Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Medalu olimpijskiego nie można się bać

Redakcja
Fot. Michał Klag
Fot. Michał Klag
ROZMOWA. Najlepsza polska panczenistka KATARZYNA BACHLEDA-CURUŚ opowiada o niuansach rządzących światowym łyżwiarstwem

Fot. Michał Klag

Jest Pani zadowolona z wyniku ostatniej dużej imprezy przed igrzyskami, wielobojowych ME w Hamar? Tydzień temu zajęła tam Pani 11. miejsce, a przez dwa ostatnie sezony była 8.

- Jestem zadowolona. Zwłaszcza że na te zawody nie była specjalnie szykowana forma, przystąpiłam do nich totalnie z marszu. To był taki start na zmęczenie, dla treningu. Wiedziałam, że nie będzie rewelacyjnych wyników. To zresztą chyba było widać po wszystkich zawodniczkach. Na trzy kilometry jeździły o 7-8 sekund gorzej niż normalnie. Swój start oceniam pozytywnie, nie było kontuzji. Wcześniej wydawało się, że mam problem z pachwiną, ale okazało się, że to nieprawda.

Zmieniła Pani trenera, Krzysztofa Niedźwiedzkiego zastąpił opiekun sprinterów Paweł Abratkiewicz. To ryzykowne posunięcie przed sezonem olimpijskim.

- Decyzja była dość niespodziewana. Natomiast skutki są chyba dobre, bo rekordy Polski, które ustanowiłam na 1000 i 1500 m, są mocno wyśrubowane. Współpraca jest jak najbardziej pomyślna, teraz mogę powiedzieć, że była to dobra decyzja. Ja już jestem starszą zawodniczką, od siedmiu lat miałam taki sam trening. Chyba potrzebowałam nowego bodźca, więc postanowiłam zaryzykować.

Zdecydowała się Pani na trenera sprinterów, bo chciała się skupić na krótszym dystansach?

- Na pięć kilometrów nigdy nie byłam wysoko. Na trzy kilometry jeździłam dobrze, ale nie na tyle, żeby wyniki mnie satysfakcjonowały. Brakowało mi tej szybkości w biegach średnich, w których osiągałam bardzo dobre rezultaty. Nad tym pracowaliśmy w tym roku i wszystko poszło do przodu.

W tym sezonie jest Pani wysoko, na 8. miejscu, w klasyfikacji Pucharu Świata na 1500 m. W jednej z edycji była Pani 5., przed rokiem na mistrzostwach świata, rozgrywanych na torze olimpijskim, także 5., z małymi stratami do podium. Można przypuszczać, że to 5. miejsce za miesiąc na olimpiadzie to takie minimum...

- Gdyby to było takie proste, to mielibyśmy mnóstwo mistrzów świata w każdej dyscyplinie. To nie jest matematyka. Wszyscy się szykują na olimpiadę, każdy ostro ćwiczy, niektórzy cztery lata przygotowują się tylko na ten start. Trzeba się liczyć z każdym zawodnikiem. Może niespodziankę zrobi ktoś, który do tej pory był 15., czy 16. Nie mogę podchodzić do tego tak, że skoro byłam piąta, a to na pewno teraz też będę, albo nawet wyżej. Zwłaszcza w konkurencjach na 1000 i 1500 m. Bo różnice pomiędzy zawodniczkami są tak małe, że najmniejszy błąd w czasie biegu będzie decydował o wielu rzeczach.

Takie drobne błędy często się Pani przydarzały w tym sezonie?

- Każdemu się przydarzają. Na udany występ składają się: bardzo dobre przygotowanie, czyli szczyt formy, dobry technicznie bieg, skupienie... i taki sportowy fart. Ale przede wszystkim dyspozycja danego dnia. Czynników sprzyjających i niesprzyjających jest dużo, trzeba skupić się na tym, co dobre.

Podkreśla Pani, że różnice są niewielkie, ale to rywalki są jak na razie o te ułamki sekundy lepsze? Bycie ciągle tuż od wymarzonego celu nie osłabia mobilizacji?

- Jakby tak było, to już dawno bym łyżwy odwiesiła. Gdybym się załamywała, jak jestem piąta na świecie, to trzeba byłoby uznać, że chyba coś że mną jest nie tak. Jest wręcz odwrotnie, mobilizuje mnie to, że tak niewiele brakuje do zawodniczek ze ścisłej światowej czołówki, które przygotowują się w idealnych warunkach. Nasze treningi nie zawsze są takie, jakbyśmy sobie życzyli. Te drobne różnice w wynikach spowodowane są warunkami, w jakich się przygotowujemy. W Zakopanem jest 11 stopniu poniżej zera, a odbywają się zawody (wielobojowe mistrzostwa Polski w miniony weekend na otwartym torze przy COS - przyp.), treningi. Ile można w łyżwach bez skarpet wytrzymać na takim mrozie? 10-15 minut. Potem człowiek jest cały zesztywniały, treningu się nie da zrobić do końca. Albo nie jest on taki, jak przeprowadzany w hali, w warunkach w jakich się ścigamy. Rozmawiałam ostatnio z koleżanką, zawodniczką z Rosji, która powiedziała, że ostatni raz ścigała się na otwartym torze na mistrzostwach Europy we Włoszech, cztery lata temu... Ta różnica w przygotowaniach jest ogromna. Także w technice jazdy na otwartym torze i na zamkniętym. To też na pewno wpływa na te dziesiątki sekundy różnicy.

Z jakimi nadziejami pojedzie Pani na olimpiadę?

- Ciężko ocenić. Ja chcę mieć po prostu zaliczyć dobry start, nie jadę z konkretnym założeniem. Przygotowuję się spokojnie, nie ma co robić niepotrzebnej presji. Chcę mieć dwa perfekcyjne wyścigi, na 1000 i 1500 m.

Hasło "medal olimpijski" pojawia się podczas treningów?

- Przede wszystkim nie trzeba się bać takiej myśli. Na krótkim dystansie wszystko może się rozstrzygnąć w ułamkach sekund. Choć na pewno nie jest to spędzająca mi sen z powiek sprawa.

Których rywalek najbardziej się trzeba obawiać?

- Myślę, że Kanadyjki pokażą na pewno ogromną moc. One nie dość, że już są dobre, to będą wyśmienicie przygotowane. Na pewno Holenderki, Niemki. Z każdej tej narodowości są, dwie trzy dobre zawodniczki. Ale myślę, że Kanadyjki pokażą zdecydowanie wszystkim, na czym polega łyżwiarstwo.

Nasza ekipa łyżwiarzy szybkich będzie liczyć w Vancouver aż 9 osób, do tego dwie osoby w short-tracku. To niespodzianka, że jest was tak dużo?

- To chyba nawet rozczarowanie, bo spodziewano się, że jeszcze inni zrobią kwalifikację. To dobrze, że jest nas tak dużo, bo to znaczy, że dyscyplina się rozwija. Że jest sens budowania obiektów, może jest sens wybudowania toru z halą, na której moglibyśmy się na miejscu przygotować do startów na światowym poziomie. I byłoby więcej osób do uprawiania łyżwiarstwa, bo nie marzłoby się podczas treningów. Rodzice chętniej puszczaliby dzieci. Na olimpiadzie Salt Lake City, jak byłam po raz pierwszy na igrzyskach, było 4 łyżwiarzy, cztery lata później w Turynie 7.

W kraju długo nie miała Pani poważnej konkurentki. Teraz gonią Panią młode zawodniczki, do Vancouver pojedzie trzy inne polskie panczenistki.

- Ja się cieszę, że tak jest. One się po prostu wzięły do roboty.

Możemy się spodziewać jakichś niespodzianek na igrzyskach w którejś z konkurencji? Czy o medale walczyć będą ci z czołówki Pucharu Świata.

- Z kobietami do końca nie wiadomo, czy będą jeździć dobrze czy niedobrze, czy coś im się nie odwidzi. Nie są to tak regularne starty, jak u mężczyzn. Biegi, w których ja startowałam, wygrywane były w tym sezonie przez dwie, trzy osoby. Oby były niespodzianki, będzie ciekawiej.

Na przykład niespodzianki z Polski?

- Oczywiście, dlaczego nie? Ja każdemu życzę dobrego startu, takiego jak sobie założył, bo wiem, ile wysiłku wkłada się w przygotowania. Łyżwiarstwo jest naprawdę ciężką dyscypliną, to tylko w telewizji tak ładnie wygląda, że my tak sobie te nóżki przekładamy. Ale jest to okupione ogromnym bólem mięśniowym. Czy piętnaste, ósme miejsce, czy dwudzieste, to każdy się napocił ogromnie.

Z samego łyżwiarstwa można się utrzymać?

- Biednie jest. Ministerstwo przyznaje stypendia tylko zawodnikom z ósemki w mistrzostwach świata, a to ciężko w tym sporcie osiągnąć. Chodzą też słuchy, że minister chce honorować tylko medalistów, co uważam za bardzo błędną decyzję. Wręcz zabijającą polskie sporty, takie jak łyżwiarstwo, inne dyscypliny zimowe, które nie są oblegane przez sponsorów i media. Nam nie jest łatwo pozyskać sponsora, nawet będąc wysoko w światowej czołówce.

Rozmawiał Artur Bogacki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski