Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mało lotny "Wielki Gatsby”

Redakcja
W kinie już nie wystarczy sama historia. W XXI wieku, kiedy wszystko podkręca się komputerowo, kino musi się zmienić. Musi być takie jak „Wielki Gatsby” Baza Luhrmanna. Ale efekt wcale nie jest oszałamiający.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Baz Luhrmann to jeden z największych efekciarzy wśród współczesnych filmowców. Jego „Romeo i Julia”, „Moulin Rouge” czy „Australia” były popisami fajerwerków – efektów, scenografii i kostiumów. Fabuła przebijała się z trudnością przez wizualną zawiesinę. Luhrmannowi to zresztą nie przeszkadzało. Cieszył się jak dziecko (i cieszył sobie podobnych widzów), zalewając ekran podkręconymi w filmowym Photoshopie obrazkami.

Australijski reżyser odkurzył teraz literacki tekst F. Scotta Fitzgeralda. Opowieść o niespełnionej miłości – ikoniczną dla kina, zwłaszcza zza oceanu. Łzawy melodramat – czegóż publiczność nie kocha bardziej?

Pierwsze kadry sugerują, że więcej tu będzie oglądania niż refleksji. Podkręcone kolory, muzyka zagłuszająca myśli, odpicowane stroje zaprojektowane przez samą Miuccię Pradę. Szybko staje się jasne, że nie obejrzymy kina moralnego niepokoju. Dominuje materialny przepych, kapiący złotem i kosztownościami. Tym bardziej że fabuła krąży wokół amerykańskiej socjety, w której szybkie samochody, wyścigi konne i domy zbudowane na podobieństwo zamków przesłaniają widok na świat.

Luhrmann z gracją operuje środkami wizualnymi i dźwiękowymi, w tyle puszczając przeboje gwiazd: Lany Del Rey, Beyonce, Florence and the Machine, The xx, Gotye, Jacka White’a czy koproducenta filmu Jaya-Z. Jeśli komuś to wystarczy, może wpatrzyć się i wsłuchać w ten wielki teledysk. A nawet zasłuchać z miłością.

Nie warto budzić się z tego snu. „Wielki Gatsby” to bowiem efekciarski balon, z którym uniesiemy się w górę tylko w jednej sytuacji – gdy zapomnimy, że jest wypełniony pustką. Historia napisana przez Fitzgeralda może poruszała głębokie emocje w roku 1925, gdy ujrzała światło dzienne. Dziś, w czasach, gdy filmowy postmodernizm jest uznawany za klasykę, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Pozostaje jednym z wielu podobnych schematów, spajających dramat z romansem. Schematów, które filmowa Fabryka Snów przebiła w setkach kopii.

Doprawdy nie rozumiem, dlaczego Luhrmann sięgnął po tę historię. Nie rozumiem też, po co kręcić tego rodzaju filmy. Na dobrą sprawę można byłoby zatkać uszy i skupić się jedynie na podziwianiu wizualnych symfonii. A i one na dłuższą metę potrafią zmęczyć. Luhrmann nie uznaje bowiem kompromisów. Jeśli zachód słońca – to musi być jezioro i czerwony kolor. Jeśli widok metropolii – to tylko pełnej dymów i fabrycznych oparów. Jeśli ogród – to zdominowany przez ostrą zieleń i kwiaty w modnej ostatnio tonacji fluo.

Gdzieś daleko, w tle, próbują przebić się emocje. Próbują też przebić się aktorzy, zasłonięci przez kostiumy i landszaftową scenografię. Najlepiej wychodzi to Leonardo DiCaprio, który potrafi wygrać dramatyzm tytułowej roli – człowieka rozdartego między być a mieć, sprzedającego duszę finansowemu diabłu, by odzyskać ukochaną. W tym wizualnym deszczu toną za to Carey Mulligan, utalentowana aktorka znana z „Drive”, oraz Tobey Maguire, specjalista od grania dwoma minami.

Balon z napisem „Wielki Gatsby” najlepiej czuje się jednak na ziemi. To dzieło mało lotne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski