Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marcelina Hula – kobieta, która okleja taśmą polskich skoczków

Majka Lisińska-Kozioł
Cała rodzina w komplecie. Milena też chciałaby pomagać rodzicom przy szyciu kombinezonów
Cała rodzina w komplecie. Milena też chciałaby pomagać rodzicom przy szyciu kombinezonów
Gdy Kamil Stoch zdobywał w Soczi złoty medal olimpijski, siedziała przed telewizorem i trzymała kciuki. Śmiała się i płakała. Bo w tym podwójnym triumfie skoczka z Zębu jest też mały udział Marceliny. Bez malinowego kombinezonu tak daleko by przecież nie odleciał.

Szczyrk. Niewielki Dom Hulów stoi tuż przy drodze. Ona magister inżynier Akademii Techniczno–Humanistycznej, Wydział Włókienniczy. On skoczek narciarski. Mniej więcej rok temu połączyli wiedzę i zawodowe doświadczenie. A potem z tego mariażu powstała firma Huligans i usadowiła się na parterze rodzinnej posesji.

W pierwszym pomieszczeniu z dużym oknem ustawiono dwie maszyny do szycia. Natomiast większą część drugiego zajmuje ogromny stół, lustro i dywanowa wycieraczka. Są na niej obrysowane pisakiem dwie męskie stopy; żeby w czasie zdejmowania miary wiadomo było, jak stanąć. Jest też sześć par nożyczek różnej wielkości, kilka ogromnych bel materiału, tekturowe formy – każda zawieszona na wstążeczce innego koloru – oraz gotowe kombinezony. Różne: turkusowe, grafitowe, „malinki”, „poziomki” i liliowe, czyli „piżamki”; bo tak właśnie – sennie – nazwali odcień fioletu polscy skoczkowie narciarscy, którzy u Hulów ubierają się na zawody.

Za to jaskrawe, kanarkowe zamki są znakiem rozpoznawczym firmy. – Wpadłam na ten pomysł zaraz na początku naszej działalności. Przyjął się doskonale, więc koloru zamków nie zmieniamy.

Kawa w ładnych filiżankach stygnie powoli, a ja przymierzam się do sporej maszyny. Zostać choć na jeden dzień krawcową i uszyć wdzianko dla Kamila Stocha, to by było coś. Tylko kto by mi dał na pierwszy raz – a więc najpewniej na zmarnowanie – ze dwa metry szwajcarskiego materiału za ponad 160 franków?

– My raczej nie – myślą sobie pewnie Hulowie.

I mówią, że kwiecień to fajny miesiąc, choć w nazwie nie ma „r”, szczęśliwego ponoć dla nowożeńców. Im ten brak nie przeszkadzał i za kilka dni świętować będą drugą rocznicę ślubu. – Moi i Stefka rodzice też są kwietniowi i w małżeństwach im się darzy. Mamy się na kim wzorować.

Trochę się wzorują, a trochę żyją po swojemu. – Sprzątamy razem, raczej akcyjnie – mówią – bo do utrzymania wzorowego porządku brak nam systematyczności.

Marcelina dobrze radzi sobie w kuchni. Pasztety piekła zresztą przez lata pod okiem mamy. To jej danie popisowe; z kaparami, orzechami, oliwkami. Pycha.

Stefan specjalizuje się w śniadaniach. Jego jajecznica z dodatkami, omlet lub naleśniki są zawsze miłym początkiem dnia. Wie o tym, więc rozpieszcza swoje dziewczyny: córkę i żonę. Jakby przecież nie było, szefową firmy.

Gdy Marcelina kończyła studia, nie przypuszczała, że tak szybko przydadzą się jej zdobyte tam umiejętności. Kiedy jednak po ubiegłorocznym sezonie na okrągło słyszała, ile kłopotów było z kombinezonami skoczków prowadzonych przez Łukasza Kruczka – przyszło jej na myśl, że mogłaby pomóc w rozwiązaniu problemu. Zwłaszcza, że mężowi Stefkowi chodziła już po głowie ulepszona forma nowych uniformów.

– Trochę się jednak bałam, czy sprostamy wymaganiom. No i ta odpowiedzialność. Przed nami był przecież sezon olimpijski.

Małżonkowie wahali się, więc kołem zamachowym ich biznesu stał się szwagier Jacek. Wziął sprawy w swoje ręce i zamówił w Szwajcarii materiał na kombinezony. Postawił tym samym młode małżeństwo przed faktem dokonanym. Nie mieli wyjścia – w czerwcu ruszyli z realizacją zamówień.

Tak po cichu mówiąc, Marcelina już przez cały maj nie zasypiała gruszek w popiele. – Próbowałam swoich krawieckich sił na starych sztukach. Musiałam przecież jakoś okiełznać maszynę do szycia – jeszcze wtedy zwyczajną, krawiecką. Prułam nogawki i rękawy, a potem zszywałam od nowa. Wiele wtedy pomógł mi trener skoczków Zbyszek Klimowski.

Bo z kombinezonami jest tak, że się odkształcają i naciągają. Tym samym przestają odpowiadać normom FIS-u. A to z kolei prowadzi do dyskwalifikacji zawodników. Dlatego trener Klimowski wozi na zawody maszynę do szycia, gdyby na gwałt trzeba było coś poprawić lub zwęzić. To on zwrócił Marcelinie uwagę na wiele kombinezonowych detali i oszczędził jej mnóstwo czasu, który musiałaby poświęcić, zanim doszłaby do pożądanych efektów metodą prób i błędów.

– Pierwszy strój do skakania uszyłam dla męża. Dawał mi w trakcie pracy wiele wskazówek. Jest skoczkiem, więc wiedział, na co muszę uważać, żeby zawodnik na belce i w powietrzu czuł się w ubraniu jak w drugiej skórze.__

Z czasem okazało się, że Stefana fascynuje robienie formy z tektury, wedle której kroi się materiał na kombinezon. A dobra forma to podstawa sukcesu.

Podzielili się więc tak, że Stefek dopracowywał formę, wykrawał zgodnie z nią dziewięć kawałków z tkaniny, a Marcelina zszywała je w całość. Gdy używała zwykłej maszyny krawieckiej, były z tym kłopoty. Materiał na kombinezony ma grubość połowy centymetra i pewną elastyczność. W dodatku z jednej strony jego powierzchnia jest śliska, a z drugiej szorstka, więc w czasie szycia w konkretnym miejscu łączone warstwy się przesuwają, by w innym trzeć jedna o drugą.

A w dodatku materiał jest drogi, więc liczy się też jego ekonomiczne krojenie. Tym trudniejsze, że nie można tkaniny odwracać. Z resztek i okrawków powstają torebki, pokrowce na gogle. Hulowie liczą, że sprzedawać się też będą nerki, czyli podłużne torebki na biodra.

Maszyna, przy __której pani siedzi – mówi Marcelina – szyje systemem kroczącym, dzięki czemu łatwiej jest ów materiał opanować i sprawnie przepuszczać go pod stopką.

To sprawia, że ściegi są równe i obywa się bez prucia. Czyli bez dotykania ostrego skalpela, który owszem, przecina nitki idealnie, ale równie dobrze radzi sobie ze skórą na palcach krawcowej; krew spływa wtedy na kombinezon. Marcelina wyciera w takich razach ślady wilgotną ściereczką, spogląda na dopiero co uszyte uniformy, uśmiecha się do siebie i myśli: – Oto moja krwawica.

Obliczyła, że kombinezon powstaje właściwe w pół dnia; oczywiście, jeśli forma nie wymaga poprawek. A samo zeszycie go zajmuje jakieś półtorej godziny. Do dziś firma Huligans wykonała dla skoczków około stu uniformów, więc mają tam już rozeznanie, ile ich komu potrzeba.

Wiadomo na przykład, że w sezonie każdy skoczek zużywa około dziesięciu kombinezonów, a na igrzyska do Soczi nasi reprezentanci wzięli każdy po cztery sztuki. Były ładne, pełne dobrej energii i zgodne z przepisami FIS, które jednakowoż znacznie ograniczają eksperymentowanie z fasonem. Bo kombinezon musi być wymiarowy; czyli najwyżej dwa centymetry większy od obwodu ciała zawodnika.

– W mijającym właśnie sezonie taka zakładka mogła być mniejsza, ale każdy milimetr więcej poza regulaminowe dwa centymetry powodował dyskwalifikację – mówi Marcelina. – W następnym będą niewielkie zmiany, ale wciąż czekamy na ich zatwierdzenie w pierwszym tygodniu czerwca.

Znów jednak bardzo się będzie liczyć znajomość właściwości używanego materiału oraz dobre zdjęcie miary ze skoczka. O to wszystko musi zadbać producent.

A że Akademia Techniczno-Humanistyczna z Bielska dysponuje urządzeniami, które umożliwiają zbadanie poziomu przepuszczalności powietrza materiału i to, jak się on odkształca na skutek na przykład wysokiej temperatury – firma Huligans ma zamiar kontynuować współpracę z uczelnią, żeby umieć przewidywać ewentualne zmiany faktury i sztywności materiału i aby im w porę zaradzić.

Wymierzanie zawodników to skomplikowany proces. Każdy skoczek musi stanąć w lekkim rozkroku, a potem cierpliwie czekać, napinając i rozluźniając mięśnie, aż centymetr po centymetrze zostaną określone wszystkie potrzebne obwody. – Opracowaliśmy dla wszystkich zawodników – klientów specjalne tabelki pomiarów – podkreślają Hulowie.

Gdy jest już znany obwód ciała, trzeba dołożyć do formy po dwa centymetry, a na szwy po kolejnym centymetrze; żeby dobrze trzymały. – Dlatego, gdy zawodnicy walczą podczas konkursów, patrzę nie tylko na styl skoku i odległość, ale też na kombinezon. Oni trenują, żeby odlecieć najdalej jak się da, a ja robię wprawki, żeby szwy nie puściły.

No, ale pęknięcia się, rzecz jasna, zdarzają.

– Po to, by znaleźć przyczynę, rozmawiam o sprawie z trenerami i zawodnikami. Pytam, co komu przeszkadza i stosuję się do sugestii. To, że jesteśmy grupą dobrych kolegów, sprawia, że łatwiej nam się współpracuje – zauważa Marcelina.

Szefowa działa tak samo, gdy skoczek zostanie zdyskwalifikowany. Na ogół chodzi o to, że kombinezon jest zbyt luźny. Już dziś wiadomo, że na skutek używania go w wyższej temperaturze, choćby na słońcu – materiał się naciąga, dlatego właśnie przed zawodami trzeba uniform zmierzyć. Na miejscu muszą tego pilnować i zawodnicy, i trener. Zanim oni jednak wezmą się do roboty, dokładnie wymierza wszystko Marcelina.

W Internecie jest wiele wpisów, których autorzy podziwiają młodą szefową i życzą powodzenia firmie. Ale są też wpisy pełne zarzutów, że odniosła sukces, bo wykorzystała znajomości.

– Mąż jest skoczkiem narciarskim, więc z innymi sportowcami znamy się od lat i lubimy. Tego nie da się zmienić. Gdy pojawiły sie kłopoty z kombinezonami chciałam chłopakom pomóc i to się udało. Mam więc satysfakcję. A firma osiągnęła sukces, bo współpraca między mną a zawodnikami i trenerami układa się fajnie.

Zdarza się na przykład, że podopieczni Łukasza Kruczka – żeby pomóc żonie kolegi – zgłaszają własne racjonalizatorskie pomysły. Na przykład Dawid Kubacki uznał, że „zdejmowanie” wymiarów z zawodników będzie dokładniejsze jeśli zamiast mierzyć obwody centymetr po centymetrze, oklei się chłopaków taśmą malarską.

– To była bolesna metoda – ściąganie taśmy wystawiałoby na próbę wytrzymałość zawodników, na wyrywanie włosków, którymi pokryta jest skóra. Pomysł się nie sprawdził, także dlatego, że oklejanie zajmowało za dużo czasu. Ale liczą się chęci Dawida.

W Palenicy, podczas ostatniego tegorocznego konkursu skoków, Kamil Stoch odbierał swoją „Kryształową kulę za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, a Marcelina miała okazję przyjrzeć się nowemu kombinezonowi, który zdaniem FIS miałby uchronić skoczków przed skutkami poważniejszych upadków. Testowali go zawodnicy; po jednym z każdego Państwa.

Ten nowy strój ma nieco inny krój, większą powierzchnię i wykonane z gąbki wzmocnienia na plecach i klatce piersiowej. Gąbka, według projektu, byłaby umieszczana w specjalnych naszywanych kieszeniach. – Cieszę się, że na razie pomysł FIS–u nie wszedł w życie. Uszycie takiego kombinezonu wymagałoby o wiele więcej pracy i dodatkowej maszyny do szycia tzw. łańcuszkowej.

Tymczasem zamiast gąbek, kombinezony z firmy Huligans mają – dodawaną zupełnie gratis – otulinę z dobrej energii. A w dodatku okazało się, że najlepszym wypełnieniem uniformów szytych przez Hulów jest Kamil Stoch, który w malinowym stroju ze Szczyrku, dwa razy sięgnął po olimpijskie złoto.

– Oboje ze Stefkiem już wcześniej wiedzieliśmy, że nasze kombinezony pomagają walczyć o odległość. Jeden z nich był testowany na naszej skoczni przez Piotrka Żyłę. I różnica w długości skoku – na korzyść naszego stroju – wynosiła kilka metrów. A im większa skocznia, tym wrastały szanse na jeszcze lepsze skoki. To zwiastowało sukcesy skoczków i dobry wynik firmy.

Hulowie przyznają, że i wygrane, i porażki naszych skoczków bardzo mocno przeżywają, nie tylko ze względu na kombinezony. – Wszyscy sie przecież lubimy, czasami spędzamy razem czas. Nie jeden raz bywało, że wprost po treningu na skoczni w Szczyrku chłopcy wpadali do nas całą gromada na obiad.

– I co?

– Głodnych ich nie wypuściłam. Albo zupa była, albo mięso czy makaron. W kuchni sobie radzę więc nie narzekali.

Tymczasem jest przerwa w skakaniu na nartach. Za oknem nie ma śniegu. Zrobiło sie za to zielono i wiosennie, ale raczej zimno. Do pracowni mamy zagląda Milenka. – Mąż mi pomaga, to i córcia by chciała. Ale nie może, bo nie sięga nóżkami do pedałów maszyny. Tak córuś?

Pilnować jej jednak trzeba, bo rychliwa jest jak żywe srebro. A maszyna bywa niebezpieczna. – Wbiłam sobie już igłę w paznokieć. Została dziura, ale zanim ją dostrzegłam, ujrzałam z bólu wszystkie gwiazdy. Szyć jednak nie przestałam.

Co prawda sukni ślubnej sobie nie zaprojektowała, ale że lubi bawić się kolorami w wolnej chwili z barwnej dzianiny uszyła mężowi wesołe spodnie dresowe. – Koledzy chcieli go z nich rozebrać. Teraz mam zamówienia także od nich.

No i znowu sukces. A zanosi się na większy. W Planicy podczas ostatnich zawodów sezonu podpytywano Hulów, czy nie uszyliby kombinezonów także zawodnikom z innych krajów. – Zobaczymy jak będzie – zastrzegają się. – Na razie skupiamy się głównie na naszych chłopakach. Musimy trzymać poziom, nie rozdrabniać się na mniejsze zadania. Kadra polskich skoczków jest dla nas najważniejsza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski