Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Makino to jest lepszy gość

Redakcja
Andrusy sprzed lat Fot. z archiwum Aleksandra Kobylińskiego
Andrusy sprzed lat Fot. z archiwum Aleksandra Kobylińskiego
Zaśpiewa wszystko. Niedawno kawiarnia "Literacka" podejmowała swych gości arcykrakowską potrawą, maczanką. I do tej maczanki, do piwa, śpiewał Olek Kobyliński.

Andrusy sprzed lat Fot. z archiwum Aleksandra Kobylińskiego

Aleksander Kobyliński: 35 lat śpiewania

Piosenkę, którą przed laty znał każdy smarkacz na krakowskim Zwierzyńcu, o kowbojach, co grali w pokera jak jasna cholera. O pannie Andzi, która ma wychodne. "Hercegowinę", ale po polsku, chociaż powinno się ją śpiewać po czesku - "Hercegowina to laska ma". Olek śpiewał "Hercegowinę", a goście wstawali za każdym razem, kiedy padało cesarskie imię. Śpiewał też Olek własne piosenki własnej kompozycji, do słów Jerzego Harasymowicza. Harasymowicz dawno nie żyje, jego prochy rozsypano na bieszczadzkich połoninach, ale jego poezja ciągle jest żywa. Także dzięki Olkowi, który nie zapomniał swojego przyjaciela i kiedy idzie aleją Waszyngtona, wstępuje na salwatorski cmentarz, gdzie z tablicy wmurowanej w cmentarną bramę spogląda piewca najbardziej zwierzynieckiej ze zwierzynieckich knajp - baru "Na Stawach".

Co jeszcze śpiewa Aleksander Kobyliński, zwierzyniecki kinder, bard Zwierzyńca? Wszystko. Piosenkę o pięknej Alfredzie. Kiedy ją zaśpiewał profesorowi Romanowi Reinfussowi, etnografowi znakomitemu, ten aż się chwycił za głowę: "Czy pan wie, co pan śpiewa? Ta ballada ma ponad sto lat!". Zresztą Harasymowicz też uwiecznił w "Kinderskim tangu" Olka i jego "Alfredę":

Zwierzyńca tutaj bywa kwiat

To Kobyliński as przychodzi sam

Z nieba zdejmuje gitarę swą

Pięknej Alfredy dobywa ton

"Jestem ja królem korone nosze

Piękna Alfredo czy kochasz mie

Ja te korone tobie przyniose

Alfreda rzekła nie kocham cie"

Właściwie Olek zaśpiewa wszystko - operetkowe arie, kuplety Krumłowskiego, stare szlagiery i piękną, jedną z najpiękniejszych pieśni o Krakowie:

Któż wypowie twoje piękno

Krakowie prastary

Chyba, że na Sukiennicach

Przemówią maszkary.

Chyba, że się w hymn przemieni

Ta duma strzelista

Z jaką Wieża Maryjacka

Płynie w gwiezdną przystań...

To oczywiście Adam Polewka - "Igrce w gród walą". Polewka swojski, bo zwierzyniecki, przez lata mieszkający przy Kasztelańskiej, która ciągnie się wzdłuż Rudawy. Dzisiaj zapominany, najdosłowniej zdjęty z cokołu - ponieważ był komuchem. Był, ale za ten wiersz, za "Igrców" należy mu się pamięć. Wdzięczna...

Olek Kobyliński zwany "Makino" śpiewa wszystko, ale mało kto pamięta, skąd się wziął ten pseudonim, ta ksywka. Z Harasymowicza, oczywiście, że z Harasymowicza. W poezji Jerzego był Makino tajemniczą postacią, zwierzynieckim kindrem, królem przedmieścia, bywalcem baru "Na Stawach":

Jak pociąg który wypadł z toru

Makino zjawia się wśród bandziorów

Na świecie mieszka kątem

Ma apartament na Monte

Makino to jest lepszy gość

I zwierzyniecki trzyma fason

W mrozy na gołe ciało wprost

Marynarke mu kładą

Makino żyje Makino śpiewa

Lola się przy nim zagrzewa

Do pięści tajniak doleciał mu

Makino jemu życzył snu

Ksywka tak się spodobała Olkowi, że zapytał Harasymowicza, czy może jej używać. "Jasne" - zgodził się poeta. I w ten sposób z poezji do zwierzynieckiej, krakowskiej rzeczywistości przeniósł się Makino...
Makino żyje, Makino śpiewa - od ilu to już lat? Jeżeli chodzi o śpiewanie, sprawa jest prosta - od trzydziestu pięciu. Natomiast nie lubi Olek, aby mu wypominano wiek. "Ty wisz, żem chodził z Mietkiem Czumą do jednej klasy, a inni nie muszą wiedzieć" - mówi.

Tak czy inaczej - wyśpiewał setki, tysiące piosenek.

Miał cztery żony - jak poeta z wiersza Andrzeja Bursy:

Ja chciałbym być poetą

Bo dobrze jest poecie

Bo u poety nowy sweter

Zamszowe buty piesek seter

I dobrze żyć na świecie

Ja chciałbym być poetą

Bo byczo u poety

Bo u poety cztery żony

A z każdą dawno rozwiedziony

A ja lubię kobiety...

Ten wiersz też przerobiono ma piosenkę, jednak ją nie Olek śpiewa, ale Leszek Długosz.

A jeżeli o kobietach mowa, to trzeba powiedzieć, że Olek Kobyliński miał do nich szczęście. No bo do kogo jeszcze dziewczyny zwracają się wierszem, już chyba tylko do niego, zwierzynieckiego barda:

Opowiedz mi bajkę

O tym, że mnie kochasz,

Że zrobisz dla mnie wszystko,

Że kot pali fajkę

A królewna śpi

I świat beze mnie jest pustką.

Przez ręce Olka przeszło kilkadziesiąt gitar. Jedną z pierwszych kupił od Cygana, z którego Harasymowicz zrobił w wierszu cygańskiego księcia. Kilkadziesiąt gitar zagrał na śmierć, chociaż były też takie, które rozbił na łbach frajerów. No bo co zrobić z gościem, który zaczepia jego, Aleksandra Kobylińskiego "Makino", zwierzynieckiego barda, chamskim, nachalnym: "Te, zagrojże, s...synu". Przecież Makino to jest lepszy gość/I zwierzyniecki trzyma fason...

Na spotkanie - nie w barze "Na Stawach", bo już go nie ma, ba, nie ma nawet knajpy, która powstała na jego miejsce, knajpy bezdusznej w amerykańskim stylu - Olek przyniósł stos teczek, pliki wycinków, dziesiątki zdjęć. Wielokrotnie złożone afisze zapowiadające koncerty jego matki, Anny Marii, z domu Maksymowicz, znakomitej skrzypaczki, która wyszła za mąż za kapitana Kobylińskiego.

Muzyka, wszechobecna w domu Kobylińskich, przydała się w czasie wojny. Tuż przed wrześniem ojca odkomenderowano na wschodnią granicę, później - na zachód. Dzięki temu nie trafił do Katynia, przeżył wojnę w niemieckim oflagu. Oni - matka, dwie siostry, brat i Olek - zostali w Równem. Kiedy weszli Sowieci, było różnie, przeważnie źle. Kiedyś nawet postawili ich, całą rodzinę, pod stienku. "Dawaj harmoszku" - powiedziała matka do jednego z sołdatów. Dał. Zaczęła grać, z pasją, z jaką chyba nie grała nigdy w Krakowie. "Udirajtie!" - rozkazał dowódca. Odeszli i dopiero po latach dowiedzieli się, że o innych, wraz z nimi stojących pod stienku, zaginął wszelki słuch...

Przyniósł Olek scenariusze, lepione z tekstów Harasymowicza i Gałczyńskiego. Decyzję kolegium orzekającego, przed którym stanął obwiniony o... granie i śpiewanie na ulicy. Wycinki z gazet, wśród nich nekrologi, bo coraz więcej przyjaciół, coraz więcej ludzi, z którymi występował, śpiewa i gra świętemu Piotrowi, gorsząc trochę anioły, przywykłe do zgoła innej muzyki.
Zmienił się świat, zmienił się Kraków, zmienił się Zwierzyniec. Na raka mózgu zmarła piękna Helka, czyli Lola Madonna. Umarł pan Ogiński, szafarz piwa w barze "Na Stawach", lwowiak, który pokochał zwierzynieckich andrów, może dlatego, że mu przypominali lwowskich batiarów.

Liczymy z Olkiem zmarłych ludzi i budynki, których już nie ma.

Znikły podworskie czworaki.

Zniknął Bombaj przy Włóczków, wielki ceglany budynek.

Tragicznie umarł Jelonek, który co roku chodził jako Lajkonik. Miał po czterdziestce, kiedy przygarnął dziewczynę z dzieckiem i zakochał się w niej jak głupi, jak szczeniak. Przez nią umarł i przez miłość do niej. Została po nim tylko szopka - misterne maleństwo z koralików, relikwia przechowywana przez Olka Kobylińskiego.

Nie ma Czarnego Cześka, czyli Czesława Zająca.

Edka Partyzanta.

Jasia Krawca.

Zniknęli bracia Mazgaje. Zniknął Siwy. Nie ma ślepego Michała.

Nie ma odwiecznego wulkanizatora, czarnego jak diabeł, śmierdzącego gumą.

Nie ma Romka Konopka, który za butelkę jabcoka przechodził całą - aż na podgórski brzeg - poręcz dębnickiego mostu.

Był z Romka prawdziwy chłopak ze Zwierzyńca. Honorowy. Kiedyś napadło go dwóch. Niósł Romek szpadę, nie wiadomo, skąd ją zdobył, ale zdobył i niósł, kiedy napadło go dwóch chamów. Złamali szpadę, a Romka skopali. Otrząsnął się jak pies i poszedł za nimi. "Na solo będziemy się bili" - powiedział, bo na Zwierzyńcu taki obowiązywał kodeks - bójka jeden na jednego, leżącego nie kopać. Udało się wtedy Romkowi Konopce obalić jednego z chamów, a kiedy cham już leżał, zachwycony tłumek kibiców wrzasnął: "Kop go pan! On pana przecież skopał!". "Nie bede kopał - z godnością odpowiedział Romek Konopka - bo mom nowe sandałki". Sandałki, w ogóle buty, to była na Zwierzyńcu rzecz arcyważna, naplucie komuś na buty uchodziło za najwyższą zniewagę...

Nie ma Harasymowicza, który do baru "Na Stawach" musiał się wkupić - wieloma, wieloma halbami piwa.

Nie ma kolegów muzyków. Edwarda Rataja, harmonisty. Rudolfa Trynki, który grał na skrzypcach. Mieczysława Żaczyńskiego wydobywającego dźwięki z banjo piccolo. Gitarzysty Sławomira Szczepańskiego. Czesława Mirka perkusisty. I nie ma też Tadeusza Strumińskiego, który grał na pralce. A pralka, proszę młodzieży, to był sprzęt obecny niegdyś w każdym domu - pofałdowana blacha ujęta w drewno. Też odeszła w przeszłość, wraz z baliami, drewnianymi i blaszanymi, wraz z pachnącym mydłem i chlorkiem misterium Wielkiego Prania.

A Olek Kobyliński herbu Łodzia (a tak, po ojcu należy mu się szlachecki klejnot!) ciągle śpiewa, ciągle uderza w struny gitary. I tak jest właściwie od wczesnej młodości, ale tamtego śpiewania, tamtego muzykowania, "Makino" nie liczy, datując swoje artystyczne życie od 8 marca - znów kobiecy akcent w biografii Olka! - 1975 roku, kiedy powstał zespól Andrusy. Minęło więc, jak się rzekło, trzydzieści pięć lat. I nie będzie Kraków Krakowem, ze wstydu zaczerwieni się zieleń Sikornika, a kopiec Kościuszki ze wstydu zapadnie się pod ziemię, jeżeli nikt nie zauważy Olkowego jubileuszu, który powinien rozbrzmiewać śpiewem i szumieć piwem...

Andrzej Kozioł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski