Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Kot: Zaczynamy przepychać się łokciami

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
- Jedno podium nic nie zmienia. Najważniejsze imprezy dopiero przed nami - mówi Maciej Kot, który ma chrapkę na kolejne sukcesy. Teraz konkursy Pucharu Świata w Engelbergu. W piątek o godz. 17 kwalifikacje.

Telefony urywały się w ostatnich dniach?

Cały czas. Wiadomo - lepsze wyniki, większe zainteresowanie. Ale lepiej tak niż odwrotnie.

Długo Pan na to czekał, ale w końcu stanął Pan na podium Pucharu Świata. Towarzyszące temu uczucia były zgodne z wcześniejszymi wyobrażeniami?

Nie do końca. Nie było jakiejś megaeuforii, bo mam świadomość, że sezon jest bardzo długi, a najważniejsze starty dopiero przed nami. Wielka radość oczywiście się pojawiła, ale najwięcej było satysfakcji z dobrze wykonanej pracy. Takiego podejścia uczy nas trener.

Spełniły się dziecięce marzenia i trzeba to było wziąć na chłodno?

Dziecięca wyobraźnia potrafi być wybujała. Te realne osiągnięcia traktuje się nieco inaczej. Chociaż z drugiej strony, sukces na - powiedzmy - igrzyskach mógłby wywołać ogromne emocje. Teraz jednak trzeba do sprawy podejść ze spokojem.

Krótko mówiąc, nadal trzeba gonić króliczka.

Oczywiście. Jedno podium nic przecież nie zmienia. Przede mną jeszcze dużo, mam nadzieję, sezonów, konkursów, ważnych imprez. Często się mówi, że łatwiej dojść na szczyt niż się na nim utrzymać. Oczywiście nie twierdzę, że jestem już na szczycie, bo tak nie jest, więc tym bardziej nie można nagle po takim wyniku zmienić czegoś w głowie. O, jest podium, sprawa załatwiona. To efekt ciężkiej pracy i należy ją nadal kontynuować. Z cierpliwością i pokorą, bo najważniejsze imprezy dopiero przed nami. Turniej Czterech Skoczni, mistrzostwa świata, polskie konkursy Pucharu Świata.

To podejście pokazuje, jak dużą pracę wykonaliście w sferze mentalnej. Chyba że słowem-kluczem jest pokora, która w Pańskim przypadku oznaczała dziewięć lat czekania na sukces w PŚ.

To jedna strona medalu. Dużo doświadczeń zebrałem przez te lata. Ale główne zasługi ma trener Stefan Horngacher, który jest takim psychologiem-mentorem. Stara się zmieniać naszą mentalność. Kilka lat temu taki wynik jak w Lillehammer czy Klingenthal, gdzie wygraliśmy „drużynówkę”, powodowałby wielką euforię. Teraz jest inaczej. Już w Klingenthal trener powiedział tak: „OK, oddaliście dobre skoki, więc macie efekt. Ale nie odlatujemy w chmury, obie nogi nadal mają mocno stać na ziemi. Bo co się stało? Nic się stało. Osiągnęliście dobry wynik. Normalny wynik”.

I to działa?

Kiedyś określenie „normalny wynik” oznaczało dla nas coś innego. O takich rezultatach jak teraz powiedzielibyśmy: jest lepiej, powyżej normy. Myślę, że to, co robi Horngacher można określić jako budowanie mentalności zwycięzców. Żebyśmy nie byli chłopcami do bicia, żebyśmy starali się przepychać łokciami i pokazywali, że jesteśmy mocni. To się sprawdza, choć oczywiście nie da się wszystkiego zmienić z dnia na dzień. Poza tym trener też pilnuje, żebyśmy nie oderwali się od ziemi. Po zawodach zawsze z nami rozmawia i na chłodno analizuje skoki. Tu był błąd, to do poprawy.

W niedzielę nie posiedzieliście więc dłużej w hotelu, nie było świętowania?

To był wieczór jak każdy inny na zawodach. Regeneracja, krótkie zebranie organizacyjne, analiza. Potem wszyscy rozeszli się do pokojów. Z Piotrkiem Żyłą obejrzeliśmy film i poszliśmy spać, bo rano musieliśmy jechać na lotnisko. Trener powtarza: po ostatnim skoku w zawodach już trzeba myśleć o kolejnych.

Inne ekipy coraz uważniej na was patrzą? Podglądają, szukają, fotografują sprzęt?

Wiadomo, to jest powiązane. My też innych podpatrujemy, bo nie chcemy zostać z tyłu. Ale w porównaniu do zeszłego roku jest różnica, bardziej nam się przyglądają, interesuje ich nawet sposób naszej rozgrzewki. Starają się znaleźć coś, co sprawia, że tak dobrze skaczemy.

A to po prostu dobra forma.

Tak, ciężka praca. Sprzętowo też jesteśmy dobrze przygotowani, ale sprzęt sam nie skacze. To też jest rozgrywka psychologiczna: niech inni myślą, że mamy coś ekstra. Nawet gdyby to nie była prawda, to działa na naszą korzyść.

Jak interpretować wyniki z początku sezonu? Wygląda to na razie tak, że wy skaczecie najrówniej, a czołówka - Peter Prevc czy Severin Freund - dopiero szuka właściwych ustawień. Już z myślą o mistrzostwach świata?

Wszyscy szykują się na Lahti i każdy planuje ten szczyt formy na przełom lutego i marca. Nie wydaje mi się jednak, że słabsza teraz forma Freunda czy Prevca jest zaplanowana. Freund latem miał problemy zdrowotne, dużo później zaczął trenować i o ile ten pierwszy weekend miał bardzo udany, to teraz zaczynają pojawiać się problemy. Peter Prevc też na początku skakał bardzo dobrze, ale ostatnie skoki odbiegają od tego, co widzieliśmy. Czemu? Nie wiem. To są jednak zawodnicy, którzy potrafią z tygodnia na tydzień wrócić do dobrego skakania. Cały czas są groźni. W ogóle poziom jest na razie bardzo wyrównany, nie ma jednego dominatora. Owszem Domen Prevc wygrał trzy konkursy, ale jemu też zdarzały się słabsze próby. A stawka jest tak równa, że czasem jeden słabszy skok sprawia, że wypada się poza szóstkę.

Skoczkowie rozmawiają między sobą o tym, że problemem Petera Prevca może być jego brat?

Śmiejemy się, że Peter gorzej skacze, bo ma kompleks młodszego brata. Ale to są tylko żarty, myślę, że to nie ma na niego wpływu. Psychologiczne jest to oczywiście możliwe, ale Petera raczej to nie dotyczy. Już w ubiegłym sezonie stawali z Domenem na podium, brat go naciskał, a nie robiło to na nim wrażenia. Poza tym jest człowiekiem, a nie robotem i po tak wspaniałym sezonie, może po prostu przyjść słabszy moment. Wielki Peter może jednak wrócić w każdej chwili.

Teraz zawody w Engelbergu. To takie miejsce, które Polakom się świetnie kojarzy, ale Pan ma z tą skocznią niewyrównane rachunki.

To prawda, ta skocznia nie zawsze mi pasowała, ale teraz została całkiem przebudowana. Nawiasem mówiąc, dowiedziałem się o tym raptem kilka dni temu. Jest nowy rozbieg, jest nowy profil, więc będzie się skakać jak na zupełnie nowej skoczni. I ma się skakać łatwiej, łatwiej będzie znaleźć odpowiedni moment odbicia. Co mnie akurat cieszy, bo to był dla mnie największy problem na starym obiekcie. To przejście było tak zrobione, że trudno było go wyczuć. Zatem nowa skocznia, nowy rozdział, mam nadzieję, że udany dla całej naszej grupy. Jedziemy tam w bardzo pozytywnych nastrojach.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Maciej Kot: Zaczynamy przepychać się łokciami - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski