Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maja Komorowska, jedna z największych osobowości polskiego kina, obchodzi dziś urodziny. Urodziła się 23 XII 1937 r.

Jolanta Ciosek
Jestem wzruszona, że Kraków o mnie pamięta
Jestem wzruszona, że Kraków o mnie pamięta fot. Grzegorz Galasinski
Zawód jest egocentryczny - to prawda, ale czym on właściwie jest? Aktor mówi, co człowiek widzi, czuje, dlaczego płacze, czego pragnie. To przecież samo życie. Nie można przed nim uciekać. Potrzebna jest inna ważna umiejętność - umieć na chwilę wyłączyć się z codziennego pędu życia i natłoku spraw.

Nauczyłam się, że są momenty, w których wszystko muszę zostawić. To może być nawet krótka chwila, ale wtedy musi być bardzo intensywna - mówi Maja Komorowska, wybitna polska aktorka, która 23 grudnia kończy 80 lat. Z tej okazji Telewizja Polska ogłosiła grudzień miesiącem z Mają Komorowską, którą przed tygodniem mogliśmy oglądać w spektaklu Teatru Telewizji „Królowa i Szekspir”. Postać Elżbiety, królowej Anglii w wykonaniu Komorowskiej potwierdziła po raz kolejny jedno: Jest aktorką wielką, wybitną, może największą obecnie w Polsce.

Muza Zanussiego

Pochodzi z rodziny hrabiów Komorowskich herbu Korczak. Jest córką Leona hrabiego Komorowskiego i Ireny z Leitgeberów. Nie jest gwiazdą seriali, nie bywa na galach, bankietach, pokazach, otwarciach, zamknięciach czy promocjach. Nie zabiega i nigdy nie zabiegała o popularność.

A jednak jej nazwisko kojarzone jest przez koneserów sztuki z marką artystyczną najwyższej próby. Zapewne też dlatego, że w czasach, kiedy hierarchie wartości powywracano, ona ma żelazny dekalog ludzkiego i artystycznego działania. Jedna z najbardziej cenionych polskich aktorek, ulubiona artystka Wajdy, Zanussiego, znakomity pedagog.

- Tęsknota - to uczucie towarzyszy nam przez całe życie, siłą rzeczy ma wpływ na to, co robimy, na nasze poszukiwania, im bardziej się posuwany w czasie, im ta droga jest dłuższa, tym częściej wracamy do lat, w których wszystko było możliwe. Te powroty w nas do wspomnień, do ludzi, których już z nami nie ma, to uczucie, że coś przeminęło, ten brak jest ważny. Ale można starać się go dopełniać - czy nie dlatego tworzymy? To najważniejsze zadanie w moim życiu - mówi Maja Komorowska.

Spotkanie z Krzysztofem Zanussim zapoczątkowało jej przygodę z filmem. Stworzyła u niego diametralnie różne kreacje. W „Życiu rodzinnym” zagrała frywolną Bellę, a w telewizyjnym „Za ścianą” była zakompleksioną, niedoszłą panią naukowiec. Te dwie role sprawiły, że Komorowska stała się jedną z najbardziej obiecujących aktorek w Polsce. I jak mówiono, muzą Zanussiego, u którego zagrała jeszcze w wielu filmach.

Występowała w obrazach najwybitniejszych reżyserów: Wajdy - niezapomniana Rachela w „Weselu”, Jola w „Pannach z Wilka”, przejmująca Irena w „Dekalogu” Kieślowskiego, Pielgrzym i Guślarz w „Lawie” Konwickiego. Zagrała w „Popiełuszce” Wieczyńskiego, a wcześniej w „Katyniu” Wajdy - scenę rozwiązywania kokardy na paczce z obozu koncentracyjnego zagrała mimiką twarzy, niedokończonym gestem, po mistrzowsku.

Siła w tradycji i domu

Po raz pierwszy z Mają Komorowską spotkałam się kilkanaście lat temu. Od razu zrobiła na mnie wielkie wrażenie: skupiona, choć pozornie rozkojarzona, wnikliwie badająca wzrokiem rozmówcę. Wrażliwa, czujna na każde słowo - nie tolerująca słów zbędnych.

Przyjechała wówczas na festiwal ze spektaklem „Lady i generał”, kameralnym dramatem psychologicznym, w którym partnerował jej Andrzej Łapicki. Przyjechała z ręką w gipsie, bo mowy nie było, by odwołała przedstawienie. Aktor może nie przyjść na spektakl tylko wtedy, gdy umrze - mówi teatralne powiedzenie. Oboje dali koncert gry aktorskiej, podobnie jak rok później, z Zofią Kucówną i Bronisławem Pawlikiem w „Letycji i lubczyku”. Jako tytułowa Letycja uprawiała na scenie psychodramę, hipnotyczną kreacyjność wciągającą jak wir, stworzyła piękną, komediową, do łez zabawną postać. A jej Winnie w „Szczęśliwych dniach” Becketta to arcydzieło.

Pamiętam spotkanie aktorki z publicznością, która z zaciekawieniem słuchała jej opowieści. - Mama wychowała nas w duchu katolickim. Wszystkie święta obchodziliśmy bardzo uroczyście. Ale tradycja w naszym domu to nie były tylko święta To był też zwykły dzień. Rodzice uczyli nas, że w życiu nie ma rzeczy nieważnych. Uczyli, że ważne jest nakrycie stołu do posiłku, naznaczenie krzyża przed ukrojeniem kromki chleba i pamięć o innych. Każde imieniny i urodziny były obchodzone z laurkami, wierszykami i najmniejszym nawet drobiazgiem, jeśli nie było pieniędzy na większy. Miałam dom, z którego czerpię soki i będę je czerpać do końca życia. Co nie znaczy, że uważam, że należy wciąż patrzeć wstecz, wciąż wspominać. Patrzeć trzeba w przyszłość, lecz z mądrym uwzględnieniem przeszłości. Mój dom wspominam najczulej jak potrafię, mimo że było w nim sporo bólu i cierpienia. U nas brakowało zdrowia i nieraz pieniędzy, ale była ogromna miłość i poczucie bezpieczeństwa, które stwarzały ten dom pięknym i wspaniałym. Nigdy nie musiałam być dzieckiem z kluczem na szyi. Kiedy wracaliśmy ze szkoły, mama siadała z nami, aby wysłuchać wszystkiego, co się zdarzyło. Świat kręcił się wokół dzieci, ale w tym mądrym znaczeniu - powiedziała mi wówczas.

Wszystko jest do kochania

Karierę teatralną zaczęła w Grotesce, gdzie grała w „Kartotece” Różewicza reżyserowanej przez Kazimierza Mikulskiego, ale i… Byczka Fernando w spektaklu Władysława Jaremy. Potem były opolskie i wrocławskie lata u Jerzego Grotowskiego, słynne role, m.in. Agłai w „Idiocie” Dostojewskiego, potem w „Księciu Niezłomnym” i „Apocalypsis”.

W początku lat 70. została zaangażowana do Teatru Współczesnego w Warszawie, prowadzonego przez Erwina Axera, gdzie gra do dziś. U Axera zagrała m.in. w „Lirze” Edwarda Bonda, „Święcie Borysa” Thomasa Bernharda, „Rzeczy listopadowej” Ernesta Brylla i „Kordianie” Słowackiego.

Przez 35 lat Maja Komorowska była pedagogiem w Akademii Teatralnej. Wychowała wiele pokoleń aktorów. Uwielbiana przez studentów, kochana przez aktorów. „Chylę czoło, podziwiam od lat, kocham” - wyznał podczas jubileuszu Olgierd Łukaszewicz, prezes ZASP-u.

- Miałam wielkie szczęście pracować z wybitnymi reżyserami. Szkołą teatru była dla mnie współpraca z Jerzym Grotowskim. Na pewno jednym z pierwszych lotów, w dosłowny sposób, była „Stara kobieta wysiaduje” Jerzego Jarockiego, gdzie latałam na żyrandolu i mówiłam: „Wszystko jest do kochania. Gamoni można kochać”. A potem była „Końcówka”, gdzie grałam starego Hamma w reżyserii Jerzego Krasowskiego. Potem był Erwin Axer, który robił Bernharda. Myślę, że gdybym nie była u Jerzego Grotowskiego, to dzisiaj może nie umiałabym tak poszukiwać. Potem, po przerwie, pojawił się Krystian Lupa. Dał mi Marię w „Wymazywaniu” i taniec w „Sztuce hiszpańskiej” Yasminy Rezy. Grając Marię, byłam na bosaka, miałam rozpuszczone włosy, uwierzyłam, że Lupa cofnął mnie w czasie. To był jego wspaniały dar.

Obecnie aktorkę można oglądać jako Sarę Bernhardt w sztuce „Mimo wszystko” w Teatrze Współczesnym. To jej kolejna wielka kreacja.

Pomóc drugiemu

Oddzielną kartą w jej biografii jest praca charytatywna, pomoc internowanym w czasie stanu wojennego (była członkiem Prymasowskiej Rady Pomocy Internowanym). W 1993 r. napisała książkę „31 dni maja”; jest bohaterką książki Barbary Osterloff „Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską”. Od lat bierze czynny udział w życiu społecznym, np. kwestując na rzecz Starych Powązek czy wspierając budowę hospicjum onkologicznego.

Dom rodzinny, tradycja - to kształtowało aktorkę. Ale i cierpienie. Jak sobie z nim radziła? - No, cóż, albo sobie człowiek z nim radzi, albo nie. Ono nas albo przygniata albo jest dla nas wyzwaniem, którego konsekwencją jest działanie. Mój kontakt z cierpieniem na pewno spowodował jakieś zmiany, przewartościowania. Moja praca, młodej dziewczyny, w Laskach z niewidomymi dziećmi, i zaraz po maturze, kiedy szukałam swego miejsca w życiu, w szpitalu przy dzieciach specjalnej troski, marzenia o medycynie na pewno brały się z tego, że nauczyłam się być przy chorobie. Bardzo wcześnie zrozumiałam, jak bardzo można pomóc drugiemu człowiekowi - wyznała podczas naszego kolejnego, krakowskiego spotkania.

- Mnie zaskoczyło, że dożyłam osiemdziesięciu lat. (...) To jest bardzo dużo. Co można zrobić? Żyć dalej. (…) Smutne jest dla mnie to, że żyję w kraju tak podzielonym. (...) To jest wielki ciężar. Ale mam taką nadzieję, że gen przyzwoitości nas nie opuści, że będziemy go w sobie pielęgnować - powiedziała aktorka podczas jubileuszu w Collegium Nobilium Akademii Teatralnej w Warszawie.

- Jestem wzruszona, że Kraków o mnie pamięta. Serdecznie dziękuję i pozdrawiam miasto mojej młodości - powiedziała mi pani Maja, gdy zadzwoniłam z życzeniami.

Szanowna Jubilatko! Kraków, gdzie wszystko się dla Pani zaczęło, dziękuje i kłania się nisko, przesyłając najlepsze życzenia! 100 lat!

WIDEO: Magnes - Kultura Gazura

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski