Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marszałek Sowa: wół roboczy Tuska na małopolskich włościach

ZBIGNIEW BARTUŚ
Wierzy, że pozostanie marszałkiem Małopolski na następną kadencję, do 2018 roku. A potem? - Jestem zbyt praktyczny, by śnić tak odległy sen - mówi. FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Wierzy, że pozostanie marszałkiem Małopolski na następną kadencję, do 2018 roku. A potem? - Jestem zbyt praktyczny, by śnić tak odległy sen - mówi. FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Stanowczo zaprzecza szalejącym ostatnio plotkom, jakoby "co tydzień spotykał się z premierem". - Donald Tusk prawdopodobnie mnie kojarzy, prezydent Bronisław Komorowski też - uśmiecha się Marek Sowa. I przyznaje, że jedzie do premiera... w najbliższy poniedziałek. - Zbieg okoliczności - twierdzi.

Wierzy, że pozostanie marszałkiem Małopolski na następną kadencję, do 2018 roku. A potem? - Jestem zbyt praktyczny, by śnić tak odległy sen - mówi. FOT. ANDRZEJ BANAŚ

Nie interesują mnie wybory przewodniczącego Platformy Obywatelskiej - mówi marszałek MAREK SOWA. Kim jest i jakie ma ambicje jedna z najważniejszych postaci małopolskiej PO?

Oponenci, których marszałek Małopolski ma w rodzimej Platformie całkiem sporo, odpowiadają, że to "fałszywa skromność". Żaden nie chce jednak mówić pod nazwiskiem. - Na ostatnim spotkaniu w Warszawie premier dał jasno do zrozumienia, że nie będzie tolerował żadnych gier wokół sejmiku Małopolski. Póki rządzi Tusk, Sowa jest nietykalny - twierdzi działacz PO zaliczany do frakcji posła Ireneusza Rasia.

- Do premiera jadą najbardziej zaufani ludzie Tuska. Będą radzić, jak odzyskać sympatię Polaków. Obecność tam wiele znaczy - mówi działacz z frakcji posłanki Katarzyny Matusik-Lipiec. Jest jeszcze, oczywiście, grupa Jarosława Gowina.

Gdzie w partyjnej konstelacji jest Marek Sowa? - Nigdzie. On się tym właśnie wyróżnia, że nie uczestniczy w żadnych układach i gierkach. To wół roboczy, tym zasłużył na zaufanie premiera - twierdzą zwolennicy marszałka.

- To gracz nad gracze. Kochający władzę mistrz układów - odpowiadają oponenci. Z nieukrywanym podziwem.

Tankujący Graś i brat ksiądz

Najprostsza teoria losów Marka Sowy głosi, że trafił z malutkiego Bobrka pod Oświęcimiem do wielkiej polityki, bo na prowadzonej przez niego stacji benzynowej tankował swe stare audi Paweł Graś, obecny rzecznik rządu, zaufany premiera Tuska. Druga, równie nośna hipoteza zakłada, że okna i drzwi na świat otworzył Markowi starszy o dwa lata brat Kazimierz, dziennikarz i jeden z najbardziej znanych księży w Polsce, nieformalny rzecznik "Kościoła łagiewnickiego" (regularny gość TVN, co w "Kościele toruńskim" stygmatyzuje... na amen), dyrektor stacji telewizyjnej Religia.tv.

Niektórzy żartują (?), że dwie najbardziej znaczące postaci małopolskiej PO, czyli Sowa i Raś, konkurują o to, kto ma fajniejszego i bardziej wpływowego brata księdza. Ks. dr Dariusz Raś, były sekretarz metropolity krakowskiego, jest od dwóch lat archiprezbiterem bazyliki Mariackiej, a pod koniec zeszłego roku został także dyrektorem Muzeum "Dom Rodzinny Jana Pawła II" w Wadowicach. W praktyce spekulacje na temat rzekomych bratnich układów, są - przynajmniej w przypadku Sowy - warte "Pudelka", a jedynym twardym faktem pozostaje to, że na dyrektora wadowickiego muzeum powołał starszego z Rasiów... kierowany przez Sowę Zarząd Województwa Małopolskiego.

Kopalnia, Finlandia, disco

Marszałek przecierał sobie szlaki do polityki sam - choć z niewielką pomocą przyjaciół, a przede wszystkim zbiegów okoliczności, w których - jako były ministrant, brat księdza i pokorny sługa Boży - widzi rękę Opatrzności.

Jego pochodzący spod Tymbarku ojciec od lat 60. pracował w gumowni Państwowych Zakładów Przemysłu Skórzanego "Chełmek". Za Gierka skusiła go dobrze płatna robota górnika w potężnej Kopalni "Piast" w niedalekim Bieruniu. Zasuwał na dole długo, aż skończył 58 lat. Do siedemdziesiątki służył jako kościelny w miejscowej parafii.

Mama pracowała w "Chełmku", potem była woźną w szkole, a jednocześnie aktywną wiceprzewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich. Zaraziła energią synów. Kazik, urodzony przywódca i organizator, stanął na czele szkolnego samorządu. Obaj z Markiem byli ministrantami, lektorami na mszy. - Człowiek się potem nie boi występować przed tłumem ludzi - zauważa Marek Sowa, który jako marszałek umie i lubi przemawiać do wszelkich środowisk; jest też łatwo dostępny dla dziennikarzy.
Kazik był uzdolniony humanistycznie, skończył LO, potem Papieską Akademię Teologiczną, w 1990 roku został księdzem. Marek, umysł ścisły, myślał zawsze praktycznie. - To wyłazi na każdym kroku - twierdzą współpracownicy. - Wizje wizjami, ale w końcu trzeba przestać pieprzyć, stworzyć jasną strategię - budowy drogi czy centrum nauki - i ją zrealizować. Do końca, zgodnie z planem. Sowa jest przy tym stanowczy i - mimo miłej powierzchowności fajnego chłopaka - bywa bezwzględny, jak ktoś zawali.

- Bywam - przyznaje marszałek.

Po podstawówce poszedł do oświęcimskiego liceum zawodowego - bez pomysłu na siebie. Jedyną piątkę na koniec miał z wiedzy o społeczeństwie. - Nauczyciel pozwalał swobodnie wyrażać myśli - tłumaczy. W połowie szarych lat 80. wybrał jednak znów rozwiązanie praktyczne: podążył za ojcem do kopalni.

- Dobre zarobki, kartki do sklepów górniczych, no i można było odrobić wojsko - wyjaśnia. Warunki: gorąco, wilgotność tropików, ze stropu ciurkała woda... A on szuflował na taśmę to, co z niej spadło, potem zasuwał na ścianie. Zrobił uprawnienie górnicze i tyrał pod ziemią pięć lat. - Miło wspominam ten okres - komentuje z uśmiechem. Politycy słyszą dziś często, że nie rozumieją zwykłych Polaków, bo "w życiu nie przepracowali uczciwie jednego dnia". O Sowie tego powiedzieć się nie da.

Po "Piaście" była Finlandia. Znów - ręka Opatrzności. Sowa pewnie by tam nie dotarł, gdyby w 1990 roku udało mu się dostać do Rady Gminy w Chełmku - wystartował jako kandydat niezależny; uważał, że na szczeblu lokalnym partyjne spory tylko szkodzą (do dziś się tego trzyma). Przegrał i wyjechał ze znajomymi do Finlandii zbierać truskawki.

- To miały być góra trzy tygodnie. Wyszło półtora roku - wspomina. Po paru miesiącach mówił po fińsku. I zadziwiał wydajnością: w dzień potrafił zebrać 160 kilo owoców. - Ich odbiorcy mieli kilka sklepów i kiedy budowali kolejny, zapytali gospodarza, u którego pracowaliśmy, czy zna kogoś godnego polecenia. A on polecił nas. Tyraliśmy na budowie nawet po 300 godzin miesięcznie - Marek Sowa również ten okres wspomina ciepło. I dodaje, że jako marszałek wyrabia "najwyżej 270-280 godzin miesięcznie", czyli "tylko" 12 dziennie. Pracuje też podczas podróży - odwiedza wszystkie zakątki regionu, robiąc po 70 tys. km rocznie. Dlatego musiał zatrudnić kierowcę, choć przez pierwsze dwa miesiące próbował prowadzić służbową skodę superb sam.

W Finlandii trzeba było wybrać: wrócić czy zostać na stałe. Kolega został. Sowa tęsknił i jednocześnie wierzył, że Polskę stać na taki cud, jakiego dokonała biedna niegdyś strefa wpływów Rosji. Przecież Nokia przemieniła się z fabryki gumiaków w globalnego lidera nowych technologii! Fińska prowincja, kojarzona do niedawna z bezkresną pustką, ma dziś najlepsze szkoły na świecie.

- Wróciłem przekonany, że jak się wszyscy postaramy i będziemy ciężko pracować, czerpiąc z najlepszych wzorców, to w Polsce też może tak być - mówi.
Z początku rodacy z Bobrka patrzyli na niego jak na kosmitę. Przez 45 lat komunistyczne władze potrafiły zniszczyć słynny kiedyś na cały świat zakład Baty, zrujnowały nawet przepiękny pałac, wizytówkę wsi. Nie było wody, gazu, telefonów, lamp, przedszkoli. - No to zbudujmy! - rzucili "kosmici" i zaczęli tworzyć społeczne komitety, których celem było odtworzenie cywilizacji. Sowa stanął na czele jednego z nich: ds. telefonizacji. Ku zdumieniu niedowiarków w pół roku załatwił pozwolenia, pieniądze i zrealizował inwestycję.

- Sami kopaliśmy rowy, stawialiśmy słupy. Nauczyłem się, jak się uzyskuje decyzje administracyjne, jak się pozyskuje środki - wspomina. To był jego chrzest organizacyjny. I kolejna bezcenna lekcja dla kogoś, kto rozporządza dziś miliardami z Unii Europejskiej, a w latach 2014- 2020 będzie miał do wydania jeszcze więcej. Jeśli uda mu się pozostać w fotelu marszałka. A gdyby jednak nie? Znajomi twierdzą, że zawsze może wrócić do biznesu. Bo już kiedyś prowadził firmę.

- Po powrocie z Finlandii za zarobione pieniądze założyłem dyskotekę. W weekendy miałem ponad 300 gości. Ale... Nie mogłem dostać zezwolenia na sprzedaż alkoholu. Musiałbym się o to spierać z burmistrzem, a byłem już radnym. Spór osoby publicznej z władzą - w prywatnej sprawie? Jak by to wyglądało? - pyta i dodaje, że nienawidzi dwuznaczności i nie dopuszcza do nich. Znajomi śmieją się, że dom buduje o wiele drożej, niż by mógł, bo - do granic paranoi - pilnuje formalności, zezwoleń, faktur... Żeby było po Bożemu, zgodnie z prawem.

A dyskoteka? -Zaraz sprzedałem. Albo polityka, albo biznes - uważa Sowa. Ale ów epizod też okazał się bezcenny: przyszły marszałek spojrzał na rzeczywistość oczami przedsiębiorcy.

Potem znajomy zatrudnił go jako kierownika stacji paliw - na której namiętnie tankował Paweł Graś (w drodze z Krakowa do rodzinnych Kęt). Sowa był już członkiem zarządu gminy i sołtysował w Bobrku. A do tego się uczył: zdobył uprawnienia głównego księgowego, potem licencjat na prywatnej uczelni w Chrzanowie, wreszcie skończył ze świetnym wynikiem rachunkowość i zarządzanie na krakowskiej AGH.

Marszałek jak minister

Tankujący u Sowy w 1996 roku Paweł Graś był szefem Ruchu Stu w Małopolsce. Pili kawę, rozmawiali. Mieli podobne poglądy. Konserwatywne w kwestiach społecznych i liberalne - w gospodarczych. Czyli: chadeckie. W wyborach do Sejmu w 1993 roku Sowa głosował na Porozumienie Centrum braci Kaczyńskich (choć sympatyzował też z UPR Janusza Korwina-Mikkego). Za namową Grasia dołączył do Ruchu Stu. - Ruch składał się więc z samych liderów (Andrzej Olechowski, Czesław Bielecki, Krzysztof Piesiewicz, Andrzej Zakrzewski...) i sołtysa z Bobrka - śmieje się.

W wyborach parlamentarnych 1997 roku trzech działaczy Ruchu z południowej Polski wystartowało z listy AWS: Sowa z Podbeskidzia, Graś z Krakowa i Aleksander Grad z Tarnowa. Sołtys Bobrka zdobył 2800 głosów, ale nie wszedł do Sejmu. Graś i Grad mieli miejsca w rezerwie. Późniejszy rzecznik rządu został posłem w roku 1998, po rezygnacji Marka Nawary, który został pierwszym marszałkiem Małopolski; Grad był zaś ostatnim wojewodą tarnowskim.
Sowa musiał jeszcze trochę poczekać. Kierował salonem Opla pod Oświęcimiem. Angażował się w tworzenie wyborczych list AWS-u. Na początku 1999 roku marszałek Nawara mianował go szefem agendy Urzędu Marszałkowskiego w Oświęcimiu. Tłumaczył, że młody Sowa ma imponujące doświadczenie we wszelkich dziedzinach, do tego analityczny i chłonny umysł, umiejętność słuchania terenu, zdolności organizacyjne i pracowitość (300 godzin miesięcznie...), konsekwencję oraz... poparcie Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, do którego przeszedł wraz z Grasiem, a w którym działali m.in. Jan Rokita i Bronisław Komorowski.

Oświęcimska agenda obejmowała całą zachodnią Małopolskę. Sowa poczuł się namiestnikiem, a może i gospodarzem. Politykiem drugiego planu, którego... wszyscy znają, bo ciągle odwiedza teren, dogląda, chucha i... stoi za marszałkiem, gdy ten przecina wstęgi. Po wyborach 2002 awansował na wiceszefa kancelarii zarządu UM i został prawą ręką marszałka Janusza Sepioła. Organizował m.in. ostatnią małopolską pielgrzymkę Jana Pawła II i pierwszą Benedykta XVI. Pracował nad strategią województwa na lata 2007-2013. - Rządzące Prawo i Sprawiedliwość przeznaczyło dla Małopolski żenująco niskie fundusze unijne. Zostaliśmy wręcz ograbieni. Koledzy PiS-owcy, którzy nas dzisiaj krytykują, powinni się schować ze wstydu! - stwierdza.

Za jedno z najszczęśliwszych wydarzeń w życiu uważa... porażkę w wyborach burmistrza Chełmka w 2002 roku. Przegrał o włos w drugiej turze z Andrzejem Saternusem z PO. Potyczkę uznano za bratobójczą, bo Sowa był już wtedy przybocznym marszałka Sepioła, jednego z liderów Platformy.- Opatrzność czuwała, bo Andrzej okazał się znakomitym burmistrzem, potrafiącym sięgać po środki unijne, a ja... - Sowa zawiesza głos, uśmiechając się najszerzej od początku naszej rozmowy.

W wyborach do sejmiku w 2006 roku uzyskał drugi wynik na liście i został radnym. Po nieudanej akcji PiS, której celem było usunięcie marszałka Marka Nawary, w marcu 2007 roku wszedł do zarządu województwa. Udało się wtedy stworzyć koalicję, która przetrwała do końca kadencji. - To ważne, bo właśnie samorządy najsilniej wpływają na życie zwykłych ludzi - mówi Sowa, dodając, że szczęśliwie w wielu sprawach, np. obyczajowych, wszystkie ugrupowania w małopolskim sejmiku mają zbliżone poglądy, przez co "nie ma tylu idiotycznych sporów o bzdury jak w Sejmie".

A tak w ogóle, to lepiej być dziś w Polsce marszałkiem województwa niż posłem. - Mnie to bardziej rajcuje. Tu jest realna władza. I pieniądze, za pomocą których można poprawiać rzeczywistość. W tym sensie marszałek ma tyle władzy co minister - mówi Sowa, zastrzegając, że nie chodzi o władzę dla władzy. - Lubię widzieć efekty. Jako marszałek mam na nie wpływ. Chcę, żeby Małopolska została nowoczesnym, prężnym regionem, jakim chyba nigdy, a na pewno od dawna, nie była - podkreśla.
W wyborach 2010 roku był już pełnomocnikiem PO na Małopolskę. Jako jedyny wierzył w historyczne zwycięstwo Platformy. Po tamtych (faktycznie wygranych) wyborach został marszałkiem. Ufa, że pozostanie nim na następną kadencję, do 2018 roku. A potem?

- Jestem zbyt praktyczny, by śnić tak odległy sen. Uważam jednak, że młodzi, ze świeżym spojrzeniem i energią, muszą dać nam nowe impulsy na przyszłość. Natomiast ja... - zawiesza głos i znów zerka w niebo. Z powodów czysto praktycznych.

ZBIGNIEW BARTUŚ

[email protected]

Marszałek Sowa mówi:

O układach. Oponenci grzmią, że pracę w Urzędzie Marszałkowskim znaleźli przegrani w wyborach: Stanisław Bisztyga, Jacek Krupa, Tadeusz Patalita, Jan Musiał (PO) czy Bronisław Dutka (PSL). Odpowiada, że nie zatrudnił ich jako partyjnych kolegów, tylko "ludzi z doświadczeniem, wiedzą, autorytetem i kontaktami w Warszawie". I jako jedyny w Polsce zmniejszył zatrudnienie w urzędzie.

O Gowinie. Z ministrem sprawiedliwości współpracowało mu się "równie dobrze jak z posłem Rasiem". Poglądy Sowy na rodzinę, społeczeństwo są konserwatywne, jak Gowina. Sowa nie rozumie jednak "drogi Gowina" po odejściu z rządu. W jego opinii, eksminister "postawił się poza PO".

O Małopolsce 2020. Będzie sieć znakomitych dróg, w tym S7, którą ostatnio udało się wpisać do rządowych planów. Szybka kolej aglomeracyjna: na początek Balice - Kraków - Wieliczka i Tarnów - Kraków -Trzebinia oraz do Katowic i Oświęcimia. Powstaną ośrodki nowych technologii, rozkwitnie turystyka, odżyją centra miast...

O rodzinie. Żona Iwona jest pielęgniarką na chirurgii dziecięcej w oświęcimskim szpitalu powiatowym. Starszy syn Michał skończył salezjańskie LO w Oświęcimiu i będzie studiować gospodarkę i administrację publiczną u byłego wicepremiera Jerzego Hausnera na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Młodszy Mateusz chodzi do podstawówki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marszałek Sowa: wół roboczy Tuska na małopolskich włościach - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski