Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magda i jej drugie życie

Katarzyna Hołuj
Katarzyna Hołuj
Magda Gogól z córeczką. Przez ramię ma przewieszone urządzenie, od którego zależy jej życie - „sztuczne serce”
Magda Gogól z córeczką. Przez ramię ma przewieszone urządzenie, od którego zależy jej życie - „sztuczne serce” Fot. Katarzyna Hołuj
Zasań. 20-letnia Magdalena Gogól po urodzeniu córeczki walczyła o życie. Wygrała dzięki urządzeniu, które z zewnątrz przypomina... torebkę

Jej przypadek zostanie zapamiętany bardzo długo, nie tylko w krakowskim szpitalu Jana Pawła II, gdzie uratowano jej życie, ale i szerzej, bo jest pierwszą i to prawdopodobnie nie tylko w Małopolsce, ale w całym kraju, tak młodą, dorosłą osobą, a zarazem świeżo upieczoną matką, której wszczepiono „sztuczne serce”. Dotychczas takie operacje wykonywano najczęściej u osób w wieku dojrzałym.

9 października Magda urodziła córeczkę. Poród przebiegł normalnie, także wcześniej, w ciąży dziewczyna czuła się dobrze. Na wiosnę przystąpiła do matury, potem zaczęła pracować. - W ósmym miesiącu, już ze sporym brzuchem, potrafiłam wyjść na Kamiennik, na grzyby - opowiada. Mniej więcej w tym samym czasie zdała egzamin na prawo jazdy. Egzaminator zażartował, że będzie mogła sama pojechać do porodu.

Zaraz po porodzie czuła się słabo, ale myślała, że to normalne. Do poczucia osłabienia i duszności, dołączył ból gardła i męczący kaszel. Ze szpitala została wypisana 11 października w stanie... dobrym. Osłabienie nie ustępowało, kaszel też nie, na dodatek pojawiła się przy nim krew. Już następnego dnia wylądowała u lekarki rodzinnej, która zrobiła jej EKG i natychmiast wezwała pogotowie. - Pani doktor powiedziała, że nie puści mnie samej, choć szpital był tylko kawałeczek dalej - opowiada Magda. - To był dla mnie szok, że coś z sercem jest źle.

Stan był beznadziejny...

Dziewczyna trafiła na SOR. Jej mama do dziś nie może ukryć zdenerwowania, kiedy wspomina kilkugodzinny pobyt tam. - Nie umieszczono Magdy na stanowisku z aparaturą tłumacząc, że może trafić się pacjent w gorszym stanie. Pluła krwią i nic nie zrobili. Później dopiero wykonano echo serca, i dalej znów nic. Dopiero lekarz z popołudniowej zmiany, kiedy wezwałam go, bo córka dostała strasznych duszności, zareagował jak trzeba i od razu podłączył ją do aparatury. Znalazło się też miejsce na oddziale wewnętrznym, już na intensywnej terapii.

Tam usłyszałam coś, po czym nogi się pode mną ugięły: stan jest beznadziejny. Dla mnie to był szok. Przecież byłam tam z nią przez cały dzień. Gdybym tylko wiedziała, że stan jest tak ciężki… Dlaczego tyle czekałyśmy na tomografię? Przecież echo serca, które zrobili jej wcześniej musiało już coś wykazać. Dlaczego jeszcze na ginekologii, po porodzie, kiedy już kaszlała, nie była badana osłuchowo, a tylko ginekologicznie?

Te pytania wciąż tłuką się jej po głowie, choć dziś może już cieszyć się tym, że stan Magdy się poprawia. Wtedy było zupełnie inaczej. Pani Halina, która kilka dni wcześniej zyskała wnuczkę, nagle stanęła wobec groźby straty córki. - Pielęgniarki patrzyły na mnie tak, jak na kogoś, kto właśnie traci dziecko. Nie miałam znikąd nadziei, że będzie dobrze - mówi kobieta.

„Było mi gorąco, choć ciało miałam zimne”

Alesprawy nabrały przyspieszenia. Karetka na sygnale wiozła Magdę do szpitala Jana Pawła II w Krakowie, na OIOM. - Byłam przytomna. Pamiętam, jak ratownik pytał, czy jest mi duszno i podawał tlen. Było mi duszno i tak bardzo gorąco, choć ciało miałam zimne. Pamiętam też, że kaszlałam krwią - wspomina Magda.

Nie do końca zdawała sobie sprawę ze swojego stanu. Z jednej strony mama i narzeczony ją uspokajali, mówiąc, że jest dobrze, z drugiej rozpamiętywała zasłyszane jeszcze w Myślenicach słowa lekarki „ja jej nie widzę”. - Zadawałam sobie pytanie, czy na pewno wszystko jest dobrze? Pytałam chłopaka: czy ja nie umrę? Odpowiadał, że nie.

Mama zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. - Jak ją przywieźli do Krakowa serce przestawało pracować - mówi. W szpitalu od razu zastosowano ECMO, czyli metodę pozaustrojowego natleniania krwi. Lekarze postawili diagnozę: kardiomiopatia połogowa.

Tego, że jej tata choruje na serce i jest na liście oczekujących na przeszczep, nie kojarzono ze stanem Magdy, bo sądzono, że choroba serca rozwinęła się u niego po przebytym zawale. Nikt nie podejrzewał, że odziedziczył ją po matce, ani że po nim odziedziczyła ją Magda tyle, że dotąd się u niej nie objawiła.Stan dziewczyny polepszał się, co nie znaczy, że opuściła oddział intensywnej terapii. Bliscy odwiedzali ją, dowozili smakołyki, żeby tylko wracała do sił i do córeczki, którą zajęły się mama i siostra Magdy. Amelkę, bo tak dała jej na imię, oglądała tylko na zdjęciach i filmikach, jakie dla niej nagrywali.

Nagle przyszło pogorszenie. Po raz drugi zastosowano ECMO. Wykonano biopsję, której wynik okazał się druzgocący. Okazało się, że to na co cierpi Magda to nie kardiopatia połogowa, która zwykle po jakimś czasie się cofa, ale kardiomiopatia o podłożu genetycznym. Od razu umieszczono ją na liście oczekujących na pilny przeczep. Dawcy nie było, a czas działał na niekorzyść Magdy. 14 listopada rano trafiła na stół operacyjny.

- Czekaliśmy na telefon od lekarza. Od godziny 9 do 15. Usłyszeliśmy „udało się!”. Jaka to była radość! - mówi mama dziewczyny. - Teraz wiadomo, że jeśli zoperowalibyśmy Magdę dwa, trzy dni później, mogłaby tego nie przeżyć - opowiada dr Dorota Sobczyk, kardiolog. W szpitalu dziewczyna spędziła jeszcze trzy tygodnie. Wypisano ją w św. Mikołaja, robiąc jej najlepszy w życiu prezent. Tęskniła za domem i córeczką.

U jej bliskich radość mieszała się ze strachem, bo Magda wracała do domu ze skomplikowanym urządzeniem, od którego od teraz zależy jej życie. Czarna torebka zawiera dwie baterie, które muszą być zawsze naładowane i sterownik. Z torebki wychodzi rurka prowadząca do ciała dziewczyny. To tzw. „linia życia”, która łączy wszczepioną do serca Magdy pompę z zewnętrznym sterownikiem. - Kiedy przykładam głowę do poduszki, zamiast bicia serce słyszę szum pompy - mówi Magda.

Nadal jest na liście pacjentów do przeszczepu. Żyje jednak nadzieją, że może uda się go uniknąć. - Przed wyjściem ze szpitala zrobiono mi echo serca. Lekarka powiedziała coś, po czym prawie podskoczyłam z radości. Powiedziała, że serce zaczęło się kurczyć, że te części, które nie pracowały w minimalnym stopniu zaczęły znów pracować. Może serce się zregeneruje?

Średnia długość życia pacjentów ze „sztucznym sercem” to 11 lat. - Co to w moim przypadku 11 lat? Będę miała 31 lat... - mówi i milknie.

Codzienna zmiana opatrunku na rozciętym mostku, pilnowanie, aby baterie były naładowane, mierzenie ciśnienia, przyjmowanie leków, pamiętanie o tym, żeby nie spać na boku i nie jeść niczego, co może zmienić działanie leków - to tylko niektóre nowe obowiązki Magdy. Oprócz obowiązków macierzyńskich... W opiece nad córeczką pomagają jej mama i siostra, bo Magda na razie nie może nic podnosić. Ale już snuje plany. Wśród tych najbliższych jest chrzest córeczki.

- Wiele przeszliśmy - wzdycha mama Magdy. - Ale najważniejsze, że Magda żyje. I jeszcze karierę w mediach zrobiła...
Współpraca: Katarzyna Kojzar

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski