– Zajął Pan 6. miejsce w niedawno zakończonym Giro d’Italia. To wynik o jedną lokatę lepszy niż przed rokiem, kiedy to we Włoszech był Pan siódmy. Są więc wielkie powody do radości.
– Oczywiście, nie mogę tego wyniku odbierać inaczej, niż tylko w kategoriach wielkiego sukcesu. Najważniejsze jest to, że idę cały czas w górę, pokazuję, że stale się rozwijam. Można na mnie polegać. W białej koszulce najlepszego kolarza do lat 25 jechałem przez dziesięć dni, to się liczy! Skończyłem wielki tour dwa razy z rzędu w pierwszej dziesiątce, to bardzo cenne.
– Przed wyścigiem mówił Pan, że każde miejsce lepsze niż przed rokiem będzie sukcesem, ale po cichu marzy Pan o czymś więcej...
– Sezon jest długi, trochę odpocznę i powalczę w kolejnych wyścigach. Mogę pojechać Vueltę Espana, znów pokazać się szerszej publiczności. Wystartuję jeszcze w kilku wyścigach, to jeszcze nie koniec Rafała Majki w tym sezonie. Myślę, że sprawiłem sporo radości kibicom wjeżdżając z najlepszymi koło w koło na metę. Zwłaszcza z Kolumbijczykami, choć pochodzę z Polski, gdzie takich gór jak u nich nie ma.
– Przez długi czas, do drugiej „czasówki”, miał Pan wielkie szanse na lokatę w pierwszej trójce. Gdyby nie problemy zdrowotne byłoby podium?
– Być może, na pewno miałbym wyższe miejsce. Problemy żołądkowe dały mi się jednak mocno we znaki. Byłem bardzo osłabiony i niezwykle ciężko jechało mi się podczas etapu jazdy indywidualnej na czas.
– Czy lekarze stwierdzili, co było przyczyną zatrucia?
– Tak, powiedzieli, że to wzięło się od brudnej wody. Podczas zjazdu ze Stelvio musiałem napić się z bidonu, na który spadła kropla brudnej wody – odprysk z asfaltu. Prawdopodobnie w niej były bakterie.
– Można żałować, że stało się to akurat przed „czasówką”, która była stworzona idealnie „pod Pana”. Jej górski profil przy pełnej pańskiej dyspozycji, z pewnością pozwoliłby Panu na osiągnięcie znacznie lepszego wyniku...
– Cóż mogę powiedzieć? Pozostaje mi się z tym zgodzić. Rzeczywiście bardzo mi odpowiadała, ale w tym dniu nie byłem w stanie walczyć z organizmem. Takie jest kolarstwo, trzeba się liczyć z nieprzewidzianymi zdarzeniami. Kolarz to nie jest żaden Robocop, który 21 dni będzie jechał w najwyższej dyspozycji. Proszę uwierzyć, naprawdę nie jest łatwo, człowiek się męczy, nie myśli o niczym, tylko o tym, jak walczyć z bólem, ze słabościami.
– To drugie Giro w Pana karierze, było łatwiej niż podczas pierwszego występu?
– Tak, było łatwiej niż przed rokiem, ale z drugiej strony większe było zainteresowanie mediów moją osobą, więcej Polaków na trasie. Byłem bardziej nerwowy, uczestniczyłem w kraksie pod Monte Cassino.
– Po dwóch tygodniach rywalizacji, gdy liderem był Rigoberto Uran, twierdził Pan, że Giro wygra Nairo Quintana. Nie mylił się Pan!
– Widać było, że jest bardzo mocny, że jest świetnie przygotowany, o jakiś procent lepiej od reszty. Na 17. etapie zyskał 3,5 minuty przewagi i odrobić tę stratę było już ciężko. Gdyby nie ten odcinek, to z pewnością nie straciłbym do zwycięzcy 7 minut, a sądzę że około 2,5 – 3. Na Monte Zoncolan, na najtrudniejszym podjeździe w tym wyścigu różnica między nami wyniosła 14 sekund.
– Przywołał Pan ten etap, na którym Quintana odjechał, nie zważając na decyzję sędziów o neutralizacji czasu. Mieliście ze Stelvio zjeżdżać zwartą grupą za motocyklami, tymczasem Kolumbijczyk postanowił zrobić inaczej. To było zachowanie wybitnie nie fair!
– Nie powinno tak być, skoro jest komunikat sędziowski, to powinniśmy się zachować inaczej. Stanąłem za liderem i czekałem. Drugi raz już tak nie zrobię! Nauczyłem się, by nie być solidarnym z resztą zawodników.
– Myśli Pan, że on to zrobił specjalnie, po cwaniacku?
– Sądzę, że tak, przecież były motocykle z czerwonymi chorągiewkami, nie można było tego nie zauważyć. Długo dyskutowaliśmy o tej historii z dyrektorami sportowymi.
– Sędziowie nie zweryfikowali jednak wyników...
– Szkoda, bo powinni.
– Niezależnie od tego, Quintana i tak był najmocniejszy.
– Owszem, ale inaczej się jedzie mając już wypracowaną sporą przewagę.
– Coś Pana zaskoczyło podczas tego wyścigu?
– Polscy kibice. Na trasie było ich bardzo dużo, zarówno w Irlandii, gdzie zaczynaliśmy, jak i we Włoszech. Nie spodziewałem się, że tak będą trzymać kciuki za mnie. Chcę im bardzo podziękować. Jak również moim kibicom w Zegartowi-cach. Zgotowali mi bardzo miłe przyjęcie przed rodzinnym domem. Przyszło kilkadziesiąt osób, była brama triumfalna, jak na weselu. Była mała feta, duży tort. Jestem tym bardzo mile zaskoczony.
– Przed Panem trochę odpoczynku, mistrzostwa Polski z końcem miesiąca, a z początkiem sierpnia Tour de Pologne. Zapowiada się na pojedynek Majka kontra Kwiatkowski!
– Na pewno mistrzostwa Polski pojadę treningowo, nie nastawiam się na wynik. Co do Tour de Pologne, to nie będzie to tylko walka Majki z Kwiatkowskim, ale z całym peletonem. Na nasz narodowy wyścig nie przyjeżdżają słabi kolarze, tylko duże sławy.
– Szefostwo ekipy Tinkoff-Saxo wystawi Pana na Vueltę Espana?
– To zależy tylko ode mnie, od tego, jak będę się czuł. Mam taką pozycję w grupie, że mogę o tym zadecydować.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?