Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Stuhr: Znów mogę i chcę opowiadać o ojcu

Katarzyna Kojzar
Stuhr: – Zwracam ojcu uwagę, kiedy wiem, że mógłby grać lepiej
Stuhr: – Zwracam ojcu uwagę, kiedy wiem, że mógłby grać lepiej Fot. Tomasz Bołt
Rozmowa. Moje dzieciństwo to w pewnej mierze niekończące się nieobecności ojca i jego bardzo przyjemne powroty, wykradanie czasu taty między jednym a drugim projektem – mówi aktor MACIEJ STUHR.

– Oglądał Pan w dzieciństwie filmy taty?

– Jasne.

– „Seksmisję”?

– Byłem na niej w kinie kilka razy! Bileterki nie chciały mnie wpuszczać, bo byłem za mały, ale w końcu jakoś się udawało. Chodziłem do kina Wolność w Krakowie, które było w tej samej kamienicy, gdzie mieszkaliśmy. Wspominam to bardzo emocjonalnie, bo przypomina mi się ogromny entuzjazm publiczności przy absolutnie pełnych salach, przez wiele miesięcy. Zachłystywałem się tym.

– Porównania do ojca męczą?

– Pewnie, że męczą.

– Ignoruje je Pan?

– Są różne etapy w życiu. Kiedy przyszedłem do zawodu, to opowiadałem o ojcu, ale z rosnącą niechęcią. Później przez wiele lat prosiłem dziennikarzy, żeby mnie o tatę nie pytali. Teraz mam wrażenie, że wchodzę w następny etap, kiedy stanąłem na własnych nogach i z perspektywy 10 lat pracy mogę spojrzeć na nasze relacje inaczej, szczególnie robiąc film razem z tatą. Znowu mogę i chcę o ojcu opowiadać.

– Jakim ojcem jest Jerzy Stuhr?

– W dużym stopniu nieobecnym. To jest cena bycia popularnym i uznanym – żyje się na walizkach. Moje dzieciństwo to w pewnej mierze niekończące się nieobecności ojca i jego bardzo przyjemne powroty, wykradanie czasu taty między jednym a drugim projektem.

– Jest autorytetem?

– Tak. Nie tylko dla mnie, ale dla całego pokolenia jego studentów, widzów, fanów i chorych, którym pokazał, że nowotwór można oswoić. Dla mnie jest autorytetem zarówno jako ojciec, jak i aktor.

– Podobno nie skrytykował Pana dopiero za „Anioły w Ameryce”.

– Początek mojej drogi był dla niego obawą, czy sobie poradzę, czy nie dam się wyprowadzić na manowce, czy nie zachłysnę się sławą. Studził mój entuzjazm, namawiał do pracy i poszukiwań. Dopiero kiedy trafiłem do tak porządnego, wspaniałego i uznanego zespołu teatralnego Krzysztofa Warlikowskiego, to zobaczyłem u ojca ulgę i przekonanie, że ten mój los potoczył się nie najgorzej.

– Pan go czasami krytykuje?

– Tak. Zauważyłem, że kiedy jednocześnie gra i reżyseruje, to bardziej skupia się na roli reżysera. A wiem, że mógłby grać lepiej, i mu to mówię.

– W „Obywatelu” gracie razem. Pana ojciec reżyseruje ten film. Jak się Wam współpracowało ?

– Przygotowywaliśmy się trzy lata, zanim przystąpiliśmy do realizacji zdjęć. W związku z tym mieliśmy wszystko dopięte na ostatni guzik, a na planie nie było większych kontrowersji.

– Gracie tę samą postać, ale w innych momentach życia. Jakie to uczucie?

– Ja już po „Pokłosiu” przeszedłem taki chrzest bojowy, że nic mi nie jest straszne. W Polsce zrobiło się coś niedobrego, że już nie dzielimy filmów na dobre i złe, ale na propolskie i antypolskie. Mam obawy, że przez niektórych nasz film może zostać odebrany jako antypolski, mimo że nasze zamiary były zupełnie inne. Chociaż to, że o filmie będzie głośno, to dobrze dla samej produkcji, ale naszą intencją nie było wywoływanie kontrowersji. Teraz kręcę z Czechami i Słowakami film „Czerwony kapitan”. Akcja dzieje się w 1992 r., w czasie rozpadu Czechosłowacji. Mój bohater, detektyw, wpada na ślad zbrodni, którą popełniły tamtejsze służby bezpieczeństwa we współpracy z Kościołem. Gdyby ten film był kręcony w Polsce, to od początku byłyby pewnie problemy. U nas wystarczy powiedzieć „kościół” i już jesteśmy ostrożni. A tam dziennikarze podczas wywiadów w ogóle o to nie pytają. Chcą wiedzieć, czy „Czerwony kapitan” będzie dobry, co chcemy przez niego opowiedzieć, ale nie badają, czy jesteśmy „za” czy „przeciw” jakimś wartościom. Tam panuje zdrowszy układ i tego im trochę zazdroszczę.

– Czy to, co działo się po „Pokłosiu”, było traumą, czy był Pan na takie reakcje przygotowany?

– Miałem świadomość, że ten temat jest w Polsce trudny i wystarczy uderzyć w stół, a te nożyce będą dzwonić długo, nawet do końca życia. To nie jest trauma, ale też nie był to łatwy okres. Zaczęły się pojawiać skrajne opinie na mój temat w internecie, prasa brukowa popatrzyła na mnie innym okiem. Ale przy okazji „Pokłosia” byłbym nieuczciwy, gdybym nie powiedział, że film dał mi dużo dobrego. Był dla mnie kamieniem granicznym, który zakończył moją młodość, a rozpoczął dojrzałe życie. To poważny temat i poważna rola – każdy aktor czeka na coś takiego, choć nie każdy ma siłę zmierzyć się z późniejszą retorsją.

– Chodzi Pan do kina w wolnych chwilach czy raczej od niego ucieka?

– Nie, nie uciekam. Jestem kinomanem, staram się wyłapywać najciekawsze propozycje. Ostatnio wkręciłem się też w dobre amerykańskie seriale.

– A zagrał Pan w rosyjskim serialu...

– Zagrałem w „Bezsenności”, zanim nastała tak napięta sytuacja międzynarodowa, więc moja zeszłoroczna wizyta w Rosji nie była okupiona stresem z tego powodu. Dziś trudniej byłoby mi przyjąć taką propozycję. Spędziłem w Rosji trzy miesiące, rok temu. Serial wyszedł przyzwoity, nie ma wstydu.

Jednak zawsze znajdą się komentatorzy, którzy powiedzą, że za rubelki robi się karierę przeciwko swojemu państwu. A to przecież bzdura. Na marginesie pomyślałem, że tak martwimy się o polskich rolników, którzy nie mogą sprzedawać tam swoich jabłek, a od aktorów się wymaga, żeby swoich „jabłek” nie wywozili do Rosji. Widocznie zawód aktora nie jest według ludzi czystą profesją. Ale to dobrze.

– Jak się Panu dziś ogląda wcześniejsze filmy?

– Z przymrużeniem oka, trochę z pobłażaniem, ale też z satysfakcją, że udało mi się pójść dalej. Oglądam je z nostalgią, ale nie uciekam od przyglądania się im z przeświadczeniem, że można było zagrać lepiej.

– Ma Pan inne autorytety aktorskie oprócz ojca?

– Na początku swojej drogi spotkałem Janusza Gajosa. Graliśmy w mojej pierwszej warszawskiej roli w teatrze, w „Rewizorze” i w „Fuksie” – jednym z pierwszych filmów. Niezwykle go cenię. Ale także mistrzem jest aktor, z którym dzielę garderobę w teatrze – Andrzej Chyra. On ociera się o perfekcję.

– Co daje Panu poczucie humoru?

– Dystans do rzeczywistości. Mój tata podkreśla, że zanim coś go zdenerwuje, to najpierw rozśmieszy. I mnie taka postawa życiowa odpowiada. To jest wspaniały mechanizm ochronny, który wypracowała sobie ludzkość i który nie pozwala się załamać.

– Pana córka odczuwa na własnej skórze skutki Pańskiej popularności?

– Oczywiście, że tak. Czasami jest to powód do dumy, a czasami problem – szczególnie kiedy prasa brukowa rozpisuje się o naszym życiu, często pisząc po prostu nieprawdę.

– Nie przyzwyczaił się Pan jeszcze do takich zagrywek ze strony tabloidów? Przecież Pana rodzina od zawsze była na świeczniku.

– Ale pamiętajmy, że gdy byłem dzieckiem, a nawet kiedy zaczynałem pracować jako aktor, media były zupełnie inne, nie było prasy plotkarskiej. Teraz ta ich gra jest z roku na rok coraz brutalniejsza.

– Nazwisko Stuhr pomagało Panu w karierze czy było obciążeniem?

– Mam taką rodzinę i takiego tatę, nie mam innych, przy nich dorastałem i przyjąłem to za normę, że nasze życie wiąże się z życiem publicznym. Ma to dobre i złe strony. Ale to, że wychowałem się w domu, gdzie był znany człowiek, pomogło mi później, kiedy sam stałem się popularny. Nie przewróciło mi się w głowie tylko dlatego, że rozdaję autografy. Nie miałem okresu upajania się tym. Znam cenę swojego fachu i to pozwoliło mi zachować równowagę.

– Pana ojciec podczas swoich 65. urodzin na pytanie, czego mu życzyć, odpowiedział – „Chciałbym, by życzono mi sympatii, żeby inni ludzie mnie lubili”. Pan pragnie dla siebie tego samego?

– To bardzo piękne życzenie. Sympatia to siła i kapitał, z którego można korzystać. Ale ja zrozumiałem, że nie muszę się starać, żeby mnie wszyscy lubili. Skupiam się na tych, którzy mają takie samo poczucie humoru jak ja, których interesują podobne tematy. Na ich szacunku mi zależy. A mówiąc o ojcu, warto życzyć przede wszystkim zdrowia, na pierwszym miejscu.

– A czego życzyć Panu?

– Zdrowia. Zdrowia i miłości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski