18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marczułajtis znaczy marka

Redakcja
Ze wszystkich rzeczy, które zdarzyły się jej w życiu, żałuje tylko jednej. I to nie jest ani burzliwe małżeństwo, zakończone rozwodem, ani pachnąca skandalem sesja zdjęciowa dla męskiego magazynu. Jedyna rzecz jakiej Jagna Marczułajtis żałuje to zmarnowana szansa na sukces, która uciekła w jedną setną sekundy na olimpiadzie w Turynie.

Najlepsza polska snowboardzistka w historii roczną przerwę od sportu wykorzystuje na stworzenie w Witowie zimowej szkoły jazdy na nartach i desce. Poznaje tajniki biznesu, nie przestaje jednak marzyć o czwartej olimpiadzie - Vancouver 2010.

Tyle zabrakło, by znalazła się w finale snowboardowego slalomu. Nie wyklucza, że tę chwilę, która jej - specjalistce od szybkich decyzji - tak umknęła, spróbuje dogonić w 2010 roku w Vancouver. To byłaby jej czwarta olimpiada.
Paradoksalnie jednak niczego, co ta stracona w Turynie szansa zmieniła w jej życiu, nie żałuje. - Potrafię przegrywać ito jest moja siła, bo umiem się podnieść poporażkach - mówi prawie rok od igrzysk w nowoczesnej siedzibie swojej szkoły narciarstwa i snowboardu w Witowie. Nie ściga się na razie na desce, ale to nie zmniejsza zainteresowania nazwiskiem Marczułajtis. Pełno jej w kolorowych magazynach - w styczniu była w "Twoim Stylu", wkrótce będzie w "Przyjaciółce" i "Samym Zdrowiu", w telewizyjnej reklamie pomknie japońskim motocyklem. Przez 8 tygodni w programie "Dzień Dobry TVN" uczy gwiazdy estrady i filmu jazdy na nartach i snowboardzie. To chyba jedyny polski sportowiec, który po porażce i po tym jak zawiesił czynną karierę, pozostał ulubieńcem mediów i reklamodawców.

Z ołówkiem w ręku

Turyn rozpamiętywała długie miesiące: - Śniło mi się to ponocach, długo nie mogłam sobie dać rady, dlatego długo nie zabierałam się dotreningów. Czułam, że tamta porażka siedzi we mnie i____nie jestem gotowa znowu jeździć. Chciałam odpocząć.
Kiedy w lipcu miała zamiar wrócić na deskę, okazało się, że nie będzie to łatwe. Wylicza: - Ponieudanej olimpiadzie skończyło się finansowanie zPolskiego Związku Snowboardu -nie było pieniędzy nadiety, sprzęt, odnowę biologiczną, napodstawowe rzeczy niezbędne dotrenowania namistrzowskim poziomie. Pierwszym sygnałem kłopotów był brak pieniędzy naletni wyjazd nalodowiec. Normalnie wtym czasie było się już podwóch tygodniach jazdy nadesce, ateraz związek zwlekał zorganizacją zgrupowania, usłyszałam, że może we wrześniu... Potem okazało się, że nie dostanę nowych desek. Sama nie miałam zaco kupić sprzętu, bo poolimpiadzie skończyły się moje kontrakty ze sponsorami, aposzukiwania nowych nic nie dały. Dotego wkwietniu wzięłam ostatnie stypendium, apotem okazało się, że już się nie łapię nażadne. We wrześniu przepisy się ponoć zmieniły, byłam naliście ponad100 sportowców oczekujących narozstrzygnięcie wniosków ostypendium, ale dodziś nikt ze związku domnie wtej sprawie nie zadzwonił...
Pomyślała, że za ciężko pracowała przez 13 lat, żeby teraz jeździć na poziomie juniora czy młodzika: - Wszystko wyglądało tak nieobiecująco, że musiałam sobie zadać kilka ważnych pytań.
Wzięła ołówek do ręki i spisała wszystkie za i przeciw, parę rzeczy podliczyła: - Wyszło nato, że miałabym poświęcać 100 procent siebie iczasu nasport, anic ztego nie mieć, może nawet natym poziomie przygotowań stracić wszystko, doczego doszłam. Uznałam, że wtej sytuacji muszę się wziąć dojakiejś pracy, bo mam dziecko, mieszkanie nautrzymaniu.
We wrześniu postanowiła, że zrobi sobie roczną przerwę od sportu i wykorzysta ten czas na stworzenie szkoły narciarstwa i snowboardu. To miało być spełnienie jej marzenia: -Kilka lat temu jeden ze sponsorów już mi proponował utworzenie takiej szkoły, ale przyintensywnym treningu to nie było możliwe. Nie chciałam tylko użyczać swojej twarzy inazwiska, awogóle wniej nie bywać. Uważam, że jeżeli coś firmuję, to powinnam być na____miejscu, szkolić klientów. Będą chętniej przyjeżdżać, wiedząc, że traktuje się ich poważnie.

Dżentelmenki nie mówią o pieniądzach

Okazję, którą chwyciła w garść na zjeździe rodziny Gut-Mostowych, nazywa cudem: -To było niesamowite szczęście. Taki zjazd Gut-Mostowych, doktórych także należę, odbywa się co roku. Dorodziny należy również dwóch współudziałowców wyciągu narciarskiego wWitowie. Zażartowałam natym zjeździe: -"Jak robicie wyciąg, to ja wam zrobię szkołę". Poczym dwa miesiące później już była podpisanaumowa, zaczęliśmy robić projekt szkoły, wszystko się błyskawicznie potoczyło.
Do urządzonego w ciepło-zimnych barwach biura szkoły powstawiała puchary. - Kurzyły się wdomu, atu odzyskały blask. _Na centralnym miejscu plakat z najbardziej znanym jej zdjęciem - ze startu w Salt Lake City, gdzie zajęła 4. miejsce.
Firmę miała już od kilku lat, była dla siebie menedżerem, prowadziła działalność marketingową i reklamową. Ale zwolenników pomysłu utworzenia własnej szkoły sportów zimowych nie znalazła wokół siebie zbyt wielu: -___Znajomi twierdzili, że nie dam rady, mama martwiła się, słysząc, ile wszystko kosztuje. Zainwestowałam tu niemal całe oszczędności
.
Ile nie powie, bo spośród kilku zasad biznesu tę o dżentelmenach milczących na temat pieniędzy przyjęła za świętą. Nie zrobiła żadnego biznesplanu, więc nie wie, kiedy mają przyjść zyski. -Wiem tylko, że w_biznesie trzeba być cierpliwym.
Wie jeszcze, że aby inni ją cenili, sama musi się cenić. Zatrudniła 26 instruktorów, 55-minutowa lekcja u nich kosztuje 60 zł. Ta sama udzielona osobiście przez szefową jest pięciokrotnie droższa. Zdążyła też poznać kilka innych zasad ważnych w interesach. Aby być wiarygodna, stara się dotrzymywać słowa, ale wobec obietnic partnerów stosuje zasadę ograniczonego zaufania: - _Bo przekonuję się nieraz, że nie wszyscy traktują słowo poważnie
.
Nauczyła się pisać oferty współpracy, a w ostateczności czaruje dziewczęcym wdziękiem, gdy wie, że prawda odstraszy kontrahenta. Przedstawiciele dwóch dostawców sprzętu dla jej szkoły, dopiero gdy zobaczyli gołe mury powstającej jeszcze siedziby, zrozumieli czemu nie jest w stanie napisać w ofercie, ile centymetrów powierzchni reklamowej im może zaproponować...

Szefowa ściera podłogę

Jedno po kilku miesiącach wie też na pewno - nazwisko Marczułajtis to w dziedzinie, w którą wkroczyła, dobra marka, bardzo ułatwia biznesowe rozmowy. "Zimowa szkoła gwiazd z TVN" jest tego najlepszym dowodem. Pomysł, z którym poszła do dyrektora programowego TVN Edwarda Miszczaka, podsunęły jej zawody konne artystów Art Cup, w których sama uczestniczy. -Obserwowałam, czego gwiazdy oczekują, co trzeba im zapewnić, żeby wogóle chciały przyjechać natego typu imprezę. DoMiszczaka poszłam zpomysłem naprogram. Proponowałam, że zabiorę 10 gwiazd nalodowiec albo właśnie doWitowa. Przez dwa tygodnie uczę je jazdy nanartach albo snowboardzie, kamera pokazuje też, jak obolałe gwiazdy wstają złóżka, leczą siniaki, jak upadają, ale wkońcu odnoszą sukces, zjeżdżając samodzielnie ze stoku. Kończyć tę naukę miały zawody. Edward uznał, że lepiej będzie rozdzielić projekt na8 weekendów ipokazać 16 gwiazd wprogramach "Dzień Dobry TVN", nażywo łącząc się zWitowem.
Marczułajtis, choć gwiazdy oczywiście promują jej szkołę, nie płaci im za przyjazd do Witowa (byli tu już Piotr Rubik, Reni Jusis, Magdalena Cielecka i Sebastian Karpiel-Bułecka). Zapewnia im jednak wszystkie luksusy - odbiera z pociągu i zawozi wysokiej klasy samochodem do ekskluzywnego hotelu, w którym jedzą dwie świetne kolacje, mają odnowę biologiczną, do tego dostają na własność wysokiej klasy stroje sportowe. Wszystko wynegocjowała z firmami o uznanej marce. -Nazwisko wtym pomaga - przyznaje. - Nie znałam wcześniej osób, doktórych zwracałam się zpropozycją współpracy, ale widać one Marczułajtis znały. Byłoby mi o____wiele trudniej jako nieznanej publicznie osobie.
Teraz szefowa Jagna to najbardziej zapracowana osobą w swojej firmie. - Jestem panią odwszystkiego -negocjacji ze sponsorami, wydawania kwitków zalekcje, ale iścierania podłogi. Nie wstydzę się tego, bo kocham to miejsce. Moi instruktorzy czekają namróz wdomach, aja mam codziennie zawrót głowy. Jestem owiele bardziej zajęta niż wczasie kariery sportowej. Wtedy musiałam znaleźć czas naodpoczynek, teraz niemal nie odpoczywam, mało śpię -telefon dzwoni non stop, biegam między sponsorami asesjami reklamowymi, wweekendy goszczę gwiazdy. Achciałabym jeszcze wstyczniu dokończyć drugi artykuł, który piszę wzwiązku z pracą asystenta naAkademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Podrugiej publikacji mogłabym zacząć przewód doktorski…
Całkiem sama nie dałaby rady - w opiece nad 4-letnią już Jagodą pomaga jej mama. W swojej szkole też nie jest sama. Stara się zachować twarz pokerzystki, gdy mówi: -ZAndrzejem Walczakiem, menedżerem szkoły, robiliśmy wszystko razem. Uwierzył wmoją wizję, we mnie imoje marzenia.
Za maską kobiety biznesu, próbującą powstrzymać ciepło w tych słowach, nie potrafi ukryć, że zawodowe i osobiste sprawy znów się w jej życiu spotkały...

Szybkie decyzje bez żalów

-Życie składa się zdecyzji - podsumowuje swoje niecałe 29 lat. Do jej życia taki wniosek pasuje idealnie, w dodatku u niej zawsze chodzi o decyzje szybkie. - Tak, wiem, że bywają zbyt pochopne, aczas byłby dobrym doradcą. Ale trudno, robię tak, ponoszę konsekwencje, biorę nasiebie winę, przepraszam.
Rozwiedziona 29-latka niewiele różni się w sprawach uczuć od tamtej 24-latki, która na olimpiadzie w Salt Lake City zakochała się w łyżwiarzu Sebastianie Kolasińskim, błyskawicznie wyszła za mąż i urodziła córkę. - Tyle tylko, że teraz podchodzę dotakich spraw mniej emocjonalnie. Wtedy miałam 24 lata iwydawało mi się, że jak serce wali jak młot, to jest właśnie to. Teraz wiem, że serce ma walić, ale nie tylko to jest ważne. Nie stosuję żadnych procedur sprawdzających mężczyzn. Wiem już, że całej prawdy onich dowiem się wsytuacjach ekstremalnych, takich jak rozwody. Ale też nie mam żadnych blokad wsobie, nie jestem bardziej ostrożnaw____używaniu słowa "miłość".
W 2002 roku ślub z Kolasińskim, zorganizowany z góralską pompą, relacjonowały wszystkie kolorowe pisma, a triumfalny przejazd przez Zakopane pokazywały telewizje. - Nie żałuję tamtego rozgłosu, bo ja niczego nie żałuję wżyciu. Było, minęło, kiedyś się działo, ateraz dzieje się już coś nowego itym się cieszę. Decyzja oślubie była jedną zszybszych wmoim życiu, więc może nie najlepszych, ale gdyby nie Sebastian, nie byłoby Jagody. Smutno byłoby mi bez niej teraz. Wierzę, że zkażdej porażki coś dobrego możnawynieść, nauczyć się. Ta nauka nie jest uniwersalna, każdy musi ją przyłożyć dowłasnego życia. Moje pokazuje, że umiem się podnosić, także poporażkach sportowych. Potrafię przegrywać i____to jest moja siła napędowa.
Olimpijskie małżeństwo kończyło się przez dwa lata na oczach gawiedzi, bo na łamach bulwarowej gazety Jagna toczyła z mężem walkę o córkę. - Inaczej tego się nie dało rozegrać, to była sytuacja bez wyjścia. Rodzinne kłopoty trwały jednocześnie zprzygotowaniami doigrzysk, to był bardzo trudny czas, który napewno miał wpływ namój występ na____olimpiadzie - przyznaje.
W ubiegłym roku orzeczono rozwód. -Zajął dwa lata, ale itak to szybciej niż możnasię było spodziewać. Ze względu nadziecko wycofałam wszystkie zarzuty, które miałam wobec byłego męża. Uznałam, że Jagoda jest coraz starsza, mądrzejsza, coraz więcej rozumie.
Wypracowali kompromis z pomocą adwokatów, Sebastian ma prawo do spotkań z córką dwa razy w miesiącu w weekendy. Dla dobra Jagody, żeby nie musiała podróżować między Łodzią a Krakowem, ostatnio sami zmienili te ustalenia. Tata zabiera ją raz w miesiącu na dłuższy czas. - Nie mogę powiedzieć, że z_Sebastianem się przyjaźnimy, ale to zawsze będzie ojciec Jagody -mówi o relacjach z byłym mężem.
Jest odważnie szczera, gdy wyznaje, że to nie pożegnanie olimpijskiej miłości, a tę jedną setną sekundy z Turynu przeżywała boleśniej: - _Mężczyzn jest wielu naświecie, aja miałam naolimpiadzie tylko jeden dzień szansy. Gdybym miała jeszcze jeden, jak Tomek Sikora czy JustynaKowalczyk, inaczej by się wszystko potoczyło. Byłam wTurynie wznakomitej formie. Jak oglądam nagrania ztreningów przedigrzyskami, to nie pamiętam, żebym kiedykolwiek indziej stała tak dobrze technicznie na____desce
. Dlatego tak mi żal...

Milion różnych spraw

Po olimpiadzie na snowboardzistów posypała się fali krytyki. Jagnie zarzucano, że zamiast trenować, wystawiała ciało na widok publiczny, pozując do lekko rozbieranej sesji w męskim magazynie. - Tej sesji też nie żałuję. Była robionawokresie wolnym odtreningu, aja zawsze chciałam mieć takie zdjęcia -ładne, anie wyuzdane. Ukazały się wdniu otwarcia olimpiady, kiedy miałam być chorążym polskiej ekipy. Leżałam zgorączką, ale wszyscy zinterpretowali moją nieobecność jako karę PKOl zapokazanie się natakich zdjęciach. Było inaczej, więc krytyką się nie przejmowałam. Byłam posądzonaowiele innych bardziej przykrych rzeczy, wygrałam proces z"Rzeczpospolitą", która uczyniła ze mnie dziewczynę Ryszarda Niemczyka. Autentycznie się nie przejmuję opiniami obcych ludzi namój temat. Nawet jak mi mama albo siostra mówią: zastanów się co robisz, to mówię, że się zastanowię, ale itak robię poswojemu. Żyję według własnego pomysłu -czasami trzeba odejść odstereotypu, żeby zrobić coś wyjątkowego.
Czwarta olimpiada byłaby takim "czymś wyjątkowym". Mówi, że jeszcze nie byłaby za stara, choć upływający czas jest w takim sporcie jak snowboard odczuwalny: - Młode dziewczyny nie stawiają sobie żadnych ograniczeń, mają wolne głowy. My mamy bagaż doświadczeń, zktórymi stajemy nastarcie, a____on może przeszkadzać.
Obliczyła, że na trzy lata olimpijskich przygotowań potrzebuje miliona zł. Musiałaby wyjechać za granicę, trenować w profesjonalnym teamie, znaleźć nowego szkoleniowca, bo uważa, że z Piotrem Paluchem doszli do etapu "zmęczenia materiału". - To wszystko jest możliwe, przez rok zachowuję jeszcze punkty wświatowym rankingu. Wmarcu, najpóźniej kwietniu będę znów musiała podjąć decyzję. Dużo zależy od____podejścia Polskiego Związku Snowboardu. Może nie znam wszystkich procedur, przepisów, ale wydaje mi się, że gdybym ja była prezesem związku, to bym takiej osoby jak ja łatwo nie odpuściła - mówi niewątpliwie najlepsza polska snowboardzistka w historii.
Na razie nie tęskni za ściganiem się na desce, ale trzyma rękę na pulsie, śledzi wyniki rywalek. Gdyby nie jedna setna sekundy w Turynie, pewnie byłaby teraz w Szwajcarii na mistrzostwach świata snowboardzistów, a tak będzie je tylko komentować w telewizji. Nie żałuje, że jej tam nie będzie. Teraz bardziej interesuje się tym, kiedy przyjdzie mróz. Ona, która nienawidzi zimna (do butów narciarskich zakłada ogrzewanie, a na stok wyrusza w trzech parach rękawiczek), czeka z utęsknieniem aż jej stok się zaśnieży, bo wtedy na snowboardowe lekcje wyruszą uczniowie szkoły Jagny Marczułajtis.
MAŁGORZATA SYRDA-ŚLIWA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski