Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mela: Przydarzył mi się cud. Nie było w tym żadnego przypadku

Katarzyna Kachel
fot. archiwum prywatne Jaśka Meli
Łatwiej czasami być Jaśkiem Melą. Bohaterem, który bez nogi i ręki zdobywa dwa bieguny. - Trudniej założyć rodzinę, wychować dzieci, mimo że to zwyczajne, normalne - mówi założyciel fundacji „Poza Horyzonty”, która pomaga osobom po wypadkach wracać do życia

- Najważniejsza kobieta w Twoim życiu?

- Mama.

- Dlaczego?

- Bo pomaga mi stawiać ludzi na nogi.

- Teraz, a kiedyś?

- Bywało różnie. Sam dwukrotnie zaczynałem studiować psychologię, jak mama. I ona, pewnie jak ja, wybrała ten kierunek, bo chciała rozwiązać swoje problemy, spróbować się ustawić w trudnej sytuacji domowej i rodzinnej. Pisze o tym zresztą w swojej najnowszej książce.

- Musiałeś przeczytać książkę mamy, by się o tym dowiedzieć?

- Bo nasze relacje długo nie były proste. Ona nie umiała do mnie dotrzeć, a ja się izolowałem. Zamykałem się w celi, którą sobie sam urządziłem w przestrzeni pokoju. Najchętniej bym z niej w ogóle nie wychodził. Wymarzoną sytuacją była taka, kiedy rodzice podstawialiby mi pod zamknięte drzwi talerz z obiadem. Niestety, nie było tak dobrze, musiałem opuścić azyl, podejść kilka kroków do stołu, coś tam odburknąć i wziąć jedzenie ze sobą. Pamiętam, że strasznie mnie wówczas irytowało, kiedy koledzy mówili: O, masz mamę psycholożkę, pewnie się świetnie dogadujecie.

- Z czego wynikała ta ucieczka?

- Z mojej niedojrzałości, braku chęci stawiania czoła trudnym sytuacjom. Pewnie też z niezrozumienia rodziców, ich zachowań. Słuchałem mamy, która przychodziła z pracy i opowiadała o swoich sukcesach. Nie mogłem pojąć, jak kobieta z wieloma problemami i taką niską samooceną potrafi pomagać innym lepiej żyć.

- Twoja mama powiedziała mi, że przez wiele lat nie mogła sobie wybaczyć, że kiedy utopił się twój brat Piotruś, krzyknęła z wyrzutem „Dlaczego nie wołałeś wcześniej”, wpędzając Cię na długie lata w poczucie winy.

- Tak było, choć nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Wyrzuty sumienia siedziały jednak głęboko. Nie tylko we mnie. Mama sto razy bardziej obwiniała i siebie, i tatę. Nagle durne rzeczy zaczęły zamieniać się w wielkie działa armatnie. Padało więc: „To ty miałeś prawo jazdy, samochód, mogłeś nas zabrać na inne jezioro”. Do mnie z kolei powracało: „Po co mu dawałeś ten cholerny ponton, skoro tyle razy wcześniej, nie pozwalałeś mu na niego wsiąść.” To było szaleństwo. Bezsilność i poczucie beznadziei zamieniało się w agresję.

- Izolacja też była formą agresji?

- Wszyscy gdzieś uciekaliśmy. Nasze mieszkanie przypominało dom duchów. Snuliśmy się po pokojach niczym zombie. Przygotowanie obiadu okazywało się ponad siły. Wkurzał mnie wówczas każdy zadowolony człowiek. Jak mogli żyć normalnie? Miałem ochotę krzyczeć: „Porąbało was? Mój brat się utopił, jak możecie”?

- Świat powinien się zatrzymać?

- Wtedy tak myślałem, dziś wiem, że musiał pędzić, byśmy nie zwariowali.

- Kiedyś mama powiedziała ci: „Śmierci drugiego dziecka nie przeżyję”. Jak mocno tkwiło to w Twojej głowie?

- Na tyle, że kiedy weszła po moim wypadku do szpitala, powiedziałem: „Mamo, Bóg mnie ocalił”. Nie pamiętam dokładnie, co działo się po wypadku, ale wiem, że to, co zrobiłem, było irracjonalne. Kumpel opowiadał mi, że spotkał mnie kilka minut po porażeniu prądem. Na pytanie: „Co ci się stało?”, uśmiechnąłem się i odpowiedziałem: „Nic, stary, wypieprzyłem się na rowerze”. Zmysł przetrwania włączył się tak, jak miał się włączyć - automatycznie.

- Które relacje były trudniejsze, z mamą czy z ojcem?

- Były inne, ale i moje oczekiwania się różniły. Mama miała dla mnie więcej czasu, ale nie potrafiła go wykorzystać. A tata? Tata miał cholernego forda capri, w który wkładał masę kasy i masę czasu. Uwierz, dwa tygodnie temu szedłem po Krakowie i zobaczyłem fajny wóz. Szlag to, to był właśnie ford capri. I wiesz co mnie najbardziej przeraziło? Że mi się spodobał, że pomyślałem: jakie to piękne auto.

- Upodabniasz się do ojca.

- Pod wieloma względami. Kiedyś, gdy dostrzegałem w nim same złe cechy, to było straszne, dziś widzę więcej. Przełomem był nasz wyjazd do Stanów po protezę. W pewnym momencie było już tak źle, że wiedziałem: albo coś pęknie, albo to będzie koniec naszych relacji. Powiem brutalnie, wypluliśmy na siebie wszystko, ale po to, by spróbować znaleźć płaszczyznę, na której będziemy mogli zacząć coś budować.

- Czego się wtedy dowiedziałeś o ojcu?

- Że wiele jego reakcji wynikało z bezradności. To był szok. W życiu bym nie pomyślał, że ten mocny facet może czegoś nie wiedzieć. Zaczęliśmy rozmawiać, wyjaśniliśmy sobie, jakie są nasze oczekiwania. Nie wpadłem na to, że on nie znał moich pragnień. Skąd miał wiedzieć, co siedzi w głowie chłopaka, który zamknął się w celi? Bardzo fajnym czasem był nasz wyjazd nad Bajkał w tamtym roku. Chciałem mieć w nim kumpla, z którym można pogadać o mądrych i o głupich rzeczach. I tak dostrzegłem, jak bardzo jestem do niego podobny.

- W czym na przykład?

- Nie śmiej się, ale kiedyś miałem duży problem z porannym wstawaniem. Zamierzałem nawet skonstruować budzik z maleńkim kabelkiem podłączonym do prądu, który by mnie delikatnie o danej godzinie tym prądem smyrał. I tak coraz mocniej, coraz mocniej.

- W Twoich ustach brzmi to szczególnie.

- Wiem, ale ja nie boję się prądu. I wyobraź sobie, że mój tata dokładnie miał taki sam pomysł.

- Co uzdrowiło Twoją rodzinę?

- Czas, pokora, rozmowa, wiara w Boga. Zresztą nie tylko wiara, ale takie prawdziwie namacalne odczuwanie. Pamiętam, kiedy leżałem w szpitalu, przyszedł do mnie ksiądz i powiedział, że w mojej intencji odbędzie się msza o uzdrowienie. Zdziwiłem się: za mnie, chłopaczka z przedmieścia, na którego chyba nigdy w życiu nie patrzyło naraz dwadzieścia osób, miał się modlić tłum. Niby dlaczego?

- I jak sobie odpowiedziałeś?

- Zrozumiałem, że w tych trudnych sytuacjach jest wiele dobra. Mówi się, że cierpienie pogłębia naczynie, w którym niesie się szczęście. I w mojej historii to się sprawdziło, choć nie brakowało w niej kłótni z Bogiem, żalu, złości. Dziś dostrzegam w przypadku Jaśka Meli palec Boży. Bo przecież nie umarłem zaraz po wypadku, bo przecież wracałem do zdrowia, wbrew logice.

- Ciąg konsekwentnych zdarzeń?

- Tak to odbieram. Wierzę w energię, całkowicie w pozamagicznym jej postrzeganiu. Taką, która przyciąga lub odpycha pewnych ludzi i pewne zdarzenia. Dlatego nie traktuję tego, co mi się przydarzyło, jako przypadku, ale jako cud. Miał się zdarzyć.

- Czujesz się teraz bohaterem?

- To durne słowo. Bardziej kimś, kto inspiruje. Nie jest bohaterstwem trafiać na żyzny grunt, a mając wsparcie ludzi, zaplecze i możliwości, jakie posiadam, robić to, co robię.

- Wierzysz, że ktoś Cię postawił w tym miejscu?

- Wierzę, bo niczym nie ryzykuję. Lepiej i sensowniej jest wierzyć. Ludzie za dużo czasu tracą na racjonalną warstwę świata; czy istnieje czy nie, z czego się składa, czy Bóg jest, a jak tak, to czy jest gruby. I dlaczego Morze Czerwone się rozstąpiło. Czy był to cud czy prawa fizyki? A przecież te prawa też są dziełem Boga i tyle.

- Kiedy rozmawiałam z Tobą siedem lat temu, powiedziałeś mi, że jesteś kolesiem, który jest tym, kim chce być. A dziś?

- Podobnie. Czuję się na swoim miejscu, choć z wiekiem coraz bardziej zdaję sobie sprawę z ograniczeń. Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego. Uczę się to respektować.

- Dojrzałeś?

- Raczej nie, choć coraz częściej mam ochotę na znalezienie przystani, domu. Łatwiej jest trwać w roli zdobywcy. Trudniej założyć rodzinę, wychować dzieci, choć to niby zwyczajne.

- Łatwo? A hejty, ocenianie Cię, choćby za „Taniec z gwiazdami”.

- Musiałem wziąć to na klatę. Wszystko jest po coś, i tak to potraktowałem.

- Straciłeś coś?

- Dużo, ale mimo wszystko to była dobra lekcja. Potrzebna. Czasami człowiek szuka, czasami, na szczęście, znajduje. Telewizja była poszukiwaniem, Fundacja „Poza Horyzonty” jest czymś, co znalazłem.

***

Jasiek Mela ma 28 lat i mieszka w Krakowie. Tu jest jego miejsce - mówi. I siedziba Fundacji Poza Horyzonty, której jest prezesem. Jej celem jest pomaganie ludziom po wypadkach, w których stracili kończyny. Zbiera m.in. pieniądze na protezy, które dają szansę na normalne życie. Jasiek jest najmłodszym w historii zdobywcą biegunów - północnego i południowego w ciągu jednego roku. Lewe podudzie i prawe przedramię stracił w wyniku porażenia prądem. Miał wtedy 13 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski