Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mateusz Morawiecki: Ubolewam nad tym, że zmagamy się ze zjawiskiem donoszenia na własny kraj

Agaton Koziński
Mateusz Morawiecki: Część polskiej elity, polskiego establishmentu, jest bardzo niedojrzała
Mateusz Morawiecki: Część polskiej elity, polskiego establishmentu, jest bardzo niedojrzała Bartek Syta
Używamy złego języka. Mówimy o tym, jak dużo dostajemy z UE, a staliśmy się rynkiem ekspansji dla firm zachodnich - mówi Mateusz Morawiecki, wicepremier, minister rozwoju.

Jaki to był rok dla Pana?
Przełomowy. Dostałem poważną propozycję, przyjąłem ją i zamierzam się z niej wywiązać. Tych wszystkich plotek o tym, że pójdę do NBP, proszę nie traktować poważnie.

Właśnie chciałem o to zapytać.
To już pan nie musi - nie wybieram się tam, skupiam się na zadaniu, którego się podjąłem. Stoi przede mną niesamowite i fascynujące wyzwanie.

Myślałem, że po tylu latach pracy w banku widział Pan już wszystko i o fascynację trudno.
Jest to wyzwanie fascynujące, bo nasza gospodarka znajduje się obecnie na zakręcie dziejowym. Na paliwie, na którym jechaliśmy przez ostatnie 25 lat, daleko już nie pojedziemy.

Trzeba znaleźć nową stację, na której będziemy mogli tankować, czyli nowy model rozwoju dla naszej gospodarki.

Co jest nie tak ze starą stacją?
Jesteśmy w pułapce zależności. W innej wersji nieraz mówi się o pułapce średniego dochodu. Ten średni dochód wskazuje na relacje płacy, wydajności i konkurencyjności. Pułapka zależności to nagromadzona przez 25 lat, a w jakimś sensie o wiele więcej - ogromna zależność od kapitału z zagranicy. Już wiemy, że ma on narodowość.

Choć jeszcze nie tak dawno tzw. mądrość mainstreamu temu zaprzeczała..

Co to za „mądrość mainstreamu”?
Podam kilka przykładów. Wmawialiśmy sobie, że rynki same wracają do stanu równowagi, że podatki zawsze są niedobre. Że państwo jest naszym przeciwnikiem i nie jest nam do niczego, a już zwłaszcza do rozwoju gospodarczego, potrzebne. Że firmy nie kupują innych firm wyłącznie dla rynku zbytu, lecz po to, aby je rozwijać. Że „przypływ podnosi wszystkie łódki”. I że nieważne z jakiego kraju jest kapitał oraz wiele innych.

A czy już wpadliśmy w tę pułapkę? Czy dopiero grozi nam, że wpadniemy?
Dziś bardzo wyraźnie widać ograniczenia, jakie przyniósł ze sobą model rozwoju gospodarczego, który wybraliśmy ćwierć wieku temu. Jedynym uzasadnieniem błędów popełnionych po przełomie 1989 r. jest to, że były one również konsekwencją sytuacji w Polsce ostatnich 200 lat.

Chce Pan powiedzieć, że ciągle płacimy za upadek I Rzeczypospolitej?
Tak. Proszę zobaczyć, co przyniosły nam rozbiory, wojny i lata komunizmu. W tym okresie nie można było wypracować własnego majątku, wszystko, co udawało nam się jako narodowi wypracować, przepadało w pożodze wojny. Ciągle aktualną pamiątką po czasach, w których inni się rozwijali, a my byliśmy eksploatowani, jest np. to, że w niejednym miejscu dopiero teraz bierzemy się za budowanie mostów, które w europejskich realiach powinniśmy mieć co najmniej od końca XIX wieku. Ile pokoleń Polaków od końca XVIII stulecia do dziś miało szanse gromadzenia kapitału, porównywalne z możliwościami Francuzów, Niemców i dziesiątków innych nacji?

CZYTAJ TAKŻE: Kornel Morawiecki: Dziś naszym wrogiem jest wielki kapitał. On zmanipulował Polaków

A w latach PRL pensje były tak śmiesznie niskie, że właściwie nie było czego akumulować.
Właśnie. Dodatkowo istniał model gospodarczy, który tępił inicjatywę, niszczył etos pracy, zniechęcał do niej, a skłaniał jedynie do kombinowania. W 1989 r. szczęśliwie weszliśmy w okres wolnej Polski.

I nastał okres rządów Leszka Balcerowicza, który rozkręcił polską gospodarkę.
Ale jednocześnie w tych pierwszych 15 latach postępowaliśmy często odwrotnie niż kraje największego sukcesu: Niemcy, Włochy i Francja po wojnie czy Korea w latach 70. i 80. W przeciwieństwie do nich nie promowaliśmy polskiej własności, nie wspieraliśmy krajowych firm, lecz de facto w uprzywilejowanej pozycji stawialiśmy kapitał zagraniczny. Za mało próbowaliśmy rozwijać polską gospodarkę i przedsiębiorczość w oparciu o polskie głowy i polskie zasoby.

Tyle że zasobów nie było, a głowy były skażone socjalizmem.
Bez przesady. Owszem, brakowało nam know-how technologicznego, kapitału - ale nie oznacza to, że nie umieliśmy zarządzać. I nie chodzi mi nawet o to, że firmy sprowadzały do Polski menadżerów z zagranicy, by nimi kierowali. Bardziej o to, że w latach 90. rozpoczęliśmy proces pospiesznej prywatyzacji pod hasłem: tylko w ten sposób uda nam się dobrze zarządzać tymi firmami. Problem polegał na tym, że prywatyzacja za często oznaczała wrogie przejęcie, a w konsekwencji likwidację zakładu, jak wrocławskie Elwro. Proszę przyjrzeć się firmom, które nam się szczęśliwie ostały, które nie zostały sprywatyzowane, jak choćby Azoty, PZU, Orlen, KGHM czy PKO BP. Czy te przedsiębiorstwa nie są dziś nowocześnie zarządzane? Czy nie są w swoich kategoriach czempionami? Są. A teraz proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdybyśmy tych znaczących dla gospodarki stu kilkudziesięciu firm i 15 instytucji finansowych tak łatwo się nie pozbyli? Zamiast je sprzedawać, powinniśmy uruchomić elementy konkurencji między nimi. Konkurencji prowadzącej do poprawy efektywności działania.

Skoro już bawimy się w historię alternatywną: jaką Pan ma pewność, że gdyby Bank Śląski nie został sprywatyzowany na początku lat 90., to dziś byłby równie duży i konkurencyjny jak obecnie?
Bo widzę, co się stało z PKO BP. On był dokładnie w takiej samej sytuacji, jak Śląski w latach 90. Słabo zarządzany, choć nie aż tak słabo, by przepaść w walce z konkurencją. Podobnie poradziłyby sobie inne firmy. Stało się jednak inaczej i dziś mamy gospodarkę w ogromnym stopniu zależną od innych państw. Kraje Dalekiego Wschodu, które dziś są biedniejsze od nas, ale mają gospodarki mniej zależne od innych, za 10-15 lat mogą nas przegonić, bo im jest łatwiej akumulować kapitał, niż nam. Wystarczy powiedzieć, że z naszej gospodarki za granicę co roku w legalny sposób wypłacamy ponad 90 mld zł! Przede wszystkim w dywidendach i odsetkach od długu.

5,3 proc. polskiego PKB.
Tak - czyli więcej, niż wynoszą roczne wydatki NFZ na służbę zdrowia. Jest to niewyobrażalna suma. Gdyby te pieniądze nie wyciekały, być może już dziś byśmy byli drugą Danią czy drugą Finlandią.

Ale też są wpływy w drugą stronę - dostajemy z Brukseli pieniądze w ramach pomocy strukturalnej.
Tylko że to jest rocznie od 20 do 30 mld zł, czyli niecałe 2 proc. naszego PKB. A i te środki nie zostają w Polsce w całości, bo przecież w konkursach o te pieniądze biorą udział koncerny zagraniczne. Tylko w latach 2007-2013 niemieckie firmy zdobyły u nas kontrakty o łącznej wartości 20 mld zł. W tym samym czasie polskie przedsiębiorstwa zdobyły w Niemczech kontrakty warte 200 mln zł - 1 proc. tej sumy. Widać, że używamy złego języka. Mówimy o tym, jak dużo dostajemy z UE, a tymczasem okazuje się, że wejście do Unii sprawiło, że staliśmy się fantastycznym rynkiem ekspansji dla firm zachodnich. Uzyskały one pewność regulacji w naszym kraju i słaby rynek, który został w wielu branżach przez nie zdominowany. Raport bardzo mainstreamowego think tanku FOR pokazuje nawet, że napływ środków z UE przyczynia się do niewłaściwej alokacji zasobów i być może jest nawet marginalny. Te środki tworzą swoisty - jak to trafnie określili eksperci Instytutu Sobieskiego - paradoks modernizacyjny.

Ale nasze firmy też mogą wchodzić na rynki zachodnie.
Tak, tylko wyścig „małego fiata” z mercedesem jest niełatwy. Stabilne firmy, istniejące niekiedy ponad 100 lat, mocna administracja rządowa wspierająca te firmy, tworzą środowisko wielokrotnie trudniejsze do wejścia, niż Polska ostatnich 25 lat. Problem się potęguje, gdy sobie uświadomimy, że my kapitału zagranicznego potrzebujemy, bo swojego mamy za mało, ponieważ moda lat 90. wpędziła nas w konsumpcjonizm. Zachłysnęliśmy się niedostępnymi dotychczas atrakcjami. Za mało było zdolności do wyrzeczeń. Fatalną rolę odegrała pedagogika wstydu z polskości. Jeśli publicznie w polskie flagi można wtykać w psie odchody, to trudno zaszczepić w społeczeństwie szacunek dla państwa. A skutkuje to również brakiem szacunku dla płacenia podatków na rzecz tego państwa i pracy dla dobra wspólnego. A dodatkowo, gdy nasze firmy próbują wchodzić na zewnętrzne rynki, natrafiają na różne ograniczenia „pozataryfowe”. Ceł w UE wprawdzie stosować nie można, ale istnieją inne bariery o podobnym skutku, np. w postaci arbitralnych norm sanitarnych. W teorii one nie powinny służyć do dyskryminacji, np. polskich firm na wspólnym rynku, ale rzeczywistość weryfikuje teorię.

CZYTAJ TAKŻE: Kornel Morawiecki: Dziś naszym wrogiem jest wielki kapitał. On zmanipulował Polaków

Poprzez różnego rodzaju koncesje?
Nie, nawet nie o to chodzi - to jest rzadsze. Ale na przykład we Francji, gdy polska firma chce wystartować w jakimś przetargu, to do jego organizatora dochodzi sygnał, że nasze przedsiębiorstwo jest niepewne i może nie warto z nim współpracować - i kontrakt dostaje ktoś inny. Polscy przedsiębiorcy regularnie zgłaszają tego typu problemy. To całkowicie nieuprawniona ingerencja w unijne zasady wolnego rynku - ale występuje.

Podkreśla Pan, że dzisiejsze słabości Polski to konsekwencja błędów lat 90., gdy za szeroko otwarliśmy drzwi dla kapitału zagranicznego. Twórcy tego ładu zawsze jednak podkreślali, że bez tego polska gospodarka nigdy by nie odpaliła - bo zwyczajnie u nas brakowało pieniędzy, które pozwoliłyby rozkręcić gospodarkę.
Rzeczywiście, pieniędzy wtedy potrzebowaliśmy i powinniśmy byli się na nie otworzyć, ale należało bardziej selektywnie traktować wykup polskich firm i otwierać się tylko tam, gdzie to było naprawdę konieczne. Nie powinniśmy byli godzić się na wykup firm w relatywnie dobrej kondycji oraz takich, które przy odrobinie wysiłku mogłyby po kilku latach z łatwością konkurować z zachodnimi gigantami. Być może oznaczałoby to rozłożenie oczekiwanej poprawy sytuacji gospodarczej na dłuższy czas. Pamiętam, jak jeszcze w ubiegłym roku PAIiIZ wypuścił spot zachęcający do inwestowania w Polsce, bo u nas mamy tanią siłę roboczą. Tymczasem CzechInvest, czyli odpowiednik naszego PAIiIZ u południowych, od lat realizuje przemyślaną strategię ściągania do Czech firm reprezentujących przemysł lekki.

Dalej się upieram, że dużym problemem Polski jest brak kapitału na inwestycje.
Tak. Teraz mamy sytuację, w której duża część majątku narodowego, wypracowywanego co roku ciężką pracą przez Polaków, płynie za granicę - a my nie będziemy w stanie szybko go odzyskać. Dla przykładu tylko w Wielkiej Brytanii żyje ok. 10 milionów rentierów, osób które nie pracują, bo kiedyś zainwestowali kapitał i dziś utrzymują się z odsetek i dywidend. Te 90 miliardów z Polski w jakiejś części trafia m.in. do nich. Efekt jest taki, jakbyśmy brali udział w wyścigu na 100 metrów z workiem kamieni na plecach. Oczywiście, ten worek nie oznacza, że musimy w tym wyścigu przegrać - ale jest nam trudniej, niż rywalom, którzy biegną tylko w koszulce, spodenkach i ultralekkich butach.

Podkreśla Pan, jakim problemem dla Polski jest wypływ pieniędzy zagranicę.
Podkreślam, bo do tej pory właściwie nikt o tym nie mówił, a to jest ten niezauważony „słoń w pokoju”, jak o takiej niedostrzeganej oczywistości mawiają Amerykanie.

Ale na razie słucha się Pana jak szefa think-tanku, który diagnozuje problem i wrzuca go pod dyskusję. Tyle że Pan jest wicepremierem, tak że Pana rolą nie jest dyskutowanie o problemach, tylko ich rozwiązywanie. Jak Pan chce się uporać z tym wyzwaniem?
Najpierw trzeba nazwać problem i unaocznić go. Słowo jest kluczowe. Właściwa definicja stanu, w którym jesteśmy, to milowy krok strategii. Jak chcemy się z tym uporać? Niestety, nie można tego wszystkiego odwrócić z dnia na dzień. Zwłaszcza, że my i dziś tego kapitału zagranicznego potrzebujemy i będziemy zachęcać do inwestowania w Polsce. Ale będziemy zachęcać głównie do inwestycji produkcyjnych, do „greenfieldów”, do inwestycji, które dadzą nam impuls poprawy konkurencyjności i podniosą naszą innowacyjność. Trend napływania kapitału zagranicznego do Polski trwał 25 lat, a niedorozwój to 250 lat. Będziemy więc z mozołem budować polską własność, polski kapitał, bo to jest kluczowe. Również polski kapitał w rękach pracowników, czyli tzw. własność pracowniczą. Mamy na to szansę ale tylko wtedy, gdy jak najszybciej podejmiemy odpowiednie kroki i uzdrowimy nasz model rozwoju gospodarczego.

Gdzie Pan widzi taką szansę?
We wzmacnianiu polskiego kapitału, windowaniu w górę naszej myśli technicznej, poprawie naszej sytuacji inwestycyjnej i handlowej. W tej zmianie modelu chodzi w gruncie rzeczy o to, żeby z dotychczasowego konkurowania niskimi kosztami coraz bardziej konkurować wiedzą i nowoczesnymi technologiami. Z sektorów pracochłonnych powinniśmy przesuwać się w kierunku wiedzochłonnych.

Poprzednia ekipa też o tym chętnie mówiła, ale na słowach się skończyło.
Dobrze sobie z tym poradziły kraje Dalekiego Wschodu - chociaż one reformowały swoje gospodarki często bez poszanowania praw demokracji. Dokonywały przykładowo akumulacji oszczędności gospodarstw domowych poprzez przymusowo niskie stopy procentowe. Stąd brały się pieniądze na realizację dużych programów inwestycyjnych. Państwa te nie przejmowały się ponadto politykami klimatycznymi, a w latach, gdy wylewały one fundament pod swój sukces, reguły dotyczące handlu światowego nie były jeszcze tak ścisłe, jak dziś. My dziś mamy mniejsze pole manewru. Spójrzmy jednak bliżej, na kraje, takie jak Czechy czy Węgry: od wielu lat znajdujemy się poniżej tych gospodarek w rankingach innowacyjności, sporządzanych przez Komisję Europejską. Są to również kraje, w przypadku których udział wysokich technologii w eksporcie jest ponad dwa razy większy niż u nas.

Skąd wziąć pieniądze na rozwój mniej zależny? Od wielu lat staraliśmy się rozkręcić trzeci filar - ale nikomu to się nie udało.
Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem, gdybyśmy mieli dziś poziom oszczędności przewyższający nasze potrzeby inwestycyjne. Ale nie mamy. Dlatego chcemy szukać możliwości pozwalających zwiększyć poziom inwestycji na kilka sposobów. Idzie o dobre warunki do inwestowania. Tworzenie projektów inwestycyjnych. Dzielenie się ryzykiem. Gwarancje. Partnerstwo publiczno-prywatne. A także wsparcie inwestycji takimi instytucjami, jak agencja rozwoju, której zalążki, a niekiedy więcej niż zalążki, są dziś już w BKG, PIR czy ARP. Trzeba działać poprzez środki unijne, tani kredyt komercyjny, gwarancje eksportowe na szerszą skalę czy aktywizowanie środków firm, które dziś - w wysokości około 250 mld - leżą na rachunkach bankowych.

CZYTAJ TAKŻE: Kornel Morawiecki: Dziś naszym wrogiem jest wielki kapitał. On zmanipulował Polaków
A jakie bariery instytucjonalne hamują nasz rozwój?
Przemawia do mnie teza Jeffreya Nugenta, który podkreśla, że o sukcesie państw w dużej mierze przesądza praworządność i sprawność sądów. Pod tym względem bardzo odstajemy od światowej czołówki. Dziś prawie 80 proc. Polaków nie ma zaufania do sądów, mimo, że mamy najwięcej prokuratorów i sędziów między Lizboną a Mińskiem.

Sądy ciężko sobie na zapracowały na taką pozycję.
Pan to powiedział. Wszyscy doskonale wiemy, że sprawność naszych sądów można opisywać „w cudzysłowie”. Jest pełna ciągłość sądów od czasów PRL. Prócz częstego poczucia braku sprawiedliwości, to wielki hamulec instytucjonalny naszego rozwoju. Nie zmienia to faktu, że o powodzeniu państw w przyszłości będzie decydowała jakość jego instytucji państwowych, m.in. właśnie sądów. W gospodarce: sądów gospodarczych. Podam przykład. W Polsce, ponad połowa małych i średnich firm narzeka, że nie dostaje na czas pieniędzy od kontrahentów, często tych dużo większych od nich samych. Wzorem kilku państw europejskich, np. Austrii, chcielibyśmy wypracować we współpracy z Ministerstwem Sprawiedliwości tzw. szybką ścieżkę rozstrzygania sporów finansowych w przypadku spraw do pewnej kwoty roszczenia, np. 200 tys zł. Ale to przełamywanie niemożności dotyczy także ministerstw - mam świadomość, że także przede mną osobiście stoi wyzwanie, by nadkruszyć tę tak zwaną Polskę resortową, a zastąpić ją systemem wzajemnego przenikania się i współpracy pomiędzy poszczególnymi ministerstwami. Temu zresztą służyć ma Rada Rozwoju Gospodarczego, w której zasiada siedmiu ministrów, a ja zostałem przez panią premier powołany na jej przewodniczącego.

Ładnie Pan mówi o konieczności wzmacniania instytucji państwa - ale jednocześnie PiS przypuszcza szturm na Trybunał Konstytucyjny, mocno ograniczając jego wiarygodność i możliwości działania. W tym samym czasie w życie wchodzi nowa ustawa o służbie cywilnej, głęboko ją przeorywująca. To są metody wzmacniania instytucji państwa?
Nie zgadzam się z tymi Pana uwagami. Przede wszystkim w Polsce w ostatnim ćwierćwieczu nie było w ogóle dyskusji o tym, jaki obowiązuje u nas model gospodarczy, ani o tym, jaki kształt powinny mieć instytucje publiczne. Obowiązywała jedna mądrość objawiona, od której nie mogło być odstępstw. A 95 proc. mediów, czyli niemal wszystkie, podtrzymywało ten obraz rzeczywistości. Do tego dochodziła propaganda polityczna. Pamiętam dobrze PRL i takiej propagandy, jakiej byliśmy świadkami w ostatnim roku, nie przypominam sobie od tamtego okresu. Może w czasach, gdy pan Kwiatkowski był prezesem TVP, było podobnie, ale przez krótki okres. Nie zmienia to faktu, że mamy absolutną dominację jednego przekazu dotyczącego kształtu gospodarki, państwowych instytucji, a także mediów. Teraz wreszcie ktoś próbuje to odwrócić.

Naprawdę Pan nie uważa, że działania w sprawie Trybunału zamiast być formą naprawy popsutego stanu rzeczy stały się biegiem na czas?
Działania w tej sprawie są prowadzone we właściwym tempie. W sprawie Trybunału, który Jaruzelskiemu i członkom WRON pozostawiał najwyższe możliwe uposażenia i uchylił de facto ustawę o lustracji, mam swoje bardzo konkretne zdanie. A ponadto nie uważam, żeby Trybunał i jego sędziowie mieli być nieomylni i żeby ich wyroki miały nie podlegać krytyce i weryfikacji.

Natomiast wrócę do ustawy o służbie cywilnej, który pan wcześniej wywołał. Poprzednia ustawa o służbie cywilnej całkowicie krępowała rozwój naszej administracji, uniemożliwiała m.in. przechodzenie wartościowych osób z rynku do administracji publicznej.

Tyle, że w Polsce ludzie nie chcą przechodzić z sektora prywatnego do publicznego? Pan poszedł tą drogą - ale według mnie jest Pan wyjątkiem, nie regułą.
Ja jestem mniej ważny w tym wszystkim. Bardziej chodzi o pewne nastawienie. Pana opinia 15 lat temu była na pewno słuszna. Ale dziś nie jest. W Polsce po 1989 r. zdążyliśmy wychować całe pokolenia osób mądrych, świetnie przygotowanych do pracy w administracji publicznej.

W firmach prywatnych cały czas lepiej się zarabia niż w administracji - i jest się wolnym od życia w rytmie od wyborów do wyborów.
Z wyjątkiem jednego, wszyscy wiceministrowie, którzy zgodzili się ze mną pracować, przyszli z rynku. Poprzednio zarabiali kilka lub kilkanaście razy więcej. A i ten jeden, gdyby chciał, znalazłby sobie pracę wielokrotnie wyżej płatną. Mimo to rzucili te zajęcia. Uznali, że możliwość pracy dla państwa jest dla nich szansą i jest ich powołaniem. To wielkie słowa, ale wiem, że oni tak myślą.

CZYTAJ TAKŻE: Kornel Morawiecki: Dziś naszym wrogiem jest wielki kapitał. On zmanipulował Polaków
Co takiego im Pan zaproponował?
Zaproponowałem im wspólną pracę nad podniesieniem konkurencyjności naszego kraju na rynkach międzynarodowych. Zaproponowałem zmianę modelu gospodarczego i ogromny nacisk na wspieranie rozwoju polskich firm - mikro, małych, średnich i czempionów. Chcemy skoncentrować się na pewnych specjalizacjach, sektorach, w których możemy szybko zwiększać wydajność naszej pracy. Często to są sektory, które już pokazały, na co je stać, jak np. przemysł części samochodowych. Należy zdefiniować dziedziny, w którym możemy mieć największe przewagi...

…. jak Pan chce je zdefiniować?
Nie muszę. Bo to ćwiczenie zostało już nieźle zrobione. Mamy wyłonionych kilkanaście krajowych inteligentnych specjalizacji. Nie potrzebujemy zatem wchodzić w wieloletni system analizowania pt. na który sektor należy postawić. Jedną z inspiracji jest dla nas np. model rozwoju Justina Lina, byłego głównego ekonomisty Banku Światowego. Punktem wyjścia jest poszukiwanie specjalizacji i branż, w których mogą pojawiać się najwyższe przyrosty produktywności. Lin radzi tak: Poszukajcie branż, które są obiecujące, w których możecie się wyspecjalizować, i w których w przyszłości możecie tworzyć wysoką wartość dodaną. Następnie zbadajcie słabe i mocne strony waszych firm z tych branż, przyjrzyjcie się ich otoczeniu, np. regulacyjnemu, sądom gospodarczym itd. Zastanówcie się, jak można wesprzeć te przedsiębiorstwa w zakresie zaplecza naukowego czy infrastrukturalnego. W ten sposób możemy dokonać koncentracji kompetencji z określonych dziedzin, a to jest w biznesie bezcenne! Wobec tego powinniśmy jasno ukierunkować przeznaczenie tych zasobów i budować klastry, czyli szlifować talenty Polski. Ponadto w tych branżach, które mają dla nas ogromny potencjał, a gdzie nie mamy naszych firm, powinniśmy ściągać jak najwięcej kapitału zagranicznego i zagranicznych technologii. Pewnie, że one nie przyjadą tu charytatywnie. Ale one będą tworzyły wartość dodaną w Polsce na wyższych „piętrach” tej drabiny wartości. Od nich będą się uczyć polskie firmy, kooperanci. I dzięki temu marże osiągane przez nasze firmy będą coraz wyższe. Wszystko razem pozwoli nam coraz mocniej specjalizować się w wysokodochodowych i wiedzochłonnych sektorach.

O jakiego typu specjalizacjach dla Polski Pan mówi?
Jest np. wysoce prawdopodobne, że za 10-15 lat wszystkie autobusy w Unii Europejskiej będą jeździły na prąd. Jeśli dziś zaczniemy się więc specjalizować w produkcji autobusów elektrycznych - tym bardziej że mamy firmy już się tym zajmujące - to mamy szansę zająć ważne miejsce w tym sektorze rynku. Musimy zacząć działać z odpowiednim wyprzedzeniem.

Tylko kto poniesie ryzyko inwestycji? Bo nagle może się okazać, że te autobusy jeżdżą na wodór - a my będziemy produkować niepotrzebne nikomu autobusy na prąd.
Czasem tak bywa, ale zwykle firmy łatwiej uczą się zmian na istniejących już produktach. Lepiej też mieć kilkadziesiąt mniejszych przedsiębiorstw niż kilka naprawdę wielkich. Kiedy Nokia była bliska bankructwa, cała Finlandia to odczuła. Mniejsze firmy są w stanie szybko dostosować się do zmieniającej się rzeczywistości, na przykład przestać produkować autobusy elektryczne, a zacząć produkować autobusy napędzane wodorem. A autobusy będą potrzebne jeszcze bardzo długo. Na pewno łatwiej jest dostosować się do aktualnych wymagań firmie, która już je produkuje, niż uczyć się tej branży od początku. Ale to wymaga wsparcia ze strony państwa, w postaci zapewnienia wysokiej jakości edukacji, efektywnego rynku pracy czy gwarancji stabilności prawnej. A niekiedy wsparcia finansowego dla badań i rozwoju albo gwarancji eksportowych.

Na razie czytamy w prasie zagranicznej o tym, że Polska przestaje być państwem prawa - na podstawie sposobu zmienienia ustawy o Trybunale Konstytucyjnym.
Ubolewam nad tym, że od XVIII wieku, a może nawet wcześniej, zmagamy się ze zjawiskiem donoszenia na własny kraj za granicą. Większość tych artykułów w zagranicznych gazetach tak powstaje. Część polskiej elity, polskiego establishmentu, jest bardzo niedojrzała. Nie wyobrażam sobie takiego zachowania elity niemieckiej. Proszę popatrzeć, jak oni rozgrywają ultrakontrowersyjny projekt Nord Stream 2. Pełna solidarność całej klasy politycznej.

CZYTAJ TAKŻE: Kornel Morawiecki: Dziś naszym wrogiem jest wielki kapitał. On zmanipulował Polaków

Jednak nie tylko. Trybunał wydał wyrok, z którego prezydent się nie wywiązał - mimo że pod tym względem konstytucja nie pozostawia niedomówień.
Poprzedni rząd nie wykonał 48 wyroków TK - i nie przypominam sobie, by ktokolwiek o tym pisał. Czy możemy więc mówić o równowadze w opisywaniu działań poszczególnych ugrupowań w mediach? Trybunał Konstytucyjny ma potężną władzę w kraju. Ludzie zasiadający w TK de facto tworzą trzecią izbę parlamentu, ale w odróżnieniu od posłów, senatorów i prezydenta nie ponoszą żadnej odpowiedzialności przed społeczeństwem.

Przedstawił Pan ambitny, ale precyzyjnie nakreślony program przestawienia polskiej gospodarki na inne tory. Tyle, że ryzykuje Pan uszkodzenie obecnego modelu, który działa dość dobrze - przecież w tym roku będziemy mieć 3,5 proc. wzrostu PKB, jeden z najlepszych wyników w Europie. Warto tak ryzykować?
Mamy jeden z najszybszych wzrostów PKB, a wynagrodzenia pracowników w proporcji do PKB od 15 lat spadają i są jedne z najniższych w Europie. Chyba już z treści naszej rozmowy wynika dlaczego. Przychody firm działających w Polsce rosną dwukrotnie przez 10 lat, a podatki od nich spadają. Jak długo jeszcze możemy kontynuować ten model wzrostu, w którym co roku na zagraniczne konta musimy przelać prawie 100 mld zł, w którym rynek pracy mamy płytki jak mielizna i w którym trzy największe polskie firmy wydają na badania i rozwój 0,1 proc. tego co trzy największe firmy niemieckie? To tak jakbyśmy jechali samochodem z dziurawym bakiem. Owszem, można takim autem jeździć - ale za benzynę musimy płacić więcej, niż inni i nie wiadomo, jak daleko nim zajedziemy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mateusz Morawiecki: Ubolewam nad tym, że zmagamy się ze zjawiskiem donoszenia na własny kraj - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski