Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Malmsteen

Redakcja
Nigdy nie przepadałem za Yngwie Malmsteenem. Ten urodzony 1963 r. muzyk "wiosło" wziął do ręki, gdy miał zaledwie osiem lat. Potem, poza nauką w szkole, zajmował się głównie wkuwaniem na pamięć słynnych zagrywek i solówek swoich mistrzów. Przede wszystkim Ritchiego Blackmore'a. Yngwie pierwszą grupę założył, gdy został nastolatkiem, a w 1977 r. zorganizował formację, którą w hołdzie dla tytułu słynnej płyty Rainbow nazwał Rising. Trochę później nagrał z nią kilka taśm demo, które porozsyłał do różnych ludzi z branży. Wysiłek się opłacił, bo zwrócił na siebie uwagę producenta Mike'a Varneya, który namówił go, aby przeniósł się do Los Angeles i przyłączył do zespołu o nazwie Steeler. Po debiucie Steelera o Malmsteenie zrobiło się głośno. Współpracę zaproponowali mu między innymi: Kiss, UFO, Ozzy Osbourne i Graham Bonnett. Młody wirtuoz skorzystał z oferty tego ostatniego.

Niezapomniane płyty (241)

Od 1984 r. gitarzysta działał na własną rękę z grupą Rising Force. Cztery lata później los dał mu kolejną satysfakcję, bo do jego formacji przyłączył się jeszcze jeden z byłych współpracowników Blackmore'a - Joe Lynn Turner. Nagrana z nim płyta - "Odyssey" - stała się największym komercyjnym sukcesem w całej karierze Szweda. Współpraca obu zaowocowała także koncertowym longplayem "Live In Leningrad". Po jego opublikowaniu Joe Lynn przeszedł do Deep Purple, a w Rising Force zaczął śpiewać rodak Yngwie - Goran Edman.
Co ważne, mimo iż tak naprawdę zespół Malmsteena nigdy nie zdobył superpopularności, to jednak on sam cieszył się opinią jednego z największych wirtuozów tamtych lat. Dla mnie jednak w jego grze zawsze było zbyt wiele wyspekulowanej "sztuki dla sztuki", a za mało prawdziwych emocji i serca. Ot cyrkowiec!
Skoro tak na niego patrzyłem, to proszę sobie wyobrazić, jakie było moje zdziwienie, gdy w 1998 r. trafiła mi do rąk płyta "Concerto Suite For Electric Guitar And Orchestra In E Flat Minor Op.1 ťMillenniumŤ". Malmsteen i suita na gitarę oraz orkiestrę? Nie, to chyba jakieś szaleństwo! Oczywiście, ze sporą ciekawością włączyłem odtwarzacz i... po 42 min zdałem sobie sprawę, że oto zetknąłem się z jednym z najoryginalniejszych dzieł historii rocka.
Aby dać szansę wyobrażenia sobie, czym jest to dzieło, posunę się do dość karkołomnego porównania. Otóż proszę sobie wyobrazić "Cztery pory roku" Vivaldiego z wplecionymi pomiędzy partie smyczków doskonałymi solo zagranymi na elektrycznym Stratocasterze. Szokujące, ale piękne!
JERZY SKARŻYŃSKI
Radio Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski