Od 2015 r., oprócz obowiązkowych egzaminów z polskiego, matematyki i języka obcego, maturzyści muszą przystąpić do minimum jednego egzaminu z wybranego przedmiotu na poziomie rozszerzonym. W zeszłym roku ten obowiązek dotyczył tylko licealistów, w tym - również uczniów techników. Teoretycznie wynik egzaminu z przedmiotu dodatkowego jest brany pod uwagę podczas rekrutacji na studia, ale jak wiadomo uczelnie mają coraz większy problem z zapełnieniem wszystkich wolnych miejsc i często obniżają kryteria przyjęć.
Nie wszyscy podchodzą poważnie do tego egzaminu z jeszcze jednego powodu: nie ma tu, w przeciwieństwie do pozostałych przedmiotów, ustalonego progu zdawalności, więc wystarczy przystąpić do egzaminu, by go zaliczyć. - Dlatego ta matura jest zwykłą kpiną - mówi Henryk Hołysz, dyrektor Zespołu Szkół Gastronomicznych nr 2 w Krakowie. - Wielu uczniów wchodzi na egzamin i nie udzielając odpowiedzi na żadne pytanie, po 10 minutach z niego wychodzi. To demoralizujące - uważa Hołysz. Świetnie pokazują to wyniki tegorocznej matury, zwłaszcza tej pisanej przez uczniów w technikach: matematykę i chemię napisali średnio na 13 proc. punktów, biologię na 15 proc., fizykę na 24, historię na 26, a wiedzę o społeczeństwie zaledwie na 11 proc. Ten maturalny absurd ma obowiązywać jeszcze przez siedem lat. W 2023 r. wejdą w życie nowe zasady zaliczania matury. Dotyczy to dzieci, które obecnie są w VI klasie szkoły podstawowej.
Chcąc otrzymać świadectwo, uczeń będzie musiał przystąpić w sumie do czterech egzaminów pisemnych i wszystkie zdać na poziomie minimum 30 proc. punktów. Gdyby te zasady obowiązywały w tym roku, maturę - zamiast 80 proc. - zaliczyłoby tylko 60 proc. uczniów.
- Być może te wyniki były tak słabe, bo uczniowie wiedzieli, że tego egzaminu nie muszą zaliczyć, by otrzymać świadectwo maturalne - mówi dr Marcin Smolik, dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Jego zdaniem po wprowadzeniu progu odsetek maturalnych niepowodzeń wzrośnie o 10 proc., co oznacza, że świadectwo otrzyma 70 proc. zdających. - To pomoże odsiać tych, którzy po prostu nie nadają się do studiowania - zaznacza dr Smolik.
Henryk Hołysz podkreśla, że wprowadzenie progu to oczekiwany ruch, ale jak zaznacza, to nie załatwia sprawy. - Rządzący powinni zacząć od podniesienia progu zdawalności egzaminu maturalnego z przedmiotów obowiązkowych - twierdzi Hołysz. - Teraz wynosi on jedynie 30 proc., co w szkolnej skali ocen jest stopniem niedostatecznym. O pozytywnej ocenie mówimy wtedy, gdy uczeń z klasówki czy sprawdzianu zdobędzie minimum 40 proc. punktów. Dlatego próg zdawalności matury powinien zostać podniesiony do minimum 50 proc. z wszystkich przedmiotów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?