Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Meine name ist Alosza

Redakcja
Zdradził ich dopiero akcent i... jeszcze coś. Coś nieuchwytnego, ale wyczuwalnego. Bladość cery? Sposób poruszania się? A może czujność spojrzeń?

Kiedy wylądowali na lotnisku we Frankfurcie nad Menem, zasadniczą część ich bagaży stanowił niepokój o przyszłość

Przyjechali nie najnowszym, lekko uszkodzonym samochodem. Odbiegał wyglądem od zaparkowanych wokół lśniących mercedesów i audi, oznaczonych taką samą, jak ich wiekowe renault, literką "D" na białych tablicach rejestracyjnych. Także namiot, który rozbili, prezentował się ubogo na tle płóciennych czy stylonowych pałaców i luksusowych przyczep kempingowych z sąsiedztwa. Najwyraźniej nie śmierdzieli groszem, ale cóż, zdarza się. Nie każdy przybysz z bogatego kraju musi sam świecić zamożnością.
 Swietłana, Igor i Alosza są emigrantami z Kazachstanu. Od czterech lat mieszkają w małej miejscowości, w pobliżu Dortmundu. Teraz po raz pierwszy wybrali się na urlop. Przyjechali na chorwackie wybrzeże Adriatyku, namówieni przez Franza i Marię Luizę, którzy biwakują obok.
 - Zdrastwuj Swietłana, priwiet Igor!
 Zaskoczenie jest obopólne. Zagadnięci, ludzie z uniwersyteckim wykształceniem, skądinąd, jak się okazało, przekonani, że socjalizm istniał w Polsce "od zawsze", to znaczy od rewolucji październikowej, nie mieli pojęcia, iż przez wiele lat wkuwaliśmy obowiązkowo język Majakowskiego i Lenina. Swietłana miała za to na studiach lektorat z polskiego, ale pamięta niewiele. Dzień dobry, książka telefoniczna. No i fragment wiersza: Jeden wiatr w polu gnał, drugi wiatr w sadzie grał...
 Rewanżujemy się przechowanym w zakamarkach pamięci strzępem poezji Aleksandra Puszkina. Znajomość została nawiązana.

\*

 Emigranci czy raczej repatrianci? Przynajmniej Igor jest przekonany, że wyjeżdżając do Niemiec, wrócił do starej ojczyzny. Jednak zanim wystartowali do trwającego siedem i pół godziny lotu z Ałmaty na zachód, ich losy nie różniły się od losów tysięcy innych rosyjskojęzycznych mieszkańców Kazachstanu.
 Matka Swietłany była córką dońskiego Kozaka, przesiedlonego na kazachskie stepy za opór wobec kolektywizacji rolnictwa. Jej mąż nazywał się Niewiarowski. Podobno po pradziadku, który również niekoniecznie dobrowolnie trafił do Kazachstanu. Na tym kończy się wiedza Swiety o przodkach. W totalitarnym kraju ludzie o poplątanych życiorysach niechętnie zwierzali się nawet najbliższej rodzinie. Milczenie dawało bezpieczeństwo. Dzisiaj Swietłana chciałaby sięgnąć głębiej w przeszłość rodu Niewiarowskich. Pyta, czy znalazłaby w Polsce dokomenty, które by jej to umożliwiły.
 Jeszcze mniej o swoim pochodzeniu wie Igor. Był wychowywany przez matkę. Ojciec zginął w wypadku, gdy chłopak miał 6 lat. Pamięta również babcię, która niekiedy zwracała się do niego w niezrozumiałym języku. Później dowiedział się, że to niemiecki. Zwrócił też uwagę na niecodzienne nazwisko: Sziler.

\*

 Igor i Franz biesiadują już czwartą godzinę. Maria Luiza czyta książkę. Swietłana przygotowuje się do prania. Alosza w walce z wyimaginowanym przeciwnikiem ćwiczy ciosy, które widział na jakimś filmie o oddziałach specnazu.
 - Die Flasche ist leer! - oznajmia Igor.
 Butelka jest pusta. Franz z trudem układa się do snu. Nie potrafi dotrzymać przy kieliszku pola młodszemu koledze z Kazachstanu, który, jak gdyby nigdy nic, gawędzi z Marią Luizą.
 - Ich bin immer lustig. Jestem zawsze wesoły - zapewnia. Jego niemiecki wyraźnie nabrał płynności.

\*

 Poznali się na uniwersytecie. Swietłana studiowała filologię rosyjską, Igor geografię. Tak naprawdę zbliżył ich jednak sport. Ona trenowała biegi na orientację, on narciarstwo klasyczne. Jako junior odnosił spore sukcesy. Sądził, że dzięki nim wymiga się od wojska. Nic z tego. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej trafił na dwa lata do armii, wtedy jeszcze radzieckiej. Dwa lata służył na Dalekim Wschodzie, w pobliżu chińskiej granicy.
 Pobrali się jeszcze na studiach. Wkrótce przyszedł na świat Alosza. Było ciężko. Dyplom niewiele poprawił. Zaczęli pracę. Początkującym nauczycielom płacili marnie. Jak wspomina Swieta, jej pensja ledwie wystarczała na zakupy w "mlecznej kuchni", w której młode matki mogły "na wypisku", czyli na kartki zaopatrzyć się w podstawowe artykuły dla niemowląt. Wtedy Igor baczniej przyjrzał się swojemu nazwisku. Sziler to przecież Schiller! Wypytał matkę. Potwierdziła. Akurat poszła wieść, że Niemcy proponują powrót rodakom, zagubionym w odległym Kazachstanie. Wysłali odpowiednie formularze i... zapomnieli o całej sprawie. W ich życiu nastąpiła bowiem korzystna zmiana. Porzucili szkołę i głodowe zarobki. Swietłana załatwiła znacznie lepiej płatną posadę w marketingu. Igor znalazł pracę w magazynie dużego wydawnictwa. Kiedy po upływie półtora roku nadeszła pozytywna decyzja z Niemiec, wcale nie byli zdecydowani jechać. Wahała się zwłaszcza Swieta. No bo jakże tak? Zostawić rodzinę? Wspomnienia? Całe swoje życie?

\*

 Igor z synem wybierają się do supermarketu w miasteczku, gdzie jest trochę taniej niż w sklepie na terenie kempingu. Pojadą pożyczonymi rowerami. 5 kilometrów zakurzoną szosą. Z nieba leje się żar. Swieta zostaje. Musi się oszczędzać. Jest w czwartym miesiącu ciąży.

\*

 W końcu jednak postanowili: pakujemy się i jedziemy. Prawdę mówiąc, nie bardzo było co pakować. Nie zdążyli obrosnąć jeszcze w przedmioty. Mieszkali kątem u rodziny. Kiedy zatem wylądowali na oszałamiającym ogromem i ruchem lotnisku we Frankfurcie nad Menem, zasadniczą część ich bagażu stanowił niepokój o przyszłość.
 Zostali skierowani do niewielkiego miasta w pobliżu Dortmundu. Osiedlili się w tzw. wohnheimie, wielkim budynku, pełnym ludzi różnych narodowości, zwyczajów i temperamentów. Ci, którzy mówili po rosyjsku nazwali to miejsce swojsko łagrem. Schillerowie zamieszkali tu w jednym, wspólnym pokoju w szóstkę: Swietłana, Igor, Alosza, matka Igora, jego brat z żoną. Ponieważ zostawili w Kazachstanie pracę, więc niemieckie państwo nadało im oficjalny status bezrobotnych. Dostawali co miesiąc 1000 marek zasiłku plus 225 DEM zasiłku na dziecko. Intensywnie uczyli się języka. Jeden kurs, później drugi. Oczywiście darmowe. Po pół roku zapomogę zmniejszono o połowę. Wtedy zaczęli szukać pracy i mieszkania.
 Z pewnością zadanie ułatwiały paszporty obywateli Bundesrepublik. Z drugiej strony o nostryfikacji uniwersyteckich dyplomów, a zwłaszcza o etatach, odpowiadających wykształceniu, trudno było nawet marzyć. Musieli pogodzić się z degradującą zmianą kwalifikacji. Igor znalazł zatrudnienie jako prosty robotnik w wytwórni drobnych elementów z metalu. Swieta jest tapicerem w fabryce, produkującej luksusowe meble. Nie, nie ma poczucia wyobcowania. Pracuje w międzynarodowym towarzystwie. Turcy, przybysze z dawnej Jugosławii, krajów byłego ZSRR, Polacy, Niemcy. Tyle że nie ma mowy o jakiejkolwiek integracji, przyjaźniach. Każdy pilnuje swojej roboty, trzyma się własnej grupy.
 Znajomych zyskali, biegając codziennie po miejskim parku. Takich samych sportowych zapaleńców, jak i oni. W ten sposób poznali Franza i Marię Luizę. To zupełnie inni ludzie niż ci, z którymi stykają się w pracy. Otwarci na świat, pozbawieni niechęci wobec cudzoziemców.
 Ogólnie nie byłoby źle, gdyby nie kłopot z mamą Igora. Okazało się, że pozwolenie na jej wyjazd do RFN było błędem urzędników. Miałaby do tego podstawy jako żona Niemca. Jako wdowa po Niemcu, już nie. Powinna wracać, ale dokąd, po co? Dzieci są na miejscu. Opuszczając Kazachstan spaliła za sobą wszystkie mosty. Układ jest więc taki: aby uzyskać prawo stałego pobytu, musi udowodnić, że nie stanowi obciążenia dla budżetu niemieckiego państwa. Znaleźć pracę, która zapewni jej nie tylko bieżące utrzymanie, ale także zapłacenie składki emerytalnej, wszelkich ubezpieczeń itp. I tak przez minimum 5 lat. Potem się zobaczy. Sęk w tym, że ona, specjalistka w dziedzinie literatury rosyjskiej, doskonale, rzadkość wśród Rosjan, władająca również kazachskim, nijak nie potrafi opanować niemieckiego.

\*

 Mają obywatelstwo, pracę, mieszkanie opłacane przez państwo, pierwszych znajomych, samochód, są już w stanie pomóc materialnie krewnym w Ałmacie. Czy czują się szczęśliwsi niż w Kazachstanie?
 - Eto słożnyj wopros. To skomplikowany problem - mówi Swieta. Igor milcząco obraca w palcach nie zapalonego papierosa. Alosza kontynuuje walkę z cieniem. Skończył niedawno 8 lat. Podobno czuje się Niemcem. W każdym razie, gdy rodzice mówią do niego po rosyjsku, zawsze odpowiada im po niemiecku.

ADAM RYMONT

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski