Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marzenia na wrakowiskach

Redakcja
Szacuje się, że sprzedaż aut prosto z taśmy może zmniejszyć się w Polsce w stosunku do minionego roku nawet o 16 procent

ADAM MOLENDA

ADAM MOLENDA

Szacuje się, że sprzedaż aut prosto z taśmy może zmniejszyć się w Polsce

w stosunku do minionego roku nawet o 16 procent

   Polska branża motoryzacyjna zastygła w niepewności. Styczeń to miesiąc tradycyjnie kiepski w handlu, również samochodowym, ale dziś wszyscy zainteresowani sądzą, że może być kiepsko do maja, a potem jeszcze gorzej. Dotyczy to również potencjalnych nabywców samochodów. Tymczasem nerwowość sprzedawców nowych aut oraz mnogość witryn internetowych, oferujących samochody używane, przemawiają na naszą korzyść.
   Szacuje się, że w tym roku wjedzie do Polski od 0,5 do 1 mln "dwulatków" czy "czterolatków", sprowadzonych przez indywidualnych nabywców lub na ich zlecenie. Chętni podzielili się na dwie grupy: tych, którzy mają zamiar czekać do maja oraz tych, którzy chcą zdążyć przed, "bo nie wiadomo, co będzie". Obserwując realia polskich giełd, można dość łatwo narysować portret gustów motoryzacyjnych statystycznego rodaka. Obok najmniejszych i najtańszych czterech kółek największym powodzeniem cieszą się wozy klasy średniej niższej, mieszczące się w cenowych "widełkach" od 20 do 30 tys. złotych. I to jest kwota, którą przeciętny Polak może wydać na swoje motoryzacyjne marzenie.
   Większość z nas jeździ samochodami w słusznym wieku, pomiędzy 5. a 10. rokiem ich życia, wielu jeszcze starszymi. Każdy, kto kupuje używany samochód, ma przeświadczenie, że kiedyś uda mu się go sprzedać. Tymczasem...
   - Skargi na wraki, utrudniające ruch na ulicach, blokujące bezpłatne parkingi, podwórka oraz place, należą do najczęstszych interwencji zgłaszanych przez mieszkańców - mówi Łukasz Strutyński, radny krakowskiej dzielnicy nr 7, obejmującej między innymi Zwierzyniec.

Ubodzy snobi

   - Polacy traktują samochody irracjonalnie - twierdzi jeden z podwawelskich dilerów marki dalekowschodniej. - Mając do wyboru nasz samochód z pełnym wyposażeniem, wybierają "goły", niemiecki, włoski czy francuski, chociaż nasz jest w tej samej cenie albo tańszy. Najdziwniejsze, że podobnie rzecz ma się z pojazdami używanymi. Ludzie wolą zapłacić tyle samo za mocno "przechodzony" klasy wyższej niż nowy niższej, w dodatku z trzyletnią gwarancją!
   Mentalność, o której mowa, dała o sobie znać już na przełomie lat 80. i 90., kiedy po raz pierwszy otwarto granice na samochody zza Łaby. Ciągle ktoś wokół nas powtarzał powiedzenie: "Lepszy pięciolatek z Zachodu niż nowy z Polski", co zresztą, zważywszy na kiepską jakość produktów FSO i FSM, było bliskie prawdy.
   Jechały wtedy tysiącami nad Wisłę volkswageny, audi i peugeoty w takim wieku, że właściwie od razu można było je wpisać na listę pojazdów zabytkowych. Rząd wręcz promował taki import, dając preferencje osobom, którym nie udało się zrealizować tzw. przedpłat na krajowe samochody, organizowanych w czasach PRL. Dość szybko jednak, kiedy rozsypujące się wraki zaczęły tkwić na ulicach, zalegać w lasach i płonąć w ustronnych miejscach, wprowadzono ograniczenia w imporcie.
   Cała miniona dekada była epoką zmieniających się przepisów, tworzonych po to, by chronić z jednej strony interesy krajowych producentów, z drugiej - miejsca pracy w polskich warsztatach blacharskich i lakierniczych. Pamiętacie składaki?
   Polacy domagali się tanich, a więc używanych części do swoich używanych samochodów, więc pozwolono je sprowadzać. W tym samym czasie obowiązywało prawo umożliwiające samodzielne składanie aut z części. Miało to swoje korzenie jeszcze w PRL, kiedy łatwiej niż dochrapać się talonu i taniej niż kupić na giełdzie można było złożyć sobie "malucha" albo poloneza z "załatwionych" części. Ponieważ więc w połowie lat 90. opłaty graniczne za sprowadzone auta były koszmarnie wysokie, kupowano w Niemczech samochody, rozbierano je, przywożono płacąc parę groszy i składano z powrotem w Polsce.

Cmentarzysko motoryzacji

   Dziś nikt między Odrą a Bugiem nie potrafi powiedzieć, ile mamy wszystkich samochodów, bo, jak się okazuje, nie ma bardziej mylącej statystyki niż listy pojazdów rejestrowanych. Ale o tym za chwilę.
   Składaki doprowadziły do potęgi zarówno środowisko laweciarzy, jak i właścicieli warsztatów (często były to te same osoby), jednocześnie wywołując furię sprzedawców nowych samochodów. W efekcie dwa lata przed końcem poprzedniego tysiąclecia pod naciskiem UE, z którą zaczęliśmy się stowarzyszać, opłaty graniczne za auta jadące o własnych siłach znów zostały obniżone. No, i znowu ruszył import byle czego.
   Wreszcie ponad dwa lata temu wprowadzono nowe restrykcje. Pojazd niezdolny do poruszania się o własnych siłach uznany został za odpad ekologiczny. Zaczęto wymagać, by silniki spełniały wymogi ochrony środowiska według normy "euro - 2" i przyjęto zasadę, że im auto starsze, tym podatki graniczne wyższe. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, również cenę nowego, identycznego samochodu u krajowego dilera, opłaca się dzisiaj sprowadzić "dwulatka". "Pięciolatka" już nie bardzo, auta dziesięcioletnie przestały być importowane. Od maja br. znów przywieźć można będzie wszystko, tymczasem...
   - W Krakowie zarejestrowanych jest około 300 tys. pojazdów, wliczając w to osobowe, ciężarowe, autobusy, przyczepy czy motorowery - wyjaśnia Andrzej Ślaski, kierownik działu rejestracji Wydziału Komunikacji UM. - Sądzę, że około 10 proc. tej liczby nie porusza się po naszych drogach albo wręcz nie istnieje.
   Od 1 stycznia obowiązuje formalnie w Polsce system Centralnej Ewidencji Pojazdów, ale... naprawdę go nie ma. Jeśli mamy wrak, który od lat stoi na podwórku albo jeżeli oddaliśmy go na złom, nie musimy się tym martwić. Podobnie jak nadsyłanym co roku przez towarzystwo ubezpieczeniowe blankietem OC. Konsekwencje w postaci mandatu grożą nam tylko wtedy, jeśli policjant zatrzyma nas na drodze, a my nie będziemy mieli ubezpieczenia.
   Najlepiej mają się posiadacze ciężarówek. Wolno im sprzedać ramę, wolno silnik, wolno również zamontować te elementy w innym pojeździe. I, broń Boże, nie chodzić do urzędu wyrejestrować samochód, bo tam skubią z pieniędzy.

Bez wyobraźni

   Nasze apetyty na samochody używane bardzo podobają się Niemcom. Rzecz w tym, że tam za fizyczną likwidację auta słono się płaci. U nas też niedługo będziemy, ale tymczasem nie płacimy. W efekcie Polska stała się wrakowiskiem Europy, co dotyczy również dużych miast.
   - W 2002 r. zebraliśmy z ulic Krakowa ponad pół tysiąca nieużywanych samochodów, w zeszłym o połowę mniej - informuje Radosław Gądek ze Straży Miejskiej. - Interweniujemy najczęściej na skutek skarg użytkowników dróg oraz lokatorów wielomieszkaniowych posesji, którym przeszkadzają pojazdy latami stojące na podwórzach. Problem z większością wraków polega na tym, że trudno ustalić ich właściciela.
   Najbardziej cwani posuwają się do tego, że zacierają numery identyfikacyjne, inni sprzedają wóz na złom, zachowując na czas nieokreślony dowód rejestracyjny. Byle tylko nie być zmuszonym do wnoszenia opłat związanych z wyrejestrowaniem. Nie są one małe i wynoszą średnio: za motorower 570 zł, za motocykl i przyczepę 600, za samochód do 3,5 t - 720 zł, powyżej tej masy - 850 zł. Warto więc chyba zastanowić się nad sensem sprowadzania trupa na kółkach za 100 euro...
   Od maja w imporcie samochodów z krajów UE nie będzie obowiązywał VAT, ani żadne ograniczenia wiekowe lub związane z emisją spalin. Zważywszy że Niemcy dla uniknięcia opłat związanych z recyklingiem oferują Polakom swoje wyjeżdżone samochody za darmo, w dodatku zatankowane, na posiadanie własnych czterech kółek może się zdecydować nawet wielu bezrobotnych. Tym samym rozmiary nadwiślańskiego wrakowiska będą rosły.
   Nasza miłość do używanych produktów zachodnioeuropejskiej motoryzacji wynika nie tylko ze snobizmu, przeświadczenia o ich wyjątkowej trwałości oraz niewielkich rozmiarów naszych sakiewek.

Sehr gut

   Sądzimy mianowicie, że za Odrą żyją wyłącznie bogaci ludzie i że Niemcy nie kupują samochodów używanych. Prawda, niestety, jest taka, że Niemcy równie chętnie jak my nabywają auta powypadkowe, ale w dobrym stanie. Między bajki włożyć można opowieści o tym, że kolega Helmut, któremu zdarzyło się otrzeć błotnikiem swojej "terenówki" o kolec róży rosnącej na rabatce, od razu oddaje wóz na szrot za jedną trzecią ceny.
   Handel autami z drugiej ręki odbywa się w RFN na identycznych zasadach jak w Polsce. Właściciele punktów sprzedaży, otrzymując w komis lub kupując naprawdę dobry samochód, myślą najpierw o sobie, rodzinie, przyjaciołach i znajomych... Poza tym obowiązuje zasada - byle sprzedać. Nie tylko zresztą Polakom, ale i Niemcom, których jednak znacznie częściej niż nas stać na wynajęcie eksperta, mogącego obejrzeć pojazd przed podpisaniem umowy i przekazaniem pieniędzy. W konsekwencji również nasi sąsiedzi z Zachodu jeżdżą samochodami, których stan woła o pomstę do nieba.
   Polacy, nawet ci zdecydowani wydać na lekko uszkodzonego "dwulatka" 40 lub 50 tysięcy złotych, decydują najczęściej o zakupie na podstawie zdjęć dostępnych w Internecie. Jedynym udogodnieniem, na które sobie pozwalają, jest dostarczenie pojazdu na granicę. Tam płacą za kota w worku i wjeżdżają nim do kraju.
   - Z mojego doświadczenia wynika, że większość ekspertyz, dopuszczających importowane powypadkowe auta do ruchu, wydawanych jest z litości - kiwa głową jeden z rzeczoznawców. - Żal ludzi, którzy wydali często wszystkie swoje i w dodatku pożyczone pieniądze, żeby kupić sobie samochód.
   Według opublikowanego półtora roku temu raportu grupy stowarzyszeń motoryzacyjnych aż dwie trzecie sprowadzonych z zagranicy i naprawionych aut nie powinno być ze względów bezpieczeństwa dopuszczonych do ruchu.

Błyszczące z gwarancją

   Nie piszemy tych uwag na zamówienie producentów nowych samochodów. Wszystko wskazuje na to, że dla nich ten rok przygotował bolesną lekcję pokory. I bardzo dobrze. Szacuje się, że sprzedaż aut prosto z taśmy może zmniejszyć się w Polsce w stosunku do minionego roku nawet o 16 procent. Czyli o tyle samo, o ile ponoć te same samochody tańsze są średnio w RP niż w RFN czy Francji.
   Buńczuczne zapowiedzi podwyżek cen nad Wisłą zderzyły się z barierą popytu. Po grudniowym boomie związanym z zakupami samochodów "z kratką" w salonach panuje bryndza. U dilerów najbardziej nawet renomowanych marek rabaty zeszłego rocznika przekraczają 10 proc., a zważywszy na promocje kredytowe lub pakietowe - znacznie więcej.
   Producenci przypomnieli sobie starą kupiecką zasadę, według której wszystko jest warte tylko tyle, ile nabywca może za to zapłacić. Jak zatem będzie od maja u największego krajowego sprzedawcy?
   - Nie planujemy gwałtownych ruchów cen - zapewnia Bogusław Cieślar, rzecznik Fiata Auto Poland. - Uwzględniając tendencję do równania cen do średniej całej UE, zakładamy dochodzenie do tego pułapu stopniowo.
   Spora część wytwórców różnych marek będzie stosowała tradycyjny manewr, polegający na wprowadzaniu nowych modeli przy utrzymaniu produkcji starych. Zamożniejsi klienci kupią nowinki, słabsi finansowo - auta nowe, choć starsze technicznie i wizualnie.
   Różnice cen w krajach Unii, zależne od zamożności mieszkańców, dochodzą do kilkudziesięciu procent! Najdroższe wozy oferują Brytyjczycy, najtańsze Hiszpanie. Polscy klienci są, niestety, w o tyle niekorzystnej sytuacji, że nasz kraj sąsiaduje z Niemcami, gdzie ceny są wygórowane.
   W drugiej kolejności za Fiatem jest Skoda, która w ubiegłym roku sprzedała w Polsce najwięcej samochodów. Niemcy kupują skody w Polsce, gdzie są one o 20 proc. tańsze. Na granicy otrzymują dodatkowo zwrot VAT i dlatego warto pojechać po wóz na prawy brzeg Odry nawet z najdalszych zakątków RFN.

Spokojnie, poczekajmy

   Burzy to nieco strategię Volkswagena, którego częścią jest Skoda. Niemiecki koncern serwuje czeskie auta głównie mniej zamożnym społeczeństwom krajów postsocjalistycznych. Tymczasem przeciętnie sytuowani Niemcy nie gardzą wozami z Mlada Boleslav i wyprawiają się po nie na Wschód. Dlatego muszą u nas wzrastać ceny skód i w zeszłym roku zdarzyło się to trzykrotnie. Jednak dilerzy nieustannie przy tym proponowali upusty.
   - Proszę zobaczyć, właśnie dostałem faks z podwyżkami - mówi Jacek Korczyk, właściciel firmy Auto-Koza, prowadzącej kilka salonów Skody w południowej Polsce. - Fabia drożeje o 600 złotych, octavia o 800, superb o tysiąc. Promocje? Na razie nie wiemy jak będą wyglądały.
   Nikt tego oficjalnie nie mówi, ale od maja polski rynek samochodowy stanie się rynkiem sutych, ale bardzo krótkotrwałych promocji. Chodzi o to, by wywołać popyt u polskich klientów, zanim w obniżkach połapią się potencjalni klienci z Niemiec.
   Europejscy producenci samochodów z niepokojem popatrują na konkurencję z Dalekiego Wschodu. Tamtejsi eksporterzy pojazdów, po zniesieniu dla nich barier fiskalnych, nieźle zamieszają. Polscy dilerzy Hyundaia już mówią na ucho swoim stałym klientom, że za cztery miesiące ceny ich samochodów spadną o 10 proc., z perspektywą dodatkowych promocji. W okolicach Żyliny na Słowacji, 30 km od naszej granicy, powstać ma ogromna fabryka KIA.
   Wszystko wskazuje więc na to, że powinniśmy czekać na motoryzacyjne realia UE bez paniki. Jeśli jeszcze wyzbędziemy się snobizmu, możemy jeździć nowymi samochodami zamiast masowo sprowadzać z Zachodu wraki. To zresztą, zważywszy konieczność opłaty przy wyrejestrowaniu oraz swego rodzaju podatku od złomowania, który zostanie niebawem wprowadzony, będzie się opłacało coraz mniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski