Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Medycyna prowincjonalna?

Redakcja
WŁADYSŁAW A. SERCZYK: Znad granicy

Minął zaledwie rok, gdy dzięki rzeszowskim kardiologom powróciłem do w miarę normalnego stanu, a w każdym razie nadal mogę zanudzać studentów swoim gadaniem o dziejach Europy Wschodniej (zbereźniki lubią się nudzić, bo aula zazwyczaj bywa pełna). Teraz jednak niespodziewana i nieubłagana choroba zaatakowała najbliższą mi osobę. Więc szpital. Ten sam co przed rokiem, tylko inne piętro. Atmosfera przecież ta sama. Serdeczność, fachowość, cierpliwość i wyrozumiałość, a także niebywałe wprost poświęcenie. Trudno znaleźć właściwe, odpowiadające temu słowa. Jak bowiem chwalić lekarza, który po całodobowym dyżurze potrafi następnej nocy, i to dwukrotnie, przyjechać do swego oddziału, do pacjenta przeżywającego trudne chwile? Jak dziwić się sprawności pielęgniarki, która - wezwana przez chorą - pojawia się przy jej łóżku już po kilkudziesięciu sekundach? Co powiedzieć o salowych nieustannie sprzątających, czyszczących, wynoszących, myjących itd., itd.?
   To zaiste ludzie święci.
   W ładnym i zacisznym, ale przecież prowincjonalnym mieście wojewódzkim nie mogą liczyć ani na wysokie zarobki, ani na wielkie awanse. Nie tylko staże zagraniczne, ale także krajowe są dla większości zagubionej w codziennej harówce prawie nie do osiągnięcia. Najnowsza literatura medyczna trafia tutaj często dopiero wówczas, gdy zatraciła już smak nowości. Wprawdzie Internet ją przybliża, ale internetowa prenumerata kosztuje, i to sporo. Lepiej nie pisać, ile zarabia w Rzeszowie w szpitalu wojewódzkim lekarz ze specjalizacją, ba! jakie wynagrodzenie ma ordynator.
   Tymczasem rosnące tempo życia, fatalny sposób odżywiania oraz osaczająca stresami codzienność powodują coraz szybszy wzrost liczby szpitalnych pacjentów. Nawet tutaj, na wschodniej ścianie, ciągną do szpitali jak pielgrzymi do Mekki. Uwierzyli w możliwości współczesnej medycyny i ufają lekarzom. Przestali powtarzać, że jak ospa wietrzna, to "z wiatrem przyszła i z wiatrem pójdzie", a o reumatyzmie, że "gdy człowiek ma swoje lata, to i bolączka złapać go musi". Znachorów na wsi coraz mniej, jedynie w większych miastach pojawiają się cudotwórcy z Dalekiego Wschodu posługujący się "niekonwencjonalnymi" sposobami uzdrawiania i leczący wszystko, co im się nawinie pod rękę: odciski, zapalenie płuc, raka, a nawet - oczywiście bezboleśnie - wyłuskujący kamienie nerkowe. Mieszkańcy Rzeszowskiego, Przemyskiego czy Krośnieńskiego trafiają do tych szpitalików, które mają najbliżej, a gdy tam potrzeby chorego przerastają miejscowe możliwości pacjentów, transportuje się ich dalej. To już dzisiaj dzień powszedni polskiej prowincji.
   Zdaję sobie sprawę, że wśród wielu tysięcy przypadków zdarzyć się może kilkanaście błędnie zdiagnozowanych lub leczonych niewłaściwie, że w gronie ludzi oddanych swoim pacjentom i wykonujących zawód z powołania zdarzyć się mogą jednostki myślące wyłącznie o szybkim wzbogaceniu się za wszelką cenę, nie gardzące łapówką czy też osławionym "łódzkim" sposobem dorabiania do mizernej, jak wiadomo, pensji. Rad jednak jestem, że ani w ciągu tuzina lat, które przemieszkałem w Puszczy Knyszyńskiej, w historycznym Wielkim Księstwie Litewskim, ani w ciągu ostatnich pięciu, jakie spędzam jako mieszkaniec Rzeszowa, ani razu nie spotkałem się z lekarzem, który by w najmniejszym nawet stopniu sprzeniewierzył się złożonej niegdyś przysiędze.
   Bo taka jest prawda o polskich lekarzach, i tych z wielkich miast, ze świetnie wyposażonych klinik uniwersyteckich, i tych z prowincji, z trudem zdobywających kolejne złotówki na wyposażenie sal operacyjnych, ambulatoriów i gabinetów zabiegowych, na lekarstwa, środki opatrunkowe czy wreszcie na skromny wikt dla hospitalizowanych chorych. Wielcy, w miarę sił i możliwości, pomagają mniej doświadczonym, udostępniają im prowadzone przez siebie kliniki i w Warszawie, Krakowie czy Katowicach przyjmują potrzebujących pomocy gdzieś z Koziej Woli lub Księżomierza (jak Boga kocham, taka miejscowość też istnieje! leży między Annopolem a Kraśnikiem).
   Patrzę z uznaniem na miejscowych lekarzy, pragnących sprostać narastającym obowiązkom, a zarazem nie chcących pozostać za osiągnięciami światowymi równie daleko, jak gospodarka polska za europejską. Stawiam na medycynę. Także "prowincjonalną".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski