Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Medyczne show

Redakcja
Najpierw był "Doktor Kildare" z Richardem Chamberlainem w roli tytułowej. Pierwsze odcinki pokazano widzom telewizji w 1961 roku, a serial emitowany był do 1966 r. Dr Kildare, przystojny i uroczy, zawsze uśmiechnięty i uprzejmy, leczył pacjentów i upewniał widzów, że powierzając swoje zdrowie lekarzowi, są w bezpiecznych rękach.

Lekarze na ekranie

Wkrótce potem (1970 r.) w Polsce wyemitowano serial pt. "Dr Ewa". Ewa Wiśniewska, tytułowa lekarka, zawsze wyglądająca nienagannie, zawsze też nienagannie diagnozująca i lecząca chorych, zdobyła serca polskich widzów. W tamtych czasach zresztą nie było to trudne. Dwa programy, minimalne możliwości wyboru. Każdy serial witany był brawami.

W latach siedemdziesiątych triumfy święcił satyryczny i antywojenny "M.A.S.H." (1972-1983). Poczucie humoru, jakie prezentował personel medyczny jednego ze szpitali polowych z czasów wojny koreańskiej, nie wyblakło przez lata i dziś serial bawi tak samo, jak 30 lat temu.

Prawdziwą furorę zrobił czeski serial medyczny pt. "Nemocnica na krai mesta" - "Szpital na peryferiach" (od 1977 do 1981 r.) W godzinach emisji życie w miastach zamierało, bo ludzie oglądali ulubiony film o doktorach. Mówiąc nawiasem, był to już pierwowzór następnych seriali medycznych: akcja w szpitalu przeplatana wątkami z prywatnego życia lekarzy. Ten schemat powtarza się mniej lub bardziej udatne we wszystkich filmach medycznych do dziś.

Filmy, w których lekarze walczą ze słabościami ciała ludzkiego, a jednocześnie z własnymi słabościami, zaczęły się mnożyć jak grzyby po deszczu mniej więcej od lat dziewięćdziesiątych XX wieku. "Doktor Quinn" leczyła w realiach Dzikiego Zachodu. Niemcy nakręcili "Klinikę w Szwarcwaldzie" (1985-1989). Jednak absolutnym hitem przez wiele lat był "Ostry dyżur". Sekundowały mu różne pomniejsze produkcje pokroju "Szpitala Dobrej Nadziei" (1994-2004). W 1999 r., widząc popularność zachodnich filmów o tematyce medycznej, Telewizja Polska rozpoczęła produkcję rodzimego "Ostrego dyżuru" czyli tasiemca "Na dobre i na złe". W taki oto sposób dorobiliśmy się najlepszego w Polsce szpitala w Leśnej Górze.

Choć przez lata zdawało się, że nic nie jest w stanie przebić "Ostrego dyżuru", wkrótce nastał

czas "Chirurgów" i "Doktora House'a".

W 2003 roku doczekał się też reanimacji czeski "Szpital na peryferiach". Dokrętka, jak zwykle, była mniej udana i raczej nudna (szczególnie wobec produkcji zza oceanu) nazywała się teraz "Szpital na peryferiach po 20 latach".

Na pytanie, czy jest coś bardziej popularnego od tematyki medycznej w filmie, można śmiało odpowiedzieć, że popularniejsze są tylko kryminały. Żeby jednak wyrównać szanse, seriale medyczne zaczynają być kręcone tak, jak kryminalne. Przykładem może być "Doktor House" - dziś prawdziwy top w świecie filmów medycznych.

Gregory House (Hugh Laurie) jest znakomitym lekarzem i diagnostą, ale traktuje pacjentów, jak "przypadki". Im bardziej skomplikowany i trudniejszy do zdefiniowania "przypadek", tym ciekawszy i tym chętniej House się nim zajmie. Wraz z zespołem młodych współpracowników zaczyna więc śledztwo. On nie leczy - on rozwiązuje zagadkę kryminalną. Szuka tropów, poszlak, dowodów winy czy wręcz odcisków palców, gdy każe rewidować mieszkania swoich pacjentów. W tym filmie z wartką akcją i ironicznym lekarzem wykorzystano strategie, charakterystyczne dla serii kryminalnych. Podobną konwencję proponował Robin Cook w swoich trillerach medycznych. Z tym, że w jego książkach śledztwo, prowadzone przez lekarza, doprowadzało do ujęcia przestępcy. W "Doktorze Housie" przestępcami są mikroby, wirusy, bakterie, wywołujące określone schorzenia. Drobiazgowe, medyczne śledztwo doprowadza do ujawnienia winnych i przykładnego ich ukarania.
Nieco inaczej skonstruowany jest film "Grey's anatomy", u nas tłumaczony, jako "Chirurdzy". Oba seriale pojawiły się na ekranach telewizorów prawie równocześnie, ale film o przygodach dr House na początku nie cieszył się wielką popularnością. Natomiast "Chirurdzy" mieli swoich zwolenników od pierwszego odcinka.

Tytuł oryginału nawiązywał do "Anatomii ludzkiego ciała" zwanej w skrócie "Anatomią Graya". Po raz pierwszy podręcznik został opublikowany w 1858 roku w Wielkiej Brytanii przez Henry'ego Graya. Każde z następnych 38 wznowień było aktualizowane i uzupełniane. Wykorzystując grę językową, twórcy "Chirurgów" nawiązali do znanego tytułu. Główna bohaterka nazywa się Meredith Grey, stąd "Grey's Anatomy".

Kate Walsh, która w "Chirurgach" grała Addison - pokręconą psychologicznie żonę jednego z głównych bohaterów - opuściła filmowy szpital i dostała rolę w wysączkowanym z "Chirurgów" filmie "Prywatna praktyka". Od tamtej pory oba filmy spotykają się na ekranach, a losy bohaterów przeplatają się nawzajem. I obydwa cieszą się wielką popularnością!

W wywiadzie dla "Newsweeka" Walsh mówiła: W "Chirurgach" i "Prywatnej praktyce" filmowi lekarze, podobnie jak w "Housie", borykają się z tajemniczymi chorobami i muszą ratować życie pacjentów, jednak u nas większy nacisk położony jest na to, co dzieje się poza salą operacyjną. Nasi lekarze mają połamane życiorysy, nie potrafią często pracować w zespole, przyjaźnią się, zdradzają i kochają. Są zwyczajnymi ludźmi, którym tak się złożyło, że pracują w tym zawodzie. I to siła naszych seriali - pokazywanie lekarzy od podszewki, swoista demitologizacja zawodu (lekarza). Pokazanie, że mimo iż chirurdzy są sexy i świetnie radzą sobie na operacyjnym bloku, w życiu codziennym kompletnie się nie odnajdują. I to chyba przez ich zwykłość widzowie się z nimi utożsamiają".

Najpopularniejsze odcinki "Chirurgów" oglądało w samych Stanach Zjednoczonych 21 milionów osób. Wydawało się to rekordem nie do pobicia. Tymczasem "Doktora House" ogląda równocześnie 81 mln osób na całym świecie!

Gregory House jest geniuszem, obdarzonym nieprzeciętną inteligencją i zawodową intuicją. Jednocześnie jest jednak wyjątkowo nieprzyjemnym człowiekiem. Egocentryczny cynik, manipulator, socjopata, a na dodatek lekoman. Medyk, jakiego nikt przy zdrowych zmysłach nie wybrałby na swojego lekarza domowego. A jednak serial o Housie oglądają miliony widzów na całym świecie. Dlaczego? Jakim cudem arogancki, w gruncie rzeczy samotny i nieszczęśliwy człowiek, może stać się bohaterem masowej wyobraźni? A jednak może, bo dr Gregory House świetnie radzi sobie, jako

ikona popkultury.

House traktuje swoich pacjentów brutalnie. Nie przebiera w słowach, mówiąc o chorobie, a starając się dociec jej źródła, używa niedozwolonych chwytów. Zakłada, że każdy jest kłamcą, więc nie traci czasu na błahe rozmowy. Manipuluje i sam kłamie po to, by najkrótszą drogą dojść do prawdy, która w tym przypadku równa się diagnozie. Pacjenci, a w szczególności ich bliscy, nie znoszą go, ale jednocześnie to właśnie ten brutal ratuje ich życie, więc mu pozwalają na bardzo wiele.
Dr House różni się diametralnie od bohaterów innych seriali medycznych. Dr Ross z "Ostrego dyżuru", grany przez Georga Clooneya, Meredith Grey (Ellen Pompeo) z "Chirurgów", Jakub Burski (Artur Żmijewski) z "Na dobre i na złe", to nie tylko genialni lekarze, ale też ciepli ludzie, pełni zrozumienia i współczucia dla chorych. House jest wśród nich czarną owcą. Przeklina, obraża, jest arogancki, zarozumiały i obrzydliwie pewny siebie. Na dodatek ten kuternoga uzależniony od leków zawsze ma rację, co jest niezwykle irytujące. A jednak, kiedy pojawia się na ekranie, zasiadamy przed telewizorami i nie odbieramy telefonów. Szybko orientujemy się, że pod pozorami chamstwa dr Gregory House kryje szlachetność, geniusz i dumę, która nie pozwala mu nawet na chwilę złagodnieć. Wartka akcja wciąga, choć wszystkie odcinki serialu kręcone są według identycznego schematu. Najpierw wyjątkowo trudny przypadek, który trafia w łapy House, potem śledztwo, następnie dojście do prawdy - na kilka minut przez zakończeniem filmu. Widz zachowuje się trochę jakby oglądał teleturniej: chce zgadnąć, o co chodzi, zanim obwieści to dr House. Jednocześnie każdy odcinek to inteligentne dowcipy, szermierka słowna, zabawne złośliwości, a nawet powiedzenia, powtarzane później na forach internetowych. Takie np., jak "ludzie mówią, że nie można żyć bez miłości. Tlen jest ważniejszy!".

Często postać dr. Housa porównywana jest do Sherlocka Holmesa. David Shore, autor scenariusza, przyznaje zresztą, że należy do fanów prozy Artura Conan Doyle'a i nie ukrywa, że tworząc postać ekscentrycznego lekarza, inspirował się historią najsłynniejszego detektywa. Wilson - najlepszy (i jedyny) przyjaciel House'a, także ma swój pierwowzór w twórczości Conan Doyle'a. To oczywiście Dr Watson - spokojny, wyważony, ale jednocześnie spostrzegawczy.

Skąd tak wielka popularności

serii medycznych?

Przyczyn jest wiele. Z racji tematyki jest to film łatwy do nakręcenia. Bez trudu udaje się uzyskać walor dramatyzmu, bo walka o życie ludzkie sama w sobie ten walor posiada. Wystarczy dodać szczyptę akcji, dosolić scenami z prywatnego życia lekarzy i pieprzyć, łącząc ich w kochające się i zrywające ze sobą pary. Choroby, wypadki, operacje, stałe balansowanie na granicy życia i śmierci - to chleb powszedni lekarzy, który pod lekką ręką scenarzysty staje się emocjonującym filmem.

- Z własnego doświadczenia wiemy, że śmierć dotyczy innych ludzi, nie nas samych - mówi socjolog Andrzej Rogatka. - Kiedy siedzimy wygodnie w fotelu i śledzimy na ekranie zmagania lekarzy, zmierzające do przywrócenia chorym zdrowia, znajdujemy potwierdzenie podejrzenia, że śmierci nie ma. A nawet w sytuacji, kiedy ktoś umiera, to przecież tylko na ekranie.

Wszelkie przejawy kultury masowej wskazują na to, jakie mamy wyobrażenia o nas samych. Co nas fascynuje, czego się boimy, za czym biegniemy, a czego chcielibyśmy uniknąć. O czym więc świadczy tak niezwykła popularność seriali medycznych? Może o wyjątkowym kulcie ciała, jak chcą niektórzy.
Przecież nie tylko fabularne filmy o lekarzach zajmują czołowe miejsca pod względem oglądalności. Tak samo jest z dokumentalnymi serialami, które w zasadzie pokazują obrazki z sal operacyjnych, tylko nieco podrasowane. Z podobnym zainteresowaniem śledzimy losy kobiet przed i po różnych zabiegach na ciele. Choć większość pań, zasiadających przed telewizorem, pewnie nigdy nie zdecydowałaby się na tak radykalne zabiegi chirurgiczne - wyłącznie w celu kosmetycznym - to z zapartym tchem śledzą zamianę brzydkich kaczątek w łabędzice. Kult ciała wynika na pewno z coraz większych możliwości medycyny.

Śledząc losy lekarzy, walczących o życie swoich filmowych pacjentów, myślimy pewnie o tym, by wygrać ze śmiercią. Może też marzymy, by w realu lekarze traktowali nas podobnie, jak ci filmowi? By zrobili co tylko w ich mocy dla naszego dobra? Pewnie wszystkiego jest w tej fascynacji po trochu.

ELŻBIETA BOREK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski