18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małomiasteczkowy Królikowski. Rozpoznawalność mu nie służy

Rozmawia Anna Gronczewska
- Jeżeli ktoś podchodzi do mnie i prosi o rozmowę, traktuję to poważnie ­– mówi Królikowski
- Jeżeli ktoś podchodzi do mnie i prosi o rozmowę, traktuję to poważnie ­– mówi Królikowski Tomasz Bolt/Polskapresse
Cenił sobie anonimowość. Dziś, gdy na ulicy do Pawła Królikowskiego podchodzi kilkanaście osób, nie wie, jak z nimi rozmawiać.

– Pamięta Pan jeszcze tego chłopaka, który marzył, żeby wyruszyć ze Zduńskiej Woli w wielki świat?

– Jeszcze go trochę pamiętam.

– Jaki był?

– Taki sam jak ja, ale miał czterdzieści lat mniej.

– Aktorstwo to był pomysł na to, by uciec z rodzinnej miejscowości?

– Wtedy tak. Miałem i mam do dziś dużo szersze zainteresowania. Od czegoś trzeba było zacząć.

– Rodzice byli nauczycielami, tata uczył matematyki, wychowania fizycznego. Pewnie myśleli o innej przyszłości dla syna?

– To często pozostaje jedynie na poziomie marzeń rodziców. Oni zawsze chcą, by ich dziecko ułożyło sobie życie w miarę stabilnie. Wszystko co ponadto, to już jest w rękach każdego z nas, tego, który wybiera swoją życiową drogę. Rodzice dają to, co na tę drogę może być najbardziej potrzebne.

– Jakie było Pana dzieciństwo?

– Przypadało na lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte. Zduńska Wola nie jest co prawda małym miastem, ale nie jest też wielką aglomeracją. Tak więc dzieciństwo, lata młodości miały posmak małomiasteczkowego, bezpiecznego życia. Wydawało się, że wszystko, co było poza granicą Zduńskiej Woli jest większe i fajniejsze. Niekoniecznie tak było naprawdę. To było jednak naturalne, przynajmniej w moim przypadku. Człowiek szukał czegoś, może nie do końca określonego, by wypełniało jego ambicje, predyspozycje.

– Pisał Pan wiersze, komponował. To miasto ma szczęście do zdolnych, młodych ludzi?

– W dalszym ciągu mieszka tam wielu mądrych ludzi, którzy zajmują się sztuką. Gdy bywam w Zduńskiej Woli widzę, że to miasto nie jest wolne od problemów całego kraju, dnia codziennego. Gdy z kolei patrzę na chodzących jej ulicami ludzi to widzę, że to jednak fajne miejsce na ziemi.

– Po studiach aktorskich we Wrocławiu przyjechał Pan do Łodzi. Pierwszym Pana teatrem był Teatr Studyjny. Skąd ten wybór?

– Przyjechałem do Łodzi na zdjęcia do filmu „Pantarej”. Trwały od kwietnia do sierpnia. Kiedy wyrwałem się z filmowego tygla okazało się, że trzeba gdzieś iść do pracy. Do teatru oczywiście. Niespecjalnie miałem ochotę szukać, wybierać. Odwiedziłem zatem łódzki Teatr Studyjny. Wydawał mi się takim energetycznym, pogodnym miejscem. Pracował tam nowy zespół, nowy dyrektor. Poszedłem na rozmowę i zostałem przyjęty.

– Jaki to był czas w Pana życiu?

– Bardzo miło go wspominam. Byłem w teatrze rok na etacie. Ale był to rok bogaty w przeżycia, prace. Nie było dnia, który byłby dniem niespełnionym, pustym. Tam się bardzo wiele działo.

– Potem na wiele lat zniknął Pan ze sceny, zajmował się m.in. produkcją.

– I było mi z tym bardzo dobrze. Wydawało mi się, że tak naprawdę rozpoznawalność na ulicy mi nie służy. Ta myśl czasem do mnie powraca. Jeśli ktoś do mnie podchodzi i prosi o rozmowę, to ja traktuję to bardzo serio. Takim już jestem człowiekiem. Gdy tych ludzi robi się już kilkadziesiąt, to trudno wtedy o jakąkolwiek wymianę myśli. Ta pozorna anonimowość bardzo mi odpowiadała.

– Zawieszenie przygody aktorskiej było świadomym wyborem?

– Tak. Robiłem wtedy to, co chciałem, a nie ponosiłem konsekwencji, że tak powiem wizualnych, popularnościowych. Miałem poczucie, że wiecznie mam ręce pełne roboty. Brakowało mi czasu, ale było mi z tym dobrze.

– Przyjmując rolę Kusego w „Ranczu” pewnie nie pomyślał Pan, że decyzja ta wywróci Panu życie do góry nogami?

–Zanim przyszła rola Kusego zagrałem w „Czwartej władzy” i „Na dobre i na złe”. Nie wzięli mnie znikąd do zagrania w „Ranczu” . Przecież nikt nie pamiętał mnie sprzed dwudziestu lat.

– Dziś nikt nie wyobraża sobie „Rancza” bez Kusego.
– Bardzo go lubię. Występujemy w serialu, który przynosi widzom radość. Świetnie pracuje się także z ekipą, która go realizuje. Profesjonalnie, jak się powinno.

– Kolejna seria „Rancza” znów pobija rekordy oglądalności.

– Nawet tego nie wiedziałem. Nie zakładaliśmy bowiem gigantycznego sukcesu. Historię bohaterów opowiadamy najrzetelniej jak umiemy. Poza tym jest to bardzo dobrze napisana opowieść.

– I wciąż nie nudzi się widzom.

– Przez te dziewięć lat, które minęły od rozpoczęcia zdjęć, zrealizowano około stu odcinków. Inne produkcje mają blisko tysiąc.

– Ludzie, oglądając „Ranczo”, śmieją się sami z siebie?

– Siłą „Rancza” nie jest tylko śmiech. Także pogodne spojrzenie na nasze życie. Życie, które jest przecież pełne problemów, napięć, ale jest też zawsze krok do dobrego rozwiązania. To do ludzi przemawia.

– Lubi Pan komplementy?

­– Dlaczego Pani pyta?

– Podobno kiedyś największy komplement usłyszał Pan od pokojowej w domu wypoczynkowym ZAIKS w Zakopanem...

– No tak. Od nieżyjącej już pani Stasi. Powiedziała, że poznała tylko dwóch takich – mnie i poetę Nowaka. Stwierdziła, że rzadko spotyka się mądrych i uśmiechniętych. Na koniec dodała: Prawie takich ni ma... To nie była banalna kobieta. Bardzo mnie ten komplement łechce, choć myślę, że był trochę na wyrost powiedziany. Ale sama konstrukcja tego zdania jest bardzo piękna.

– Zaskoczy Pan w najbliższym czasie widzów?

– Wolałbym nikogo nie zaskakiwać. Nie chciałbym, by potem widzowie zaskakiwali mnie opiniami na mój temat.

– Pisał Pan kiedyś wiersze, teraz pisze teksty piosenek, m.in. dla Andrzeja Grabowskiego.

– W listopadzie ubiegłego roku Polskie Radio wydało płytę z moimi piosenkami. Nosi tytuł „Uczucia nieparzyste”. Piosenki na nią nagrała, jak się mówi w takich wypadkach, plejada bardzo znanych, a przy okazji wybitnych polskich artystów. Między innymi Piotr Fronczewski, Małgosia Kożuchowska, Joasia Kurowska, Mirek Czyżykiewicz, Marcin Januszkiewicz, Ania Czartoryska, moja żona Małgorzata Ostrowska-Królikowska, Kasia Groniec, Piotr Najsztub, Marek Piekarczyk.

– To chyba jednak aktorstwo dalej pozostanie najważniejsze w Pana życiu?

– Pochłania mi najwięcej czasu.

– Cena popularności jest duża?

– Zależy z jakiej perspektywy na to patrzeć. Niektórzy myślą, że wystarczy być rozpoznawalnym, a świat od razu chyli mu się do stóp. Tak jednak nie jest. Dostało się bowiem coś na kredyt i teraz trzeba ten kredyt realizować, czyli spłacać. Tak jest z tą popularnością.
***
Paweł Królikowski. W latach 80. grał w takich produkcjach jak: „Ludożerca”, „Opowieści Harleya” i „Pantarej”. W tym ostatnim filmie zagrał tytułowego bohatera, narkomana. Na początku lat 90. zajął się produkcją telewizyjną. Produkował m.in. „Truskawkowe studio”. W 2004 r. grał w serialu „Czwarta władza”, potem w „Na dobre i na złe”. Grał też w „PitBullu”, „M jak miłość”, „Na końcu świata”. Zagrał główną rolę w filmie „Hel”. Od 2006 roku gra Kusego w „Ranczu”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski