Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzę o skomentowaniu meczu o mistrzostwo świata w szachach

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Ciszej jedziesz, dalej dojedziesz - mawiają. Ale to przysłowie nie dla radiowca
Ciszej jedziesz, dalej dojedziesz - mawiają. Ale to przysłowie nie dla radiowca fot. Bartek Syta
Ostatnio nie ma już okazji do wpadania przy mikrofonie w trans, choć jego relacje przeszły do historii. Tomasz Zimoch, który w aurze skandalu rozstał się z Polskim Radiem po 38 latach, odnajduje się na nowej drodze. Teraz promuje swoją książkę, a ludzie mówią: panie, nie kończ pan jeszcze tego meczu.

- 59 lat to dobry moment, żeby robić podsumowania?

- [śmiech] Podchwytliwe pytanie. Ale nie, tu nie chodziło o robienie bilansu, bo na to jeszcze będzie czas. Intencja była inna. Książka powstała w określonym, specyficznym czasie w moim życiu, w którym nagle bardzo wiele się zmieniło. Wcześniej do takiego pomysłu byłem nastawiony sceptycznie. Od kilku lat miałem różne podobne propozycje wydawnicze. Długo się przed tym broniłem.

- Impulsem było rozstanie z Polskim Radiem? Po 38 latach?

- Na książkę namówiła mnie znajoma, świetna dziennikarka, kiedyś nawet moja szefowa w radiu, Anna Bogusz. Miałem do niej - i mam nadal - ogromne zaufanie, może dlatego łatwiej było mi się przed nią otworzyć, zwłaszcza w takim momencie. Momencie, w którym tyle się dzieje, że trzeba zwrócić na to uwagę i o tym mówić. Akurat dotknęło to również mnie. Przestałem pracować w Polskim Radiu, z takiego, a nie innego powodu. Kierownictwo firmy uznało, że nie jestem tam potrzebny.

- Dziennikarz wyklęty.

- Nieee, nie żartujmy, absolutnie tego tak nie traktuję. Zresztą dziennikarzem jestem nadal, coś się skończyło, coś rozpoczęło. Uznałem jednak, że nie mogę chować głowy w piasek i coś mogę dopowiedzieć do tamtego słynnego wywiadu, który odbił się tak głośnym echem.

- Ale książka jest nie tylko o tym.

- Jasne, bo ona jest głównie o miłości do radia, czym ono dla mnie było i jaki wpływ wywarło na moje życie. O marzeniach, bo ja o tej pracy marzyłem od dziecka. Ale też o ludzkiej solidarności, o tym, z jak wielką życzliwością spotkałem się po 13 maja [data publikacji wywiadu, który był przyczyną kłopotów Zimocha - red.]. Ale na podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Czuję się młodo. Wszyscy mi teraz mówią: „Odżyłeś, dostałeś powera”. Jest w tym dużo racji. Gdy na początku czerwca składałem wypowiedzenie, to myślałem, że będę miał dużo wolnego czasu i w końcu się wyśpię, a jest wręcz przeciwnie. Chociaż - wbrew temu, co sugerowano - nie wiedziałem, jaka przyszłość mnie czeka. Nie było tak, że zdecydowałem się na tamten wywiad, bo już byłym dogadany z kimś innym. To bzdura. Nie wiedziałem, co ze mną będzie. Wiele osób zadaje mi pytanie, czy nie mogłem ugryźć się w język albo choć wstrzymać się do Euro lub igrzysk, na które miałem jechać. Bilety lotnicze, hotele, wszystko było wykupione. A ja właśnie nie mogłem, bo trzeba być sobą. Uważałem, że należało to wtedy powiedzieć. A - jak się okazuje po pół roku - kolejne wydarzenia, związane choćby tylko z tą moją byłą firmą, potwierdzają moje obawy i to, o czym mówiłem. Odchodzą kolejni ludzie. Zatem… Ale gorzka to satysfakcja.

- Dzisiaj czujesz się wolny czy jednak odcięty od swojego środowiska naturalnego, którym były choćby wielkie sportowe imprezy?

- Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu zamknąłem pewien etap. Nadal jestem w zawodzie, tylko moje życie wygląda trochę inaczej. Czasu wolnego wcale nie mam więcej, również ze względu na książkę, bo sporo podróżuję po kraju, mam wiele spotkań autorskich. Nawiasem mówiąc, na nich przekonuję się, że warto było tę książkę stworzyć. Na jednym spotkaniu zaczęliśmy ją podpisywać dopiero po dwóch godzinach i czterdziestu minutach.

- O co pytają ludzie? O radio, słynne relacje, sport, politykę?

- O wszystko. Ale widzisz - użyłeś słowa „polityka”. Chodziło mi wtedy tylko o podkreślenie tego, że trzeba się szanować, nie wolno nikogo poniżać, bez względu na to, jakie ma poglądy, że nie można niszczyć tego, co w demokracji jest najistotniejsze, że nie można niszczyć autorytetów i instytucji państwa. To przecież nie jest polityka. To jest coś, co jest ważne, a przynajmniej powinno być, dla każdego z nas. Dziennikarza, muzyka, rolnika. Powiedziałem po prostu, co myślę. A tym bardziej leży mi to na sercu, bo te sprawy wpływają na coraz młodsze pokolenia. I mogą być trudne do odkręcenia.

- Jednak Zimoch równa się szalony komentarz. Teraz nie masz gdzie rozwinąć skrzydeł.

- No tak. Cóż jednak mogę powiedzieć? Coś tam w głowie się pojawia, może przyjdzie czas na realizację nowych projektów.

- Tytuł książki to „Panie… kończ pan ten mecz”. Zdanie, które da ci nieśmiertelność.

- [śmiech] Może. To miłe.

- Zdajesz sobie sprawę, że razem z tym nagraniem rozpoczęła się tak naprawdę era polskiego internetu? Ono w formacie MP3 krążyło po sieci obok cytatów z polskich filmów, absolutny hit lat 90. Dla wielu osób Tomasz Zimoch, jakiego znamy, urodził się właśnie wtedy.

- Fakt, że zaczęło to żyć własnym życiem. Ale ja radiowo oczywiście urodziłem się znacznie wcześniej. Mam wierną słuchaczkę, zresztą spod Krakowa, która lubiła zwracać uwagę, że ja tak pracowałem niemal od początku. Bardzo lubiłem z nią rozmawiać. W takich momentach kiedy o pewnych transmisjach robiło się, powiedzmy, głośno, to ona zawsze mi przypominała coś podobnego z przeszłości. Moja praca tak zawsze wyglądała.

- Największy odlot?
- Było ich sporo, ale ja nie prowadzę rankingu własnych transmisji, ba, szczerze mówiąc, to nie za bardzo lubię się słuchać. Może jak pójdę na emeryturę, to sobie usiądę i dokonam jakiegoś wyboru, co było fajne, a co nie. Jednak w ten radiowy trans wpadałem często. Również na długo przed „kończ pan ten mecz” i spotkaniem Broendby - Widzew w eliminacjach Ligi Mistrzów. Pamiętam, że podczas piłkarskich mistrzostw świata w Meksyku w 1986 rok w „Przeglądzie Sportowym” ukazał się artykuł zatytułowany „Złoty mikrofon dla Zimocha”. Był tam taki mecz Francja - Brazylia w Guadalajarze, ćwierćfinał. Niebywałe spotkanie, dogrywka, rzuty karne, rozpacz Brazylijczyków. Ja po tym spotkaniu zaniemówiłem.

- Autorski styl?

- Po prostu taki jestem. Na nikim się nie wzorowałem.

- Miałeś sytuacje, że pomyślałeś: „Chyba trochę przesadziłem?”.

- Zdarzało się, że w myślach mówiłem sobie: oho, znowu coś tam palnąłeś. Ale też w erze przedinternetowej było inaczej, łatwiej było od tego uciec, bo fragmenty twoich transmisji nie stawały się dzwonkami w telefonach. Zdarzały mi się w każdym razie sytuacje, że nawet nie pamiętałem, co mówiłem w relacji, a już pod stadionem łapali mnie kibice--słuchacze i na gorąco opowiadali mi, co ja tam znowu nawygadywałem.

- To są te emocje.
- O rany, przecież każdy z nas, jak ogląda widowiska sportowe, cały czas w myślach coś sobie mówi. A ja mówię na głos. Sport nie jest beznamiętny, to ocean emocji, na dodatek zupełnie nieprzewidywalny. Choć marzyłem kiedyś, żeby relacjonować Konkurs Chopinowski. Albo wizyty papieskie. Nawet dlatego, że ten oficjalny język tych wydarzeń nie za bardzo mi pasował. Myślałem o komentowaniu innych rzeczy, na zasadzie odskoczni.

- Miałeś takie okazje?

- Z Konkursem Chopinowskim akurat się nie udało. Na początku mojej pracy koledzy radiowcy mi podpowiadali, że dla higieny trzeba czasem zrobić coś innego od sportu i od czystej sprawozdawczości. Chętnie realizowałem więc inne tematy. Powstało kilka reportaży, najczęściej związanych z moim wyuczonym zawodem, czyli sprawami prawniczymi, bo te tematy mnie interesowały. Teraz marzę o relacjonowaniu meczów o szachowe mistrzostwa świata. W tej chwili to ma taką fajną otoczkę, zawodnicy są izolowani od publiczności. Oglądałem ostatnią walkę o tytuł i myślałem, że tutaj byłaby fantastyczna możliwość dla sprawozdawcy radiowego.

- Już słyszę Twój głos. „Co za ruch! Goniec na F4”.

- A gdyby jeszcze Polak grał… To jedno z moich marzeń, które chciałbym zrealizować, choć to mało prawdopodobne, dlatego że na razie nie mamy takiego szachisty.

- Tęsknisz za tym uczuciem, gdy przy mikrofonie wpadasz w trans i odlatujesz do krainy szalonych porównań i metafor?

- I co mam powiedzieć? Tamte drzwi się zamknęły, inne otworzyły. Życie.

***

Tomasz Zimoch urodził 30 października 1957 w Łodzi. 38 lat spędził w redakcji sportowej Polskiego Radia. Rozstał się z nim w czerwcu br., wcześniej został bezterminowo zawieszony za wywiad, którego udzielił „Dziennikowi Gazecie Prawnej”. Skrytykował w nim zwolnienia w PR i politykę rządu PiS wobec Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. Wbrew pozorom na temat sądownictwa ma sporę wiedzę - skończył prawo, zrobił też aplikację sędziowską. Jego ojciec Stanisław Zimoch był pierwszym przewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa. Syna mniej jednak ciągnęło do togi, a bardziej do mikrofonu. Słuchaczom relacjonował 13 igrzysk olimpijskich i niezliczoną liczbę piłkarskich meczów. Flirtował też z telewizją. Był m.in. jurorem w programie „Celebrity Splash”, współpracował też z TVN24. Obecnie raz w tygodniu prowadzi program w Radiu ZET, współpracuje też z tygodnikiem „Angora”. W sierpniu razem z Anną Bogusz wydał wywiad rzekę „Mówi Tomasz Zimoch. Panie... kończ Pan ten mecz” (wydawnictwo Fabuła Fraza).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski