Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Meczów nie oglądam. Nie dlatego, że ze mnie taki syfon. Ale nerwus

Piotr Tymczak
Andrzej Banaś
- Nie zazdroszczę obecnym piłkarzom samochodów i pensji. Za pieniądze wszystkiego się nie kupi. Cieszę się, że ludzie o mnie pamiętają - mówi ADAM MUSIAŁ, były reprezentant Polski i legenda Wisły Kraków.

- Niech Pan dokończy zdanie: Wieliczka to...

- Moje rodzinne miasto. Tam się wychowałem. Wieliczce zawdzięczam to, że jestem kimś.

- W jakim wieku zaczął Pan trenować piłkę nożną?

- Nie pamiętam, co jadłem wczoraj na obiad, a co dopiero faktów z przeszłości. Wiem, że najpierw trenowałem w Wieliczance. Kuzyn grał w tym klubie. Później przeniosłem się do Górnika Wieliczka. Na Wieliczankę musiałem dojeżdżać, a tu stadion miałem obok miejsca, w którym się urodziłem i mieszkałem. Wystarczyło przejść kilka kroków.

- Pamięta Pan rodzinny dom?

- Mama i my- czworo dzieci - mieszkaliśmy w pomieszczeniu po byłym sklepie. Nie było tam toalety. Aby z niej skorzystać, musieliśmy wyjść z tej nory i iść do głównego budynku. Grzało się piecykiem, a kąpało w cebrzyku. Mama nie miała się gdzie z nami podziać. Tam były przynajmniej cztery ściany i nie kapało nam na głowę.

- Jak doszło do takiej sytuacji?

- Takie były czasy. Ojca nie pamiętam. Nie znałem go. Mama sama musiała nas utrzymać, dlatego pracowała w różnych miejscach jako podkuchenna. Często zostawałem z młodszym rodzeństwem i musiałem się nimi zajmować: nakarmić, wykąpać. Potrafiłem to robić.

- Najważniejsze obrazy z dzieciństwa...

- Naprzeciwko domu, w którym mieszkaliśmy, była szkoła z boiskiem. Położona tuż przy peronie kolejowym. Wycieczki, które wracały z Kopalni Soli w Wieliczce, czekały na tym peronie na pociąg. Turyści obserwowali, jak uganialiśmy się za piłką. Przychodzili i pytali, czy byśmy z nimi nie zagrali. No to graliśmy. Byli przez nas wspaniale przyjmowani.

- A jak było w szkole?

- Nie lubiłem się uczyć. Szkoła przeszkadzała mi w sporcie. Byłem niesfornym chłopakiem. Zapamiętałem jednak panią nauczycielkę biologii, która, kiedy byłem w szóstej klasie, tak wpłynęła na mnie i tak mnie psychologicznie podeszła, że nagle stałem się jednym z najlepszych w klasie. W nagrodę za wyniki otrzymałem dożywianie, czyli przykładowo: bułkę z żółtym serem na dużej przerwie. Mama przecierała oczy ze zdumienia, że tak zmieniłem podejście do nauki.

- Nie cieszyła się, że syn ugania się za piłką?

- Ile ja batów od niej dostałem za to, że zamiast nakarmić, przewinąć rodzeństwo, grałem w piłkę. Później, gdy razem z mamą wspominaliśmy te momenty, doszliśmy do wniosku, że ten jej ostry chów wzmocnił mój charakter, co przydało się potem w futbolu. Do tego, od najmłodszych lat , byłem uparty i konsekwentny w dążeniu do tego, aby zostać piłkarzem. Nie myślałem o niczym innym. W szkole podstawowej nauczyciel wychowania fizycznego mówił mi: "Adam, jesteś tak sprawny, że musisz się zająć nie nauką, ale sportem".

- Próbował się Pan mamie odwdzięczyć za to, że nieraz, w przeszłości, wybierał futbol kosztem obowiązków domowych?

- W 1974 roku mama pracowała w restauracji. Podczas pobytu na mistrzostwach świata w Niemczech trener Kazimierz Górski wpadł na pomysł, aby każdy z drużyny zaprosił najbliższych. Do żonatych przyjechały żony. Kawalerowie mogli zaprosić mamę albo tatę. Zadzwoniłem do kierowniczki restauracji, w której mama pracowała, i mówię: "Chciałbym, żeby pani namówiła mamę do przyjazdu". Kierowniczka próbowała, ale, niestety, mama, która poza Krakowem nigdzie nie była - twardo odmówiła.

Nalegałem. Poprosiłem nawet szefową mamy, żeby pożyczyła jej pieniądze. Zaznaczyłem, że po powrocie wszystko zwrócę. W końcu dała się namówić, przyjechała i zasiadła na stadionie podczas jednego z meczów. Gdy zaczęli grać "Mazurka Dąbrowskiego", popatrzyłem na sektor i zobaczyłem w nim mamę. Nawet teraz nie mogę spokojnie o tym mówić, tak mnie ściska w gardle. To było niewiarygodne przeżycie. Symboliczna zapłata za poświęcenie i trud, jaki włożyła w nasze wychowanie. Była złotym człowiekiem. Mam satysfakcję, że się odwdzięczyłem i pomogłem jej w trudnych czasach.

- Mamie spodobało się na mistrzostwach?

- Pamiętam, że mieliśmy około dwugodzinne spotkanie z rodzinami. Po nim musieliśmy wrócić do ćwiczeń. Po rodziny zaś podjechał samochód i zawiózł je na zakupy. Dałem mamie pieniądze i powiedziałem: "Kup coś sobie i dzieciom". Wróciła po kilku godzinach i oddała mi co do grosza. Okazało się, że w sklepie były ruchome schody - wcześniej nigdy takimi nie jechała. Przestraszyła się i z zakupów nic nie wyszło.

- Na mundial pojechał Pan już jako piłkarz Wisły Kraków. Jeździł Pan wcześniej na jej mecze?
- Nie było mnie stać, aby kupić sobie bilet i jechać do Krakowa. Nawet o tym nie marzyłem. Miałem obowiązki w domu. Wszystko zmieniło się po meczu reprezentacji Polski juniorów z Rosjanami w Nowym Sączu. Wpadłem w oko działaczom Wisły. Na ten mecz przyjechali po mnie czarną wołgą.

To było dla mnie coś niesamowitego. Kierownik drużyny wszedł do szatni i powiedział: "Adam, przyjechali po ciebie z Wisły. Czekają i zawiozą cię do domu". Nie wierzyłem, ale faktycznie podrzucili mnie do Wieliczki. Gdy tylko zobaczyli, w jakich warunkach się wychowuję, obiecali, a później szybko załatwili nowe mieszkanie. Wtedy zmienił się dla mnie świat. Zostałem piłkarzem Wisły.

- Pamięta Pan pierwszy dzień w drużynie "Białej Gwiazdy"?

- Wchodzę, witam się ze wszystkim i mówię im "na pan". Trenerem był wówczas Mieczysław Gracz. Wtedy w Wiśle grali tacy zawodnicy, jak: Ryszard Budka, Władysław Kawula, Fryderyk Monica. To była najmocniejsza obrona w kraju. Po kilku moich treningach w Wiśle pech chciał, że Rysiu Budka złapał kontuzję. W niedzielę był mecz ligowy i trener powiedział, że zagram za niego na lewej obronie. Nogi mi się zaczęły trząść. Trzeba było jednak podjąć decyzję. W meczu wypadłem dobrze i później tak się spodobałem trenerowi, chłopakom i kibicom, że grałem w pierwszym składzie.

- Który mecz zapamiętał Pan najbardziej?

- Tych najważniejszych spotkań było dużo. Wystąpiłem w pamiętnym dla wszystkich spotkaniu z Anglikami na Wembley, ale ten mecz nie był dla mnie udany. Po moim starciu z rywalem sędzia odgwizdał karnego i straciliśmy gola. Na koniec kariery pojechałem do Anglii, gdzie grałem w czwartoligowym klubie Hareford United. Tam trener powiedział: "Ja cię pamiętam. Ty w 1973 roku grałeś na Wembley". Odpowiedziałem: "Tak było i zrobiłem karnego. Ale to wam i tak nic nie dało, bo my pojechaliśmy na mistrzostwa, a wy pojechaliście na poziomki". Szanowali mnie w Anglii, doceniali. Mój młodszy syn Tomek,
który jest dziś międzynarodowym sędzią, urodził się właśnie w Anglii.

- Niektórzy nasze ostatnie zwycięstwo 2:0 z Niemcami już porównują do wyczynu z Wembley. Są do tego podstawy?

- Teraz to ja się na piłce nie znam. Nic o niej nie wiem. Dzięki właścicielowi Wisły Bogusławowi Cupiałowi jestem pracownikiem klubu, zajmuję się obiektami. Przed meczem na Wiśle najważniejsze jest przywitanie właściciela. Zawożę go windą do loży. Na stadionie jestem trzy godziny przed meczem. Witam wszystkich VIP-ów, którzy przychodzą. Sprawdzam, czy wszystko jest dopięte tak jak trzeba. Gdy wypełnię swoje obowiązki, mam poustawianą robotę, to wsiadam w samochód i jadę do domu. Meczów nie oglądam od kilku lat. Mnie już piłka nie bawi.

Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że jestem syfon i uderzyło mi do głowy. Jestem nerwowym człowiekiem, a nie powinienem się denerwować, bo po co, kiedy nic z tego nie ma? Mam swoje lata, szkoda mi zdrowia. Wisła ma ośrodek treningowy w Myślenicach. Jeżdżę tam z moim serdecznym przyjacielem Zdziskiem Kapką. Przyjeżdżają tam zawodnicy na zajęcia, znam czterech, pięciu starszych piłkarzy, a pozostałych nie kojarzę.

- Może już za dużo było tego futbolu w Pana życiu i stąd takie podejście?

- Może to przesyt. Teraz są jednak inne czasy. Mam już swoje lata i nie potrafię się dostosować do dzisiejszych warunków. Nie nadążam za tymi wszystkimi zmianami. Jestem nerwus. Po co się mam denerować?

- Nie ogląda Pan nawet meczów reprezentacji Polski?
- Nie oglądam. Zaznaczam jednak, że szanuję wszystkich zawodników, prezesa PZPN Zbigniewa Bońka. Życzę wszystkiego najlepszego młodszemu koledze Adasiowi Nawałce.

- Spodziewał się Pan, że zostanie selekcjonerem?

- Co mogę powiedzieć? Takie rzeczy wie tylko jeden Bóg w niebie. Ja mogę powiedzieć, że Adam Nawałka to ambitny, sumienny, przewspaniały człowiek. Kiedy grałem w Wiśle, jeździliśmy do Adasia. Do domu jego rodziców. Spędzaliśmy tam bardzo fajne chwile przy ognisku. Życzę mu wszystkiego najlepszego. To jest człowiek, który temu, co robi, oddaje serce.

Po małych zmianach w reprezentacji widać, jak Adaś solidnie do tego podchodzi i umie zmobilizować zawodników. Kiedy był trenerem w Górniku Zabrze, to tamci chłopcy od miesięcy nie widzieli pieniędzy, bida była straszna, a potrafił ich zmobilizować i byli w czubie ekstraklasy. Teraz to samo dzieje się w reprezentacji. Adam potrafi dobrać sobie takich ludzi, którzy będą na boisku zapierniczać.

Moim zdaniem postępuje podobnie do trenera Kazimierza Górskiego, który był dla nas ojcem. Może nie potrafił wymyślać nie wiadomo jakich treningów - od tego byli Andrzej Strejlau czy Jacek Gmoch - ale umiał nas zmobilizować, dobrać ludzi charakterologicznie. Mówił nam cały czas : "Panowie, wy nie musicie grać pięknie, wy musicie wygrać. Jak to zrobicie, to wasza sprawa". Mam wrażenie, że Adaś Nawałka też jest dla zawodników takim ojcem.

- A jednak co nieco się Pan orientuje, co się dzieje teraz w polskiej piłce.

- A od czasu do czasu coś tam gdzieś zerknę. W Wiśle są dyskusje, to też coś usłyszę, gdzieś czasem gazetę dorwę i przeczytam. Ale żebym był zaangażowany, znał składy, potrafił wymienić zawodników - to nie. Znam wyniki, w telegazecie przeczytam, że wygrali 2:0, albo żony się zapytam, jak Wisła wyszła.

- Pana syn Maciej jest trenerem drugiej drużyny Wisły, a Tomasz międzynarodowym sędzią piłkarskim. Chciał Pan, żeby synowie też zawodowo związali się z futbolem?

- Nie naciskałem na nich. Nie zrobiłem ani jednego ruchu, aby im pomóc w ich karierach. To największy mój sukces, że sami sobie wszystko wywalczyli. Chwała im za to. W życiu też im w niczym nie pomogłem. Mama mi nie pomagała, a wyszedłem na człowieka. Cieszę się, że mam tak wspaniałych synów. Niech jednak ludzie nie myślą, że to moja zasługa. Po mnie mają nazwisko. Od początku zdawali sobie sprawę, że bez pracy nie ma kołaczy.

- Jak Pan nie ogląda meczów, to zapewne nie podpowiada synowi Tomaszowi w kwestii sędziowania?

- Nie oceniam jego pracy. Z synami o piłce nie rozmawiam. Kiedy byłem zawodnikiem, to największe problemy miałem z sędziami. Zawsze krytykowałem ich decyzje. Doszedłem do wniosku, że nie znam się też na ich pracy. Jak sędziowie przyjeżdżali na Wisłę, to mówili: "Trzeba uważać na Musiała".

- Piłkarze rywali Wisły też tak podobno mówili.
- Tak mnie nauczono, że piłka może mnie przejść, ale rywal nigdy. To była moja dewiza życiowa. Tak było, ale ja już swoje zrobiłem, już swoje przeżyłem. Trudno mi się teraz przyzwyczaić do futbolu nowej generacji. Myśmy byli wychowani w innych warunkach. Nie mam pretensji o to, że obecni piłkarze jeżdżą drogimi autami, mają tak wysokie pensje.

- Nie myśli Pan nieraz z żalem, że gdyby grał teraz, to zapewne trafiłby w młodym wieku do czołowego klubu w Europie i dorobił się wielkiej fortuny?

- Nie chcę być bogaty. Za pieniądze wszystkiego się nie kupi. Cieszę się, że po tylu latach jeszcze o mnie nie zapomniano, że chciał Pan ze mną porozmawiać. Cieszę się z tego, że gdy idę do sklepu, starsi ludzie mówią do mnie: "Panie Adamie, dziękujemy za lata siedemdziesiąte". To jest dla mnie największa zapłata. Jestem dumny, że w takich czasach grałem i wielu jeszcze pamięta o tym, co wtedy zrobiliśmy.

***
Adam Musiał
Ur. 18 grudnia 1948 w Wieliczce. Rozegrał 34 mecze w reprezentacji Polski w latach 1968-1974. Zdobywca trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w 1974 r. Piłkarskie szlify zdobył w Górniku Wieliczka. Stamtąd trafił do Wisły Kraków, w której grał w latach 1967-1977. Zdobył z nią mistrzostwo Polski w 1978 r. W latach 1989-1992 był trenerem Wisły. Trener Roku w Plebiscycie "Piłki Nożnej" w 1991 r.

Wystawa
Archiwalne zdjęcia Adama Musiała można zobaczyć na wystawie w Muzeum Żup Krakowskich "Sport w Wieliczce w XIX-XXI wieku". Ekspozycję wzbogacają medale, sprzęt sportowy i pamiątki, które przybliżą dzieje sportu, sportowców i organizacji oraz klubów sportowych z Wieliczki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski