MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mam poczucie własnej wartości

Redakcja
Fot. Maciej Hołuj
Fot. Maciej Hołuj
ROZMOWA KONTROLOWANA. Z WIKTOREM KIELANEM, który dotychczas jako jedyny zapowiedział oficjalnie, że wystartuje w wyborach na burmistrza - o ankietach, możliwych sojuszach i... filozofii

Fot. Maciej Hołuj

- Jakie ma Pan szanse na zwycięstwo w wyborach?

- Staram się oceniać je realnie. Badania, które przeprowadziliśmy wskazują, że Maciej Ostrowski może liczyć na "żelazny" elektorat ok. 30 proc. Gdyby wybory były dzisiaj, byłbym pewnie trochę mniej rozpoznawalny. Jednak wyniki, którymi dysponuję pokazały również, że obecny burmistrz ma dużo negatywnego elektoratu. Nawet bardzo dużo. Widać jednoznacznie, że do zagospodarowania jest wiele miejsca. Dlatego szanse na zwycięstwo są według mnie jak najbardziej realne. Ważne, żeby kampania była pozytywna.

- Naprawdę myśli Pan, że tak będzie? Już dzisiaj dwa obozy są bardzo spolaryzowane, a kampania tak naprawdę jeszcze się nie zaczęła.

- Chciałbym, żeby nie było pieniactwa, czepiania się albo innych negatywnych zachowań. I do tego się przygotowuję. Oczywiście, diagnoza obecnej sytuacji też musi zostać postawiona. To jasne. Musimy powiedzieć o dworcu, o innych ważnych rzeczach dla Myślenic, których nie udało się zrealizować.

- Gdzie Pan widzi klucz do sukcesu? Mówiąc wprost - dlaczego myśleniczanie mają uwierzyć, że właśnie Wiktor Kielan będzie lepszym burmistrzem niż Maciej Ostrowski?

- Myślę, że to jest fundamentalne pytanie. Często spotykam się z opinią mieszkańców, że we wszelkiego rodzaju wyborach kierują się przede wszystkim zasadą mniejszego zła. Nie wiem dlaczego, ale nie dojrzeliśmy jeszcze do tego, żeby wybierać ludzi budzących większe zaufanie, prezentujących wyższy poziom merytoryczny, mających programy, które są do zrealizowania.

Chciałbym pokazać, że ludzi można traktować po partnersku, że dotychczasowy porządek stoi trochę na głowie. Bo to nie mieszkańcy są dla burmistrza, ale na odwrót. Znam zbyt wiele osób, które były lekceważone przez urząd i samego burmistrza, żeby tego nie zauważać. Ta władza nie umie rozmawiać z ludzi, ani nie jest dla nich dostępna w takim stopniu, w jaki powinna być. Dlatego chciałbym to zmienić.

- Trochę w formie żartu, ale jednak w przestrzeni publicznej pojawiały się stwierdzenia, że "przyjdzie Kielan i od razu zaorze to, co zrobił Ostrowski". A zatem co Pan zlikwiduje albo zamknie?

- (śmiech) Traktuję to pytanie rzeczywiście w sposób żartobliwy. Żadnej rewolucji nie będzie, mówię to otwarcie. Wpisując się w tę trochę absurdalną retorykę, nie ma mowy o burzeniu hali, zatrzymaniu budowy biblioteki czy zamykaniu wyciągu na Chełmie.

- Chyba, że sam się zamknie...

- To inna sprawa. Tutaj ważny jest rachunek ekonomiczny. Zresztą, jak w wielu innych kwestiach.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś innego. Nie ma chyba żadnych wątpliwości, że niektóre obiekty wybudowane ostatnio - choćby na Zarabiu - nie służą wszystkim mieszkańcom gminy. Podczas gdy na wsiach jest coraz większa potrzeba budowy boisk i innych obiektów sportowych. Sam to zauważam.

- Nie ma Pan jednak żadnego doświadczenia z pracy w samorządzie.

- Nie zgodzę się z takim twierdzeniem. Prawdą jest, że nie byłem nigdy na etacie w żadnym urzędzie, ale kontakty mam prawie codziennie. Jako doradca, ekspert od budownictwa, czasem usługodawca... Może nie w Myślenicach, z oczywistych względów, ale proszę popytać w okolicznych gminach. Wiem, jakie są mechanizmy, które funkcjonują w samorządzie.
Po drugie - nawet gdyby przyjąć takie rozumowanie - znam osoby, które mimo doświadczenia, słabo sobie radzą, więc to nie jest żaden klucz.

Mówiąc filozoficznie - wiem, czego nie wiem. To znaczy, nie będę udawał, że znam się na wszystkim. Od tego są kompetentne osoby w urzędzie. Zresztą, wydaje mi się, że jedną z podstawowych cech dobrego zarządzania jest właśnie umiejętne otoczenie się fachowcami. Czego obecnej władzy brakuje.

- Nie obawia się Pan, że ludzie kojarzą Kielana przede wszystkim z zamieszaniem wokół wysypiska. Biorąc pod uwagę błędy, które burmistrz i obecna władza popełnili przy tej sprawie, zamierza Pan to wykorzystywać w kampanii?

- Nie. Sprawa wysypiska jest tylko jedną z wielu, o których należy mówić. Generalnie jednak bardziej interesujące są mechanizmy, z którymi mamy do czynienia przy wielu inwestycjach.

- Mechanizmy, czyli co?

- Lekceważące traktowanie społeczeństwa przy wszystkich kontrowersyjnych problemach. Po drugie, w Myślenicach ewidentnie brakuje przejrzystości. Mówiąc wprost, chodzi np. o spekulacje działkami na składowisku. W podobnym tonie możemy rozmawiać o gruntach przy dworcu PKS. W kontekście stref przemysłowych też słyszę o różnych rzeczach. Przez ostatnie lata narosło zbyt wiele wątpliwości, żeby przejść nad tym do porządku dziennego.

- Bardzo konkretnie: jest coś, co się Panu w tej kadencji podobało?

- To nie jest tak, że nie potrafię znaleźć dobrych inwestycji, choć do wielu mam zastrzeżenia. Pozytywnie oceniam budowę "Orlika". Na osiedlu, gdzie jest dużo młodzieży, był ewidentnie potrzebny. Pytanie tylko, czy musiał aż tyle kosztować (ok. 1,6 mln zł - red.). Hala na Zarabiu też jest plusem i chwała burmistrzowi, że taki obiekt powstał. Ale gdy na spotkaniach w okolicznych miejscowościach mówię, że kosztowała ponad 21 mln zł - bo ludzie o tym nie wiedzą - to wielu łapie się za głowę. Za taką kwotę być może kompleksowo rozwiązalibyśmy problemy oświatowo-sportowe w całej gminie. Mała sala gimnastyczna o wymiarach 12 metrów na 24, jaką niedawno otworzono w Sieprawiu kosztuje ok. 1,2-1,3 mln zł.

- To chyba trochę uproszczone rozumowanie. Bo dofinansowanie zewnętrzne na halę na Zarabiu było relatywnie duże. Trudno przypuszczać, aby podobny mechanizm wystąpił w wielu mniejszych inwestycjach.

- Proszę jednak zauważyć, że wyceniamy kubaturę i metry kwadratowe, ale zupełnie umyka nam sprawa dostępności obiektów już wybudowanych dla mieszkańców, przede wszystkim dzieci spoza Myślenic. Żeby była jasność, to jest kwestia właściwego położenia akcentów. Rada i burmistrz odpowiadają za całą gminę. Nie może być tak, że radny ma lepsze dojście do burmistrza, więc w zamian więcej zyska. Dlatego powtórzę, rozwój gminy nie jest równomierny.

- A do czego ma Pan największe zastrzeżenia?

- Do sposobu sprawowania władzy. Nie zapominajmy, że władza dysponuje pieniędzmi publicznymi, nie można wydawać ich jak się chce. Bez żadnego liczenia się ze społeczeństwem. Niektóre inwestycje są realizowane arbitralnie - bez konsultacji. Asfaltownia, wysypisko, część Zarabia. Można robić wiele rzeczy, ale największy zarzut jest taki, że obecna władza nie potrafi pozyskiwać społecznej zgody do realizacji swoich pomysłów. Dlatego często przeprowadza inwestycje na siłę, nie wiadomo dla kogo.
- Jaką zatem strategię powinno przyjąć miasto?

- Mówiłem już nie raz, że największym atutem Myślenic jest położenie. Blisko do Krakowa, blisko do gór. Mówiąc obrazowo, powinniśmy nauczyć się zarabiać na czystym środowisku, a nie w coraz większym stopniu je degradować i wyprzedawać. Jestem przekonany, że czyste i przyjazne ludziom środowisko jest towarem coraz bardziej deficytowym.

Po drugie, myśleniczanie to ludzie przedsiębiorczy, a zatem trzeba tę przedsiębiorczość wspierać. Powiedziałbym nawet, że to jest obowiązek władzy, a tym bardziej teraz, gdy słyszymy o likwidacji zakładu w Jaworniku czy wątpliwościach Coopera. Rodzimi przedsiębiorcy nie zamierzają się stąd wyprowadzać, bo z tym regionem związali całe swoje życie. Warto więc na nich stawiać.

- Nie wierzy Pan w to, że część osób zwalnianych z BAT-a znajdzie zatrudnienie na obiektach dworca lub z Zakładzie Zagospodarowania Odpadów?

- Znam te wypowiedzi władz miasta, w których była mowa o tym, że znaczny odsetek pracowników z Jawornika będzie miał tutaj pracę. Uważam je za średniej jakości dowcip. To absolutnie nie zrekompensuje tej straty. Po drugie, inwestycje, o których pan mówi, bardzo się ślimaczą. Nie wiadomo jak i kiedy powstaną, więc mówienie o zatrudnieniu jest co najmniej przedwczesne.

- W jakie dziedziny Myślenice powinny dzisiaj inwestować?

- Myślę, że przede wszystkim w edukację. Badałem niedawno rankingi szkół i nie są one zbyt optymistyczne dla naszego regionu. Sport i turystyka to kolejna dziedzina. Mogę sobie wyobrazić - biorąc pod uwagę np. położenie - że ludzie starsi chętnie by do nas przyjeżdżali, gdyby była odpowiednia baza do wypoczynku. Należy to zdecydowanie wspierać.

- Nawiązuje Pan do "miasteczka seniora", które miało powstać w Zawadzie?

- Jeśli rzeczywiście ta inwestycja miała się tu pojawić, to jej brak jest jednym z grzechów głównych burmistrza Ostrowskiego. To byłby potężny zastrzyk dla Myślenic - na kilku poziomach. Dla firm budowlanych, dla gminy - w postaci podatków, całej obsługi technicznej. No i duży prestiż.

- Decyzja o starcie dojrzewała przez całe cztery lata? To znaczy, na drugi dzień po porażce powiedział Pan sobie: "na pewno znowu wystartuję"?

- Wybory nigdy nie były dla mnie celem samym w sobie. Objęcie stanowiska burmistrza nie śni mi się też po nocach. Natomiast prawdą jest, że im bardziej poznawałem sposób funkcjonowania gminy i urzędu, to dochodziłem do wniosku, że wiele rzeczy trzeba zmienić. Słyszałem to też od licznych mieszkańców, z którymi się spotykałem. W ten sposób powstała grupa ludzi, którzy z obecnym porządkiem się nie zgadzają. Potem zapadła decyzja, że to ja będę kandydatem. Po naprawdę głębokiej analizie. I mam poczucie, że nasza siła rośnie.

- Rozmawiał Pan z różnymi ugrupowaniami na temat poparcia - PiS i PO są wstrzemięźliwe, lewica się waha. Na jakie środowiska najbardziej Pan liczy?
- Na pewno nie na struktury partyjne. I przyznam, że nigdy nie liczyłem. Niektóre ze środowisk, o których pan wspomniał mają problem same ze sobą. Nie chcę szeroko tego rozwijać, ale zastanawiam się czy nie jest to też efekt... sprawowania władzy przez burmistrza. Środowiska te zostały bowiem tak "rozmiękczone", że teraz mają kłopot z wystawieniem własnego kandydata.

Dlatego postanowiliśmy nie zabiegać specjalnie o ich poparcie, chociaż przyznaję, że toczyłem rozmowy.

My budujemy komitet ponadpartyjny. Tworzą go ludzie, którzy mają odwagę mieć inne zdanie; którzy chcą zmian. Z bardzo różnych środowisk zawodowych.

- Na kogo Pan bardziej liczy: wyborców z miasta czy z wiosek?

- Jeżdżę trochę po terenie i wiem, że mieszkańcy okolicznych miejscowości są zawiedzeni, że byli traktowani trochę po macoszemu. Stawiam jednak sprawę uczciwie i nie chcę obiecywać rzeczy, których nie będzie można zrealizować. Przede wszystkim chciałbym bardziej sprawiedliwie rozdzielać środki. Innymi słowy, każda wieś powinna mieć pewność, że najważniejsze inwestycje w kolejności będą realizowane. W ramach dostępnych środków.

Wiem też, że jest wielu wyborców do pozyskania na wsiach, ale w mieście na pewno pola nie oddamy. Mówię zarówno o sobie, jak i kandydatach na radnych.

- Pytam również dlatego, że z otoczenia burmistrza dochodzą - nieoficjalnie - opinie, iż liczy się z porażką w mieście, natomiast główny ciężar zdobywania głosów przerzuci na okoliczne miejscowości? Wydaje się to Panu realne?

- Trudno będzie krótką kampanią odbudować wiarygodność, wielu w obietnice pana burmistrza Ostrowskiego już nie wierzy. Myślę nawet, że nowemu kandydatowi, z czystą kartą, będzie łatwiej.

- Senator Bisztyga dość lekceważąco wyraża się o wszystkich innych kandydatach - rzeczywistych lub potencjalnych - poza aktualnym burmistrzem. Bo, jak twierdzi, mało wiedzą o samorządzie. Czuje się Pan urażony takim tonem?

- Nie jestem człowiekiem, którego można w tak prosty sposób obrazić. Mam poczucie własnej wartości. Wiem też, że senator jest w kłopocie, bo Platforma mu się "rozłazi", mówiąc kolokwialnie. Z jednej strony Andrzej Urbański, z drugiej Leszek Gowin. Tymczasem on zostaje z poparciem dla Macieja Ostrowskiego trochę tak jak Himilsbach z angielskim: "nauczę się, ale potem nie wezmą mnie do filmu i zostanę jak głupi z tym angielskim" (w oryginalnej wersji brzmiało to tak: "...a jak zrezygnują ze mnie, to jak ten ch... zostanę z tym angielskim" - red.). Nie zazdroszczę mu sytuacji, w której się znalazł.

W takim myśleniu, jakie prezentuje Stanisław Bisztyga - że burmistrzem może być tylko osoba od lat działająca w samorządzie - widzę też błąd logiczny, którą łatwo obnażyć. Bo można zadać pytanie: którą kadencję on jest senatorem? Przecież do wielkiej polityki wchodził całkiem niedawno. Dlatego lepiej nie odmawiać innym prawa do startu i do zajęcia się sprawami publicznymi.
- Leszek Gowin, jeśli wystartuje, może być groźnym przeciwnikiem? I przede wszystkim dla kogo: dla Pana czy dla burmistrza Ostrowskiego?

- Na to pytanie, paradoksalnie, odpowiada właśnie senator Bisztyga. Skoro nie chce, aby Gowin startował, to czegoś się obawia. Prowizoryczna kalkulacja wskazuje, że więcej głosów może odebrać Ostrowskiemu, bo to bliższe sobie środowiska, także poprzez żonę pana Leszka, radną myślenicką. Z mojego punktu widzenia, każdego kandydata trzeba traktować poważnie.

- A Pan by wolał, żeby Leszek Gowin wystartował?

- Moja opinia nie ma tu żadnego znaczenia.

- Może Pan zapewnić, że w przeciwieństwie do ostatnich kadencji pojawi się przynajmniej jeden wiceburmistrz?

- Tak.

- Kto?

- Mam w głowie pewne nazwiska i rozmawiamy o tym podczas różnych spotkań ze współpracownikami, ale nie chciałbym jeszcze mówić na ten temat. Nie wykluczam natomiast, że takie stanowisko zostanie zaproponowane osobie z innego komitetu. Realna ocena sytuacji nakazuje bowiem przypuszczać, że nikt w Radzie Miejskiej nie będzie miał zdecydowanej większości, więc trzeba myśleć o sojuszach.

- Kolejny burmistrz - niezależnie od tego, kto nim zostanie - nie będzie miał łatwego zadania. Ze względu na podziały społeczne, ale także sytuację ekonomiczną, konieczność spłaty zaciągniętych kredytów i mniejsze możliwości inwestycyjne. Ma Pan tego świadomość?

- Jeśli zdecydowałem, że chcę być burmistrzem, to mam poczucie odpowiedzialności. To ciąży, bo widzę, że kończąca się kadencja była trochę na wyrost. Spłata kredytów na rozpoczęte już inwestycje to spore zagrożenie dla stabilnego rozwoju gminy i realizacji własnych pomysłów. Ale ciągle mam wrażenie, że można gospodarować mieniem gminnym w sposób zdecydowanie bardziej przemyślany. I do tego będę dążył.

- Ma Pan dużo do stracenia?

- Nie sądzę. Więcej do zyskania. Jedno wiem na pewno: gdyby zdarzyło się, że przegram, to nie będę wiecznym kandydatem. W kolejnych wyborach już nie wystartuję. Dlatego teraz stawiam wszystko na jedną kartę. Tym większa jest mobilizacja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski