Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mam górki i doły, jak każdy. Cieszę się jednak tym, co jest

PAWEŁ GZYL
Nie jest już radosną dziewczyną, ufnie patrzącą w przyszłość. Zaskakuje dystansem do siebie, trzeźwym spojrzeniem na życie i świat, ale też jakimś nieuchwytnym smutkiem. Właściwie to los zadecydował o tej odmianie.

Kayah: - Cieszę się miłością, którą mam teraz, choć może nie jest idealna.

Chociaż wszyscy tego od niej oczekują, Kayah nie nagrywa już szybko wpadających w ucho przebojów. Otwarcie przyznaje, że pop ją po prostu nudzi. Ma jednak już taką pozycję, że może robić tylko to, na co ma ochotę.

Najpierw był wypadek samochodowy jedenaście lat temu. Jadąc samochodem, została niespodziewanie staranowana przez inne auto. Ledwo uszła z życiem. - Kiedy przyjechała policja, leżałam na trawie. Gdy policjantka, która pojawiła się na miejscu wypadku, rozpoznała mnie, zaczęła wydzwaniać do swoich znajomych, aby przyjechali z kamerami sfilmować, jak Kayah wpakowała się do rowu. Poczułam wtedy, że sława może też upokarzać, sprawiać, że jest się wykorzystywanym przez innych - wspomina.

Potem rozstała się z mężem. - Ciężkie przeżycia emocjonalne sprawiły, że zablokowały się czakramy gardła. W pewnym momencie po prostu wysiadł mi głos. Dzieje się tak, kiedy człowiek tłamsi w sobie niewypowiedziane żale i gniew. Zaczął się wiec bój o odzyskanie głosu. Jeździłam do lekarzy, brałam wlewki, zastrzyki, blokady, próbowałam fizykoterapii. Męczyłam się tak przez dwa miesiące. Pomogła mi dopiero wizyta u bioenergoterapeuty - podkreśla.

Mimo że występowała na scenie i nagrywała płyty, stan jej zdrowia stale się pogarszał. W końcu usłyszała od lekarzy przerażającą diagnozę - podejrzenie białaczki. Znowu sięgnęła po niekonwencjonalne metody leczenia. Dała radę.

Wychowywała się w Białymstoku. Właściwie od dziecka pociągała ją scena. W domu słuchało się dużo muzyki, ojciec czasem grywał na pianinie. Nie bez znaczenia był też fakt, że dorastała wśród cygańskich taborów, które wówczas często stacjonowały w tamtym regionie. Jej najlepszymi przyjaciółkami były Romki, które uwielbiały śpiewać i tańczyć. Potem przerzuciła się na równie egzotyczną kulturę - "czarną" muzykę soul, której praktycznie nikt w latach 80. nie słuchał w Polsce.

- Byłam dziwadłem. Wychodziłam na scenę i zewsząd słyszałam gwizdy albo pogardliwe odzywki typu: "Rozbierz się!". Kiedyś słynna wróżka, Danuta Kosecka posługująca się pseudonimem David Hartley, moja sąsiadka, spotkała mnie przy windzie i zapytała: "Dlaczego masz takie czarne włosy?". Odpowiedziałam: "Bo mam czarną duszę"- uśmiecha się.

Z przerażeniem myślała, że w końcu będzie musiała zostać sprzedawczynią w sklepie albo urzędniczką na poczcie, ale trafiła do środowiska podobnych jej outsiderów w warszawskim klubie Hybrydy. Śpiewała w chórkach - jej głos słychać choćby w legendarnym nagraniu "Mówię ci, że" grupy Tilt. To jednak nie zaspokajało jej ambicji. Kiedy w 1989 roku otworzyły się możliwości nagrywania w prywatnych wytwórniach płytowych, próbowała zrobić wszystko, aby zainteresować swymi piosenkami ich właścicieli: - W środowisku panowała opinia, iż jestem niezrównoważona psychicznie i nie da się ze mną pracować.

Ponieważ byłam wtedy młodą dziewczyną, oszołomioną możliwością zarejestrowania swojego głosu, zgodziłam się na zupełnie niewolniczy kontrakt. Wierzyłam, że jeśli pierwszą płytę nagram pod dyktando autorów znajdującego się na niej materiału, kolejną zrobię już po swojemu. To był błąd. Krążek się sprzedawał, jego pomysłodawcy budowali sobie domy, a ja nie miałam z czego żyć. Na szczęście dobry prawnik pomógł mi rozwiązać tę umowę. Z zemsty zrobiono mi taką opinię, że każdy szef wytwórni płytowej na hasło "Kayah", natychmiast rzucał słuchawką - zaznacza.
W końcu się udało - dzięki Markowi Kościkiewiczowi z grupy De Mono, który założył Zic Zac Music Company, nagrała swój pierwszy autorski album "Kamień". O ile zawierał on głównie nastrojowe ballady, tak jego następca - "Zebra" - dzięki temu, że jego autorka zyskała więcej pewności siebie, objawił bardziej radosną odsłonę jej muzyki. Kayah doczekała się wtedy pierwszego wielkiego przeboju - "Supermanka". - Zaskoczyła mnie ta popularność. Wywołała całą lawinę zupełnie niezaplanowanych zdarzeń w życiu wielu słuchaczy. Kilkakrotnie, po różnych koncertach, podchodziły do mnie kobiety, które niemal klękały i całowały mnie po rękach, mówiąc, że ta piosenka przewróciła ich życie do góry nogami, uświadamiając, że żyją ze swoimi partnerami w poniżeniu i upokorzeniu. "Supermenka" pomogła im uwierzyć, że mają w sobie siłę mogącą wyzwolić je z tego upodlenia - twierdzi.

Największy sukces był jednak dopiero przed nią. Kiedy miała już nagrywać kolejną płytę, Kościkiewicz zaproponował jej zrealizowanie wspólnego projektu z Goranem Bregoviciem. Ponieważ odnalazła w jego kompozycjach kolorowy świat Cyganów z Białegostoku - chętnie zgodziła się zaśpiewać, mimo że właśnie zaszła w ciążę. Współpraca okazała się koszmarem - nie dość, że na świat przyszedł właśnie Roch, musiała na gwałt pisać polskie teksty. Do tego zaraziła się od Bregovicia bałkańską grypą i pracowała z czterdziestostopniową gorączką. Do tego jej muzyczny partner okazał się wyjątkowo trudnym człowiekiem.

- Nie znosiłam jego apodyktyczności. Początkowo traktował mnie całkiem instrumentalnie. Dałam mu jednak do zrozumienia, że nie jestem fletem, którego dotyka się w odpowiednich miejscach, a on wydaje wtedy takie dźwięki, jakie chcemy. Robiłam wszystko, aby Bregović pozwolił mi na własne interpretacje swoich utworów - podkreśla.

Album stał się bestsellerem, a piosenkę "Prawy do lewego" śpiewano na każdej imprezie od Bałtyku po Tatry. Kiedy słuchacze i wytwórnia oczekiwały od Kayah powtórzenia tego sukcesu, ona nagrała zupełnie inną płytę - z muzyką klubową wystylizowaną na azjatyckie brzmienia. "JakaJaKayah" nie odniosło sukcesu, a piosenkarka została zmuszona do ciągłego śpiewania "Prawy do lewego".

Ostatnim albumem z nowoczesnym popem, jaki Kayah nagrała, okazał się "Stereotyp" z przebojem "Testosteron". Od jego wydania upłynęło już dokładnie dziesięć lat. W tym czasie założyła własną wytwórnię płytową, dzięki której pomaga młodym wykonawcom oraz nagrała kilka płyt, z których każda była demonstracyjnym gestem pokazującym polskiemu show-biznesowi środkowy palec uniesionej dłoni. No bo jak inaczej potraktować "Skałę" z intymnymi balladami, wspólny projekt z klasycznym Royal Quartetem czy wydany właśnie krążek z żydowskimi pieśniami? Nagrywając te albumy, Kayah pokazuje fanom i krytykom, że jest niezależna i robi tylko to, na co ma ochotę. - Cieszę się miłością, którą mam teraz, może nie jest idealna, ale nawet nie jestem pewna czy ideały istnieją. Może urodą rzeczy i ludzi jest ich niedoskonałość i zmienność? Żyję dobrym życiem, choć jak każdy mam górki i dołki. Ważne jest, by umieć doceniać to, co się ma. Bo jak mogą przyjść nowe dni, jeśli nie cieszą obecne? - pyta retorycznie.
***

Kayah, czyli Katarzyna Szczot urodziła 5 listopada 1967 w Warszawie. Polska piosenkarka, autorka tekstów i producentka muzyczna, a także osobowość telewizyjna. Członkini Rady Polskiej Fundacji Muzycznej.

Dzieciństwo spędziła u dziadków w Białymstoku. Zadebiutowała utworem "Córeczko" w 1988 roku, jednak to jej pierwsza autorska płyta, Kamień z 1995 roku, uczyniła z niej jedną z najpopularniejszych polskich wokalistek. W latach 90. wylansowała takie przeboje, jak "Fleciki", "Supermenka" i "Na językach", a z Goranem Bregoviciem nagrała album Kayah i Bregović (1999), na którym znalazły się hity "Śpij kochanie, śpij" i "Prawy do lewego". W 2001 roku założyła własną wytwórnię płytową, Kayax.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski