Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łyżwiarstwo figurowe

MAS
Korespondencja "Dziennika" z Budapesztu

Korespondencja "Dziennika" z Budapesztu

Korespondencja "Dziennika" z Budapesztu

Tylko dla szczęśliwych

Rozmowa z Richardem Gauthierem,

kanadyjskim trenerem Doroty i Mariusza Siudków, brązowych medalistów ME w łyżwiarstwie

   Richard Gauthier uważany jest za jednego z najlepszych w świecie trenerów łyżwiarskich par sportowych. Kanadyjczyk doprowadził do tytułu mistrzów świata Jamie Sale i Davida Pelletier, obecnie szkoli mistrzów Kanady Valerie Marcoux, Craiga Buntina. Od ubiegłego roku współpracuje z oświęcimskim duetem Dorotą i Mariuszem Siudkami, co zaowocowało ich powrotem na podium mistrzostw Europy.
   Będą pracować razem do olimpiady w Turynie w 2006 roku, nie tylko poprawiając łyżwiarski warsztat, ale i podpatrując styl prowadzenia profesjonalnej szkoły łyżwiarskiej Gauthiera, tak by po zakończeniu kariery zawodniczej stworzyć podobną w Polsce.
   Z Richardem Gauthierem rozmawiałam w czasie ME w Budapeszcie.
   - Jak to się stało, że sławny kanadyjski trener prowadzi polską parę?
   - O pomoc poprosiła mnie ich trenerka Iwona Mydlarz-Chruścińska. Najpierw przyjechali do Kanady na jakiś czas, miałem ocenić, czy jestem w stanie im pomóc. Wierzę, że to można ocenić w ciągu 30 minut pierwszego treningu. Jeśli wtedy nie zawiąże się nić porozumienia między zawodnikami a trenerem, współpraca nie będzie udana. Dorota i Mariusz pracowali dotąd sami, nie mieli wokół siebie innych par na swoim poziomie. Trening wśród konkurentów motywuje. Spodobała się im też atmosfera w mojej szkole. Pracuję tylko ze szczęśliwymi ludźmi.
   - Zna Pan metodę na uczynienie ludzi szczęśliwymi?
   - Szczęście to stan umysłu, nie ciała. Jeśli nie jesteś szczęśliwy, możesz to zmienić. Przychodząc rano w złym nastroju na lodowisko, trzeba się wyprostować, mówić głośno i pewnie, oddychać pełną piersią. Wierzę w siłę pozytywnego myślenia. Nad tym pracuję z Dorotą i Mariuszem, zwłaszcza z Dorotą, która ma więcej wątpliwości na temat tego, co umie. Czasem budzi się w złym nastroju, przychodzi na lodowisko i nie wierzy w siebie. Mówię jej wtedy: - Dawaj, masz w sobie siłę, żeby to zmienić. Kiedy przyjechali do mnie, a jej dwa, trzy razy nie udał się skok, robiła się naprawdę smutna, płakała. Zaczynała szybko i nerwowo oddychać, jej twarz zmieniała się na złą i zdenerwowaną. Traciła wtedy cały trening. Zmuszałem ją do głębszego oddychania i uśmiechu, bo to działa. Mówiłem jej, że smutek nie jest czymś fizycznym, jest w umyśle, więc można nad nim zapanować. Nie można się na nim skupiać, bo wtedy nie sposób skoncentrować się na innych rzeczach. Pokazałem im to przez proste ćwiczenie. Mieli wejść do pokoju i zobaczyć, co jest w nim czerwonego, a potem zamknąć oczy i powiedzieć, co było w nim niebieskiego. Nie wiedzieli, bo skupiając się na czerwonym, zupełnie nie zauważali niebieskiego. Tak samo jest z łyżwiarstwem. Jeśli skupiasz się ciągle na tym, czego nie umiesz, możesz tylko płakać. Kiedy Siudkowie zadzwonili, że chcieliby pracować ze mną w Kanadzie, powiedziałem, że możemy mieć problem: pracuję tylko ze szczęśliwymi ludźmi. Ale oni chcą tacy być. Dorota potrafi już szybko opanować zły stan emocji. To pierwszy krok, zmienia się jej myślenie. Kiedyś na lodowisko przyprowadzili ją rodzice, jeździła dla nich. Teraz oboje robią to dla siebie. Nie dla mediów, medali, bo nie mają kontroli nad tym, jakie decyzje podejmą oceniający ich sędziowie. Jedyne, nad czym mają kontrolę, to oni sami.
   - Co Pan pomyślał na pierwszym wspólnym treningu? Wierzył Pan, że można coś w ich jeździe i wizerunku zmienić?
   - Znałem ich od wielu lat i dziwiłem się przede wszystkim jednej rzeczy - Mariusz kręcił piruet siadany nie do tyłu, jak nakazują reguły, tylko do przodu. Pomyślałem więc, że jeśli nauczę go kręcić ten piruet na właściwej krawędzi łyżwy, tak by był taki sam jak Doroty, będę szczęśliwy. Było jeszcze kilka innych rzeczy, które robili inaczej niż ja tego uczę, ale ten piruet to był symboliczny początek. Z drugiej strony chciałem, by to, że są parą w życiu osobistym, było także widać na lodzie. Kiedy ludzie patrzą na nich, powinni wiedzieć od razu, że są zakochani, oczy, twarze muszą to mówić. Na razie to udało się osiągnąć w tegorocznym programie krótkim, dowolny, utrzymany w rwanym rytmie, nie daje im takich możliwości. Muzyka w stylu "bum, bum" nie jest dla nich właściwa, trudno być przy niej zrelaksowanym, a tego potrzebują, by dobrze skakać.
   - Czy w ich przypadku postęp może być znaczny? Technicznie są bardzo zaawansowani, ale artystyczna strona ich programów zazwyczaj pozostawiała wiele do życzenia. Mają już swoje lata, czy da się z nich zrobić artystów na lodzie?
   - W Budapeszcie otrzymali za program krótki wyższe drugie noty niż pierwsze za technikę, to pokazuje, że nawet w ich wieku można wiele zmienić. To zadanie dla choreografa. Jeśli przez lata pracuje się z jednym, można w pewnym momencie stanąć w miejscu, wyczerpać możliwości rozwoju w tym układzie. Z kimś nowym można pójść dalej. Dorota i Mariusz nigdy nie będą parą jeżdżącą w kabaretowym stylu. Nie są do tego predysponowani ze względu na osobowości, Dorota - wyciszona, zamknięta w sobie - nie będzie tańczyć charlestona, ale w programach takich jak "Love story", w którym na lodzie widać, że są parą, będą dobrze się czuć. Już dziś wielu obserwatorów, oglądając ich tegoroczny program krótki, dziwi się: "Mój Boże, co się takiego wydarzyło, że Dorota się uśmiecha". Jeśli będą coraz bardziej pewni siebie, ufni we własne możliwości, to będzie widoczne także w artystycznej stronie ich pokazów.
   - A mogą jeszcze nauczyć się nowych skoków?
   - W ciągu dwóch lat, które zostały do olimpiady, nie zdążą, są na to trochę za starzy. Wciąż możemy jednak poprawiać te, które wykonują. W nowym systemie sędziowania liczyć się będą równie mocno jak skoki inne elementy, wcześniej mniej doceniane. To dobry system dla Mariusza i Doroty, bo nawet jeśli skoki nie są takie dobre, wartość programu podnoszą inne elementy. Pozostaniemy przy potrójnym toeloopie, będziemy pracować nad jego jakością. Mariusz już znacząco ją poprawił, Dorota musi pracować nad radzeniem sobie z presją. Wielu rzeczy w technice skoków dotąd nie rozumieli. Teraz są bardziej świadomi tego, co robią i kiedy coś zepsują, wiedzą, jak to naprawić..
   - W Polsce tłumaczyło się czasem brak medali Doroty i Mariusza tym, że łyżwiarskim światem rządzą nieprzychylni dla nich sędziowie? Czy Pan też uważa, że łyżwiarstwem rządzą sędziowskie układy?
   - Szczególnie w Europie można zaobserwować zjawisko łączenia się sędziów w grupy wzajemnego wsparcia, w których pomagają swoim zawodnikom. W Kanadzie trudno budować takie koalicje, w komisji sędziowskiej zasiadają: Chińczyk, Japończyk, Amerykanin, Kanadyjczyk, Australijczyk, nie mają wspólnych interesów. Jedyną metodą na ten problem, to być dobrym zawodnikiem. Nie da się kontrolować całego świata, tylko siebie można, więc ważne jest, by po zejściu z lodu można było sobie powiedzieć, zrobiłem, co mogłem.
   - Pracował Pan z mistrzami świata Jamie Sale, Davidem Pelletier. Jaka jest metoda na wychowanie najlepszych łyżwiarzy świata?
   - Muszą chcieć być najlepsi dla samych siebie, wtedy wychodząc na lód, są w stanie być najlepsi także dla innych. O wielu sprawach decydują rzeczywiście sędziowie, pewien rodzaj polityki. Mam nadzieję, że nowy system oceniania pomoże w tym, by oczyścić tę sprawę. Na razie można tylko jeździć najlepiej, jak się umie.
   - Rozstał się Pan z parą Sale, Pelletier tuż przed igrzyskami olimpijskimi w 2002 roku, na których zdobyli złoty medal? Nie żal, że już nie z Panem jako trenerem? Dlaczego się rozstaliście?
   - Jamie miała problemy z adaptacją we francuskim środowisku w Quebecu, należała do angielskojęzycznego świata. A te dwa środowiska w Kanadzie, wydzielone różnicami językowymi, bardzo się różnią. Są ludzie, którzy mimo wielu lat spędzonych we francuskim otoczeniu, nie poznają języka i nie adaptują się w nim, tak było z Jamie. Nasze relacje były bardzo dobre, ale musieliśmy się rozstać, bo ja nie mogłem się z nimi przeprowadzić do Edmonton. Nie żałuję, że nie ze mną wywalczyli olimpijskie złoto, bo medale nie robią mi różnicy. Nie dla nich pracuję. Nie sądzę, żeby uczenie łyżwiarstwa polegało na produkowaniu mistrzów. Jeśli to się uda, jest OK, ale dla mnie ważniejsze jest, czy pomagam moim podopiecznym w stawaniu się lepszymi ludźmi. Dziś mogą być mistrzami olimpijskim, a za pięć lat nikt nie będzie tego pamiętał, tym bardziej nie będzie pamiętał, z jakim trenerem wtedy pracowali. Trenerzy, których zawodnicy zdobywają złote medale olimpijskie, często nie mieli związku z ich wychowywaniem. Tatiana Tarasowa ma wielu mistrzów olimpijskich, ale ci zawodnicy przychodzili do niej, kiedy już należeli do światowej czołówki, dzięki pracy z wcześniejszymi szkoleniowcami, a o tych nikt nie pamięta. Czy mam więc pracować siedem dni w tygodniu przez dwanaście miesięcy dla medalu? Nie! Chcę to robić dla codziennej przyjemności pracy z miłymi ludźmi, bo życie jest zbyt krótkie, by jego celem czynić medalowe iluzje.
   - Dziwne podejście do sportu, w którym rozlicza się trenerów z sukcesów...
   - Mam własną filozofię pracy i życia, może i niecodzienną w profesjonalnym sporcie. Pracujący ze mną zawodnicy lubią atmosferę, która panuje w mojej szkole. Wiedzą, że jeżdżą nie dla medali, ale dla siebie, dla tego, by jeździć najlepiej, jak potrafią. Bardzo ważna jest dla mnie relacja między dwojgiem ludzi, którzy tworzą parę na lodzie. Nie mogę zapominać, że nie są tylko wykonawcami technicznych sztuczek, ale bytami ludzkimi, dlatego tak ważny jest sposób, w jaki się komunikują, ich relacja. Wiele z moich par jest razem także poza lodem. Jeśli nawet nie, zostają nimi później. Powtarzam im, że trudno pracować wspólnie bez miłości.
   - A tymczasem jest Pan samotny...
   - Tak się jakoś złożyło, ale mam wielu przyjaciół i pozałyżwiarskie pasje, które czynią moje życie ciekawszym. W ciągu ostatnich 5 lat zmieniłem mój plan dnia i zajęć łyżwiarskich. Wcześniej pracowałem przez siedem dni w tygodniu od rana do nocy, bo uważałem, że tylko wtedy będę dobrze wykonywał swoją pracę. Wreszcie zrozumiałem, że muszę mieć coś własnego oprócz łyżwiarstwa, bo jeśli zawali się ten lodowy świat, nie będę miał nic poza nim. Teraz pracuję tylko rano od 7 do 11, a przez pozostałą część dnia chcę się cieszyć życiem - robię witraże, uczę się gry na gitarze i śpiewu, jestem wśród przyjaciół. Chcę żyć tak, jakby kolejny dzień miał być ostatnim w moim życiu.
   - Co tak dobitnie uświadomiło Panu, że życie jest krótkie i trzeba właściwie je wykorzystać?
   - Moi przyjaciele odchodzili nagle, na przykład ginęli w wypadkach. Kiedy zetkniesz się ze śmiercią, widzisz wyraźnie, jak krótkie jest życie. Miałem jedenaście miesięcy, kiedy zmarł mój ojciec. Mama została z czwórką dzieci, wiedliśmy biedne życie. Miałem 10 lat, kiedy zacząłem pracować w restauracji, podawałem do stołu, myłem naczynia, sprzątałem. Kiedy dorasta się wśród dorosłych, zamiast wśród dzieci, szybciej poznaje się życiowe prawdy.
   - Kiedy ma się takie życie, można się też załamać, a tymczasem Mariusz mówi, że każdego dnia wita ich Pan na lodowisku z uśmiechem na ustach...
   - Wierzę, że czuwa nade mną mój zmarły ojciec, odeszło jego ciało, ale jego dusza wciąż żyje, dlatego zawsze w życiu byłem we właściwym miejscu, spotykałem właściwych ludzi, także takich, którzy uczyli mnie, jak pozytywnie myśleć. Bycie smutnym to nie jest przyjemny stan, więc wolę się uśmiechać. Oczywiście, że zdarza się dzień, kiedy mam gorszy nastrój, ale kiedy wchodzę na lodowisko, mówię sobie: "It’s showtime" i uśmiecham się. Wierzę, że każdy uśmiech, który daję innym, wróci do mnie. Kiedy widzę kogoś z moich podopiecznych naburmuszonego na lodzie, wolę, żeby zszedł z tafli . Czasem czuję się na treningu jak policjant, który kieruje energią, ta wokół mnie zawsze jest pozytywna.
   - Czy dzięki pracy z Siudkami lepiej poznał Pan Polskę?
   - Byłem w kilku miejscach w Polsce. Kraków i Zakopane są bardzo piękne. Widziałem też, niestety, obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. To był szok dla mnie. Przez trzy dni nie mogłem spać. Miałem wcześniej wyobrażenia dotyczące tej części waszej historii, oglądałem filmy na ten temat, ale to, co zobaczyłem, kompletnie mnie przerosło. To była najgorsza z rzeczy, którą w życiu widziałem. Nie zapomnę uczuć, które miałem w sobie, stojąc w tamtym miejscu. Niewiarygodne, że ludzie mogli coś takiego zgotować innym.
Rozmawiała: MAŁGORZATA SYRDA-ŚLIWA

Mistrzowie

pokazali

   Niedzielnym pokazem mistrzów z udziałem polskiej pary sportowej Doroty i Mariusza Siudków (Dwory Unia Oświęcim) zakończyły się w Budapeszcie mistrzostwa Europy w łyżwiarstwie figurowym. Polacy zdobyli brązowy medal, dziś wraz z pozostałymi medalistami ME odlecieli na pokazy do Sarajewa. Ostatnie rywalizację na tafli zakończyły solistki. Złoty medal zdobyła Węgierka Julia Sebestyen.
   Po raz pierwszy od 1995 roku na najwyższym stopniu podium zabrakło Rosjanki. Honor tego kraju ratowała Jelena Sokołowa, znakomitym programem dowolnym awansowała z szóstego miejsca, które zajmowała po shrocie na trzecie. Srebro przypadło Ukraince Jelenie Liaszenko.
   Zwycięstwo Sebestyen mogło budzić kontrowersje. Najlepsza po shorcie wykonała program dowolny gorszy od rywalek, bez kombinacji dwóch potrójnych skoków, które miały pokazy jej rodaczki Victorii Pavuk i Sokołowej. Właśnie Rosjanka pojechała najlepiej (6 potrójnych skoków, w tym dwie kombinacje z nich złożone), ale gdyby sędziowie przyznali jej pierwsze miejsce w programie dowolnym mistrzynią Europy zostałaby... Liaszenko. Taki jest krytykowany powszechnie system sędziowania, w którym ustala się kolejność na podstawie miejsc sędziowskich i specjalnych przeliczników. Nowy ma obowiązywać od sezonu 2004/2005 we wszystkich imprezach mistrzowskich.
(MAS)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski