bardzo pomocni byli nasi pracownicy, którzy znali swoje środowiska i podpowiadali, do kogo należałoby się udać. Dlatego jeździłyśmy po wsiach i rozmawiałyśmy z rodzicami namawiając, by zapisały swoje niepełnosprawne dzieci na warsztaty. Przekonywałyśmy, że osoby, które większość czasu spędzały, patrząc w okno, wychodząc najwyżej na podwórko, mogą zacząć funkcjonować w społeczeństwie. Nie zawsze było to łatwe. Wiele osób kojarzyło naszą działalność nie tyle z domem pomocy społecznej, co z domem starców. Niektórzy początkowo traktowali to jako pewną ujmę, że ich dziecko znajdzie się w tego typu placówce.

- Czyli niespecjalnie się do tego palili...

- Nikt wtedy nie wiedział, co to są warsztaty terapii, jak one funkcjonują. Wyjaśnialiśmy wszystko po kolei: że dzieci będą dostawać posiłek, wsparcie, będą się uczyć nowych rzeczy. Słyszeliśmy nieraz: a on nic nie potrafi. Mówiłyśmy, że teraz nie potrafi, ale będzie się u nas uczył, a jak zacznie robić postępy, to i rodzicom będzie łatwiej. Wyłoniła się wtedy grupa aktywnych rodziców, która zaczynała te informacje rozpowszechniać. Z ich strony otrzymaliśmy duże wsparcie, gdyż zachęcali swoich znajomych, którzy mieli podobną sytuację.

- Zapewne były pytania o dojazd do Łyszkowic.

- To był kolejny problem. Musieliśmy zapewnić rodziców, że uczestnicy zajęć będą dowożeni i odwożeni do domu po ich zakończeniu.

- Były przypadki, że ktoś zrezygnował z udziału w warsztatach?

- Przypominam sobie jedna taka sytuację, choć nie pamiętam, w jakiej to było miejscowości. Była to rodzina, w której było kilka osób niepełnosprawnych intelektualnie i chorych psychicznie. Dwie z nich zaczęły przyjeżdżać na zajęcia, ale potem przestały. Nie potrafię powiedzieć, co się później z nimi stało. W każdym razie bardzo żałowaliśmy, że podjęli taką decyzję. Młoda dziewczyna, która uczęszczała na nasze zajęcia wymagała bardzo intensywnego wsparcia.

- Gdy dzisiaj, z okazji dwudziestolecia WTZ, przyjechała Pani na spotkanie, udało się rozpoznać znajome twarze?

- Jasne, że tak. Wyściskaliśmy się tutaj przed uroczystością z nimi, z rodzicami. Zresztą widujemy się od czasu do czasu, bo choć nie pracuję już w Łyszkowicach wiele lat, cały czas staram się pomagać Mam przyjaciół, którzy wspierali nas, gdy jeszcze byłam tu dyrektorem i cały czas starają się być pomocni. Właśnie wybieram się na Śląsk, aby odebrać kawę dla DPS. Podczas czerwcowego Dnia Spełnionych Marzeń na pewno dla nikogo jej nie zabraknie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski