Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Majowy czar Wyścigu Pokoju

Włodzimierz Knap
Rok 1954. Tłumy oczekujące na kolarzy na wrocławskim rynku
Rok 1954. Tłumy oczekujące na kolarzy na wrocławskim rynku FOT. ARCHIWUM
1 maja 1948. Ruszył „Międzynarodowy Bieg Kolarski Warszawa–Praga–Warszawa”. Od pierwszego etapu wyścig cieszył się wielką popularnością. Komuniści wykorzystywali go propagandowo.

Ryszard Szurkowski, Stanisław Szozda, Stanisław Królak, Lech Piasecki, Piotr Wadecki – oni wygrywali Wyścig Pokoju.

Poza nimi mieliśmy też spory peleton kolarzy, którzy świetnie jeździli na majowej imprezie. Znajdowali się w nim m.in.: Stanisław Gazda, Zenon Czechowski, Zygmunt Hanusik, Tadeusz Mytnik, Zbigniew Spruch, Joachim Halupczok czy Zenon Jaskuła.

Wyścig Pokoju, a właściwie sukcesy polskiego kolarstwa, nierozerwanie związane są z Henry­kim Łasakiem, legendarnym trenerem, który zginął w wypadku samochodowym na tzw. zakręcie śmierci w Skomielnej Białej 41 lat temu. Jego podopieczni zgodnie twierdzą, że to jemu zawdzięczają sukcesy.

Wyścig Pokoju był przede wszystkim imprezą masową, która porywała ludzi, pozwalała zapomnieć na krótko o ponurej PRL-owskiej rzeczywistości, dawała powody, w latach sukcesów polskiej drużyny, do okazywania dumy narodowej. Wyścig od pierwszego etapu zyskał wielką popularność.

Ale miał też inne oblicze: był polem rywalizacji krajów bloku sowieckiego. Kolarze z Polski, Czechosłowacji, Niemiec Wscho­dnich i Związku Sowieckiego ostro, nie przebierając w środkach, walczyli ze sobą.

Może nie wszyscy wiedzą, że największe starcie z milicją w Warszawie w okresie 1945 –1982 miało miejsce 24 maja 1968 r. na Stadionie Dziesięciolecia podczas zakończenia XXI Wyścigu Pokoju. W walkach, które trwały 20 godzin, zostało rannych ponad sto osób.

Haloooo, tu helikopter, tu helikopter

Przez kilkadziesiąt lat dwa tygodnie maja należały do Wyścigu Pokoju. Co to był za wyścig! Emocji, jakie wywoływał, nie sposób dzisiaj sobie wyobrazić.

Kiedy Polacy wygrywali, setki tysięcy ludzi gromadziły się na trasie, dziesiątki tysięcy – na stadionach. Miliony słuchały co pół godziny radiowych relacji – meldunków z sytuacji na trasie, poprzedzanych niezapomnianym syg- nałem. W latach 60., kiedy kolarze zbliżali się do końca etapu, Polacy, bez względu na płeć, zasiadali przed telewizorami . Schodzono z pól, bo był to czas sadzenia ziemniaków, przerywano inne zajęcia, chłopcy przestawali grać w piłkę, w kabzle czy schodzili z rowerów. Wszystko po to, by zobaczyć i usłyszeć relację z triumfu naszych. Porażki bolały.

Owszem, Wyścig Pokoju był przez władze komunistyczne bardzo mocno wykorzystywany propagandowo, lecz ilu ludzi to wówczas obchodziło, kto się nad tym zastanawiał? Dla większości wyścig był spektaklem samym w sobie. Wielkim wydarzeniem.

I to nie tylko z uwagi na kolarzy, lecz także sprawozdawców, z Bogdanem Tuszyńskim i Bohdanem Tomaszewskim na czele. Mogliśmy słuchać rozentuzjazmowanych głosów: „W tej chwili nic nie widzę, ale prowadzi Polak, tylko nie wiem który” czy słynne „Halo, tu helikopter, halo, tu helikopter”.

Do historii przeszło nazwanie Szurkowskiego „cudownym dzieckiem dwóch pedałów”, a autorem tego kultowego cytatu był Bohdan Tomaszewski, legenda polskiego dziennikarstwa sportowego. Inną niefortunną jego wypowiedzią dotyczącą kolarstwa było słynne: „Jadą. Cały peleton, kierownica koło kierownicy, pedał koło pedała”. Relacje z Wyścigu porywały i słuchało się ich sercem.

Zaczęło się w 1948 r. Pierwszy wyścig był nietypowy. Toczył się równocześnie na trasie Warszawa–Praga oraz Praga–Warszawa. Kolarze ze stolicy Polski i Czechosłowacji ruszyli tego samego dnia – 1 maja.

Imprezie patronowały dwa organy centralne partii komunistycznych: „Głos Ludu” (organ Polskiej Partii Robotniczej) oraz „Rude Pravo”. Kronika Filmowa relacjonowała: „Wszędzie tłumy, młodzi, starzy, serdeczne okrzyki, bramy triumfalne na rzecz braterstwa demokratycznych narodów Europy. Nawet dachy są zajęte. Robotnicza stolica Polski wita”.

Ponad sześć dekad temu nie mówiono „wyścig kolarski”, a „bieg kolarski”. Zresztą oficjalna jego nazwa brzmiała: „Międzynarodowy Bieg Kolarski Warszawa–Praga–Warszawa”. Oficjalną nazwę Wyścig Pokoju impreza uzyskała od trzeciej edycji w 1950 r. Ciekawe, że dziś każdy mówi o peletonie, lecz w pierwszych latach takie pojęcie nie funkcjonowało. Była „grupa”, „stawka”.

Kolarze, jak na łamach prasy wspominał Stefan Mich, uczestnik pierwszych wyścigów, z obecnej perspektywy otrzymywali niekiedy bardzo dziwne nagrody, np. kajak, tapczan, prosiaka, albumy ze znaczkami pocztowymi. Większość z nich zmuszeni byli na miejscu tanio sprzedawać, bo nie sposób było taszczyć prosiaka czy tapczanu. Zdarzały się jednak cenne nagrody. Mich dostał m.in. złoty szwajcarski zegarek, który sprzedał za 24 tys. ówczesnych złotych.

W 1950 r. po raz pierwszy pojawili się kolarze Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Dwa lata później wyścig pojechał po raz pierwszy na tereny NRD, a raz na trzy lata zaczynał się lub kończył w Berlinie. Szybko też, bo od drugiego wyścigu, uczestniczyli w nim kolarze z zachodniej Europy. Stefan Mich wspominał, że nie tylko dla kolarzy, ale dla kibiców udział kolarzy zachodnich stanowił wielką atrakcję. Można było zobaczyć, jak wyglądają ludzie z „innego świata”. Warto pamiętać, że przełom lat 40. i 50. był czasem wchodzenia w najczarniejszy okres stalinizmu. Kolarze przejeżdżali ulicami, przy których wywieszone były portrety Bolesława Bieruta, Klementa Gottwalda, prezydenta Czechosłowacji, czy Waltera Ulbrichta, przywódcy NRD.

Zbigniew Rusin, najpierw lekarz, a potem trener kadry kolarskiej oraz szef Polskiego Związku Kolarskiego, przyznaje, że dla zachodnich federacji kolarskich Wyścig Pokoju nie stanowił wielkiego wyzwania. Zawodnicy z tych krajów najwyższą formę szykowali na inne wyścigi, z Tour de France na czele. W przypadku Polski, Czechosłowacji, NRD oraz Związku Sowieckiego najważniejsza była majowa impreza. Dr Rusin nie kryje, że część polskich zawodników była przez dziesiątki lat przygotowywana tylko pod kątem Wyścigu Pokoju. Podobnie postępowali Czechosłowacy, NRD-owcy i ZSRR.

Kolarze jeszcze w latach 50. na niektóre wzniesienia, które dzisiaj pokonują bez żadnego problemu, wbiegali z rowerem, bo tak było szybciej niż na kolarce. Przepisy zabraniały wówczas korzystania z pomocy w razie defektu, np. przebicia gumy. Wymiana koła zajmowała około 2 minut. Jeśli w takiej sytuacji znalazł się lider lub czołowy zawodnik, reszta podkręcała tempo jazdy. W 1953 r. z 93 kolarzy tylko 38 dojechało do mety, głównie z powodu śnieżyc.

W 1956 r. wygrał po raz pierwszy Polak: Stanisław Królak (1931–2009). Startowała rekordowa liczba zespołów (22). Królak wspominał, że wtedy jeszcze wyścig nie był reżyserowany, czyli cała drużyna nie pracowała na jednego zawodnika. Królak wyszedł na prowadzenie na cztery etapy przed końcem (wszystkich było 12), lecz drużynowo Polska spadła na trzecie miejsce.
Po latach wspominał, że na odprawie kierownictwo reprezentacji naciskało, iż drużyna musi odrobić straty. Ani słowem nie wspomniano, że trzeba pomóc obronić mu żółtą koszulkę lidera. Po zwycięstwie został bohaterem narodowym. Przez lata chodził na spotkania z kibicami, którzy chcieli usłyszeć, jak lał Ruskich pompką. „Byłem w kłopocie, bo nic takiego nie miało miejsca, lecz ludzie nie chcieli odejść, jak nie usłyszeli, że dolałem” – opowiadał. Nie krył też, że po takim wyznaniu musiał często na zdrowie i pomyślność wypić kielicha, a potem następnego.

Andrzej Ruciński, sędzia kolarski, trener, przyznaje, że kolarze zajmowali się nie tylko jazdą, ale również handlowali. Królak twierdził, że przed każdym etapem dostawali czekoladę połamaną w kawałki, w ramach odżywiania. Połamana była po to, by jej nie sprzedać w Czechosłowacji czy NRD. Ruciński wspomina, że aby „chłopaki sami nie musieli stać przed hotelami, na placach, straganach, organizowałem im fachową sprzedaż”. Handlowano niemal wszystkim. Sowieccy kolarze wykupywali w Polsce wszystko, co się dało.

Ruciński twierdzi, że w czasie wyścigu najzacieklejsza rywalizacja odbywała się między działaczami, sędziami i trenerami. NRD-owcy, według niego, mieli dwukanałowe radiostacje: jedną oficjalną, drugą – dla kierowców wozów technicznych, którymi kierowali Niemcy. I kierownictwo ekipy wydawało kierowcom polecenia, np. „wydłużyć lub skrócić kolumnę”, „zatrzymać”. – W 1972 r. byłem sędzią na motocyklu (jawie) i przejrzałem ich. Postanowiłem zagłuszyć ich radiostację. Wziąłem kabel wysokiego napięcia, wbiłem szpilkę, siepało mnie, lecz udało się. Niemiecką radiostację przez dwa dni szlag trafił – chlubi się Ruciński. NRD-owcy oszukiwali też na inne sposoby, np. fałszując mapki wjazdów na stadiony.

Zdecydowana większość etapów kończyła się właśnie tam. Dlaczego? Bo ulice były dziurawe, wąskie, nie było aparatury pomiarowej. Ryszard Szurkowski, najwybitniejszy polski kolarz, opowiada: – Końcówka na stadionach wymagała umiejętności technicznych i odwagi. Wjeżdżało się w 6-metrową bramę przy prędkości 60–70 km/h. Kto nie hamował, wygrywał. Byłem wtedy określany mianem kolarza pazernego na zwycięstwa. I byłem taki. Ale tylko ktoś taki mógł wygrywać na stadionie. Kolarze masowo się wywracali.

W 1970 r. Szurkowski wygrał. To było wielkie zwycięstwo. Pierwsze od 14 lat. Po drugie – podwójne, bo wygrała też drużyna (Zenon Czechowski, Zygmunt Hanusik, Krzysztof Stec, Ryszard Szurkowski, Andrzej Kaczmarek, Wojciech Matusiak i Zbigniew Krzeszowiec). Polacy wygrywali, jak chcieli. Triumfowali drużynowo z ogromną przewagą.

Następne pięciolecie też należało do Polaków. Trzykrotnie zwyciężał Szurkowski (w sumie wygrał cztery razy), a raz Szozda. Czterokrotnie wygrywała nasza ekipa. Jedynie w 1972 r. ponieśliśmy porażkę, a była ona konsekwencją słabej jazdy, w bardzo trudnych warunkach, na trasie z Zakopanego do Krakowa.

Tadeusz Mytnik, specjalista jazdy na czas, twierdzi, że Wyścigu Pokoju był wyścigiem wojny. Wspomina: – Nie było etapu, byśmy się nie bili z reprezentantami ZSRR, naszymi największymi wrogami. Pamiętam starcia z Gorełowem czy Pikkuusem. Kiedyś tak się mocowałem z Awierinem, że w czasie jednego etapu dwa razy leżeliśmy w rowie. Według Mytnika, w peletonie następował podział na grupy. Czechosłowacy trzymali stronę Rosjan. Potrafili wylać na szosie olej w sobie i Rosjanom wiadomym miejscu. Mytnik zapewnia, że z Niemcami Polacy żyli najlepiej. – Mówili nam nawet, gdzie w ich kraju są najtrudniejsze warunki.

Inny świetny kolarz Mieczysław Nowicki twierdzi, że ekipa ZSRR jeździła wyjątkowo niebezpiecznie. Najgroźniejszy był, w jego ocenie, Jewgienij Lichaczew. Rozpychał się, powodował kraksy. Ale potrafił wygrać podczas jednego wyścigu siedem etapów. Kiedy jednak w 1975 r. przez Lichaczewa upadł Szurkowski, Nowicki dostał zadanie pilnowania Rosjanina. –Jechaliśmy przez tereny budowlane ogrodzone siatką – wspomina. – Zaczęliśmy się pchać. Lichaczew wpadł na siatkę. Innym razem potężnie zbudowany Niemiec Berndt Drogan złapał za kark zawodnika ZSRR i jak zająca posłał w pole.

W latach 70. Polacy żyli nie tylko triumfami naszych, lecz też dzielili się na zwolenników Szurkowskiego i Szozdy. Andrzej Ruciński tak ich charakteryzuje: – Szurkow-ski to pokerzysta, który każdy swój ruch starannie obmyślał. Szozda to ułan. Obaj byli wspaniali i potrafili się uzupełniać. Gazeciarze jednak napuścili ich na siebie, a oni się dali im wykorzystać.

Dr Zbigniew Rusin przekonuje, że Szozda do pewnego czasu podporządkowywał się Szurkowskiemu, m.in. pomógł mu zdobyć mistrzostwo świata w 1973 r. w Barcelonie (był wtedy drugi). Potem chciał jechać na siebie, pokazać, że nie jest gorszy. Obaj kolarze zapewniali przez lata, że nie byli dla siebie wrogami, co najwyżej rywalami, i to nie zawsze. Szurkowski podkreśla, że mieszkali razem na zgrupowaniach, przyjaźnili się do końca życia Szozdy (zmarł we wrześniu 2013 r.), a niekiedy „udowadnialiśmy sobie, kto jest lepszy”.

W złotej erze wyścigu jeszcze tylko w 1985 r. wygrał Polak – Lech Piasecki. Wtedy zwyciężyliśmy także w klasyfikacji drużynowej. W roku następnym kolarze mieli jechać z Kijowa. 26 kwietnia 1986 r. doszło do wybuchu w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Szurkowski, który był wtedy trenerem kadry kolarzy, zapewnia, że o wybuchu dowiedzieli się od ekipy USA.

Polscy kolarze, wzorem zachodnich, nie chcieli jechać. Dr Rusin, wtedy prezes PZKol, wspomina: – Jeden z wicepremierów, przedstawiciele z Komitetu Centralnego namawiali nas, byśmy pojechali; przekonywali, że nie ma zagrożenia. Pojechałem więc z aparaturą i zmierzyłem promieniowanie.

Wyszło, że jest na nieszkodliwym poziomie. Szurkowski po latach przyznał, że zagrożono mu, iż kolarze powołani zostaną do wojska. Ostatecznie na starcie stanęło tylko 64 zawodników z 11 drużyn. Z Zachodu przyjechali jedynie Francuzi i czterech Finów, ale szybko wycofali się z rywalizacji.Peleton uzupełniły ekipy z Syrii, Mongolii i Kuby.

Ostatnim naszym reprezentantem, który zakończył wyścig w żółtej koszulce lidera, był Piotr Wadecki. Był rok 2000. Ale to już nie był ten sam wyścig.

Włodzimierz Knap, dziennikarz

Książki

Ryszard Szurkowski,
w dziejach polskiego kolarstwa nadal jest numerem „jeden”. Szurkowski czterokrotnie wygrał Wyścig Pokoju, był mistrzem i wicemistrzem świata indywidualnie amatorów. Zapewne, gdyby startował z zawodowcami, miałby też wielkie osiągnięcia.

Ostatni kilometr na mistrzostwach świata w Barcelonie w 1973 r. przejechał w sposób jedyny w dziejach kolarstwa. Na ostatnich 1000 m drugiego zawodnika wyprzedził o 400 m.

Stanisław Szozda,
nie brakowało w Polsce kibiców, którzy uważali, że Szozda był lepszym kolarzem niż Szurkowski. Gdy był w formie, „fruwał”, jak mówili o nim z podziwem nawet najwięksi rywale. Był nie do pokonania.

Wyścig Pokoju wygrał raz (1974), dwukrotnie był drugi (1973, 1976), zwyciężył w Tour de Pologne (1971), został indywidualnym wicemistrzem świata w Barcelonie, w roku następnym był czwarty. Przedwcześnie zakończył karierę z powodu kontuzji w 1978 r. Miał 28 lat. W ubiegłym roku zmarł w wieku 63 lat.

Stanisław Królak (1931–2009)
to jedna z największych legend polskiego kolarstwa, choć Wyścig Pokoju wygrał tylko raz (1956), dwukrotnie był mistrzem Polski w wyścigu ze startu wspólnego.

Na swoim koncie nie ma wielkich sukcesów, lecz w ogromnej mierze było to wynikiem czasów, w których przyszło mu żyć.

Kolarze, w tym Królak, by dorobić, handlowali czym popadnie, w tym obcą walutą. Przyłapany na takim handlu został zdyskwalifikowany na trzy lata, gdy był u szczytu formy.

Lech Piasecki
Wyścig Pokoju wygrał w 1985 r. W tym samym roku został mistrzem świata amatorów, wygrał mistrzostwo Polski w jeździe na czas i przeszedł na zawodowstwo. Wygrał pięć etapów w Giro d’Italia, krótko był liderem Tour de France. W 2008 r. został mistrzem świata w zawodach na torze (5000 m na dochodzenie).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski