Felieton
Pięćdziesiąt "papierów"! Mój rozmówca reprezentował polonijne biuro podróży Frega kpt. Kutka z funduszem reprezentacyjnym pozwalającym zażegnywać niebezpieczeństwo wielu opóźnień na terenie Balic. Nam, autochtonom, pozostawało w mroźne poranki najczęściej tylko liczyć na czarter z Manchesteru lub wysłuchiwać kolejnych identycznych komunikatów: - "Pasażerów oczekujących na odlot samolotu do Warszawy uprzejmie przepraszamy i informujemy, że odlot tego samolotu jest w dniu dzisiejszym opóźniony"...
Balice od początku awiacji były lotniskiem wojskowym. Pierwszy samolot pasażerski inaugurujący stałe polączenie Krakowa z Warszawą wystartował 28 lipca 1923 roku z lotniska Rakowice-Czyżyny. Na pokładzie miał komplet: trzech pasażerów. Wieczorem wróciło, wywołując zrozumiałe zaniepokojenie, tylko dwóch. Pamiętajmy, że były to pierwsze lata niepodległości, na rogatkach Krakowa ustawiano pikiety pilnujące, czy na piaski Mazowsza nie wywozi się spod i z Wawelu skarbów kultury i sztuki. Jeszcze w latach 50. ub. wieku na wypożyczenie z Muzeum UJ na zamek warszawski przesławnego globusa jagiellońskiego prof. Karol Estreicher żądał (z powodzeniem) pisemnych gwarancji premiera! Rozwój krajowej komunikacji lotniczej był jednak nieunikniony. Port Rakowice-Czyżyny już nie wystarczał, pozostawały Balice, ale Balice były wojskowe, a wojsko potrafiło bronić swej własności w sposób niewiarygodnie skuteczny. Przekazanie choćby częściowe Balic lotnictwu cywilnemu blokował, wbrew decyzjom rządowym, z pełnym powodzeniem szef Sztabu Generalnego WP gen. Wojciech Jaruzelski. Ustąpił dopiero po dzikiej awanturze, jaką na posiedzeniu rządu zrobił premier Józef Cyrankiewicz i w 1968 roku zaczęliśmy jak paniska latać sobie z Balic.
Gdy dziś czytam o 3,6 mln turystów rocznie, gdy widzę rosnącą w niewiarygodnym tempie potęgę Balic, przypominają mi się tamte chwile w małym baraczku, te wielogodzinne oczekiwania na odlot (do Warszawy odchodził rano tylko jeden pociąg pospieszny, bez miejscówek i bez najmniejszego szacunku dla rozkładu jazdy). Pamiętam lotniskowy wywiad z prymasem Glempem, którego nie chciano wpuścić na pokład, bo zapomniał dowodu osobistego. I wreszcie podróż na drugi koniec świata, do Urugwaju, na wymianę załóg rybackich. Obok mnie w ile-62 usiadł potężny rybak, wielki jak dwu Maza-nów i okrutnie pijany. Już podczas kołowania rybak trzymał się za brzuch i patrząc miłosiernie na światełko z napisem: toaleta nieczynna, jęczał, wył, zawodził, skuczał, rzęził, charczał: - O Jezu, nie wytrzymam... Matko Boska, ratuj!...O rany... Co ja mam zrobić?... Och, och, nie, nie, to już koniec!... Kiedy samolot osiągnął wysokość przelotową i światełko błysnęło zbawczo: - Kabina wolna - trąciłem nieszczęśnika łokciem: - No, idźże pan, tylko szybko!
Nieszczęsny rybak wyprostował się dumnie w fotelu: - O, nie! Jak tyle wytrzymałem, to poczekam, aż będziemy nad NRD!
Leszek Mazan
dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?