Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Messu" - wiślacka legenda

Jerzy Filipiuk
W reprezentacji w latach 1947-50 rozegrał 22 mecze (4 gole, 1 asysta)
W reprezentacji w latach 1947-50 rozegrał 22 mecze (4 gole, 1 asysta) Archiwum
Sylwetka. Mieczysław Gracz przed derbami nie mógł zasnąć, a kibice wypisywali na drzwiach jego mieszkania wynik, który im się marzył

Nie uczestniczył w żadnej wielkiej imprezie, a zyskał miano piłkarskiego asa. Nigdy nie był królem strzelców ligi, a zasłynął jako wielki goleador. Nie brakowało mu rywali do gry w ataku, a jednak miał pewne miejsce w kadrze. Mieczysław Gracz - jedna z największych legend Wisły Kraków i najbarwniejszych postaci w jej dziejach. Niezapomniany "Messu", uczestnik 14 derbów z Cracovią (6 bramek).

Jak grał? Były piłkarz m.in. Wisły, a potem działacz, dziennikarz i publicysta, Stanisław Mielech, uznawał go za najlepiej wyszkolonego technicznie polskiego piłkarza w okresie powojennym. "Całkowicie panował nad piłką, umiał ją przyjmować w każdej pozycji, na każdej wysokości, i następnie podać celnie partnerowi. Gracz umiał ruszać z miejsca atak jednym podaniem, celnym wypuszczeniem piłki w wolne pole partnerowi na dobieg. Grę na łączniku prowadził w nowoczesnym stylu, operując głęboko w tyłach, skąd posyłał w bój Kohuta lub Giergiela - pisał w książce "Gole, faule i ofsaidy".

Były piłkarz Wisły, potem działacz, a dziś przewodniczący Rady Seniorów TS Wisła, Leszek Snopkowski, grał z "Messu" w latach 1947-53: - Był to zawodnik, który "robił" grę. Był bardzo skuteczny, sprytny, umiał przewidzieć sytuację na boisku. Lewą nogę miał słabszą od prawej, ale nie służyła mu tylko do wsiadania do tramwaju. Mimo niskiego wzrostu (163 cm), dużo goli zdobywał głową. Nie był szybki, ale miał świetny zryw do piłki.

Debiut 16-latka

Gracz urodził się 3 sierpnia 1919 roku w Krakowie przy ul. Gęsiej (obok dzisiejszej Galerii Kazimierz). Był wychowankiem Grzegórzeckiego. Jak znalazł się w Wiśle? Latem 1933 roku z kolegami - korzystając z propozycji jednego z przedstawicieli Wisły - zagrał przeciwko młodym piłkarzom "Białej Gwiazdy". Jego drużyna wygrała aż 7:1. Sam wspominał, że wcześniej jego i kolegów nie wpuścił na obiekt Cracovii jej szatniarz...

W I drużynie Wisły zadebiutował jako 16-latek (!) w meczu z Cracovią, przegranym aż 0:5. Wrócił do rezerw, a kolejną szansę gry z seniorami otrzymał po roku. Wykorzystał ją, stając się etatowym graczem drużyny.

W czasie okupacji występował w konspiracyjnych spotkaniach, zdobywał z Wisłą mistrzostwo Krakowa. Był kierowcą w Krakowskich Zakładach Wodociągowych, współpracował z ruchem oporu, przewożąc m.in. do Zakopanego fałszywe dokumenty, które umożliwiały uciekinierom przekroczenie granicy.

Nie zagrał w pierwszym powojennym meczu, z Cracovią, który odbył się już 10 dni po wyzwoleniu Krakowa (musiał pracować; na Bielanach uszkodzeniu uległ rurociąg). Wkrótce jednak brylował w ataku Wisły, razem z Józefem Kohutem.

Gol w skarpetkach

W 1948 roku zagrał w dodatkowym meczu z Cracovią, którego stawką było mistrzostwo Polski. Jego drużyna przegrała 1:3. Na pocieszenie został mu tytuł wicekróla strzelców rozgrywek (28 goli), za Kohutem (31). W dwóch kolejnych sezonach poprowadził już "Białą Gwiazdę" do mistrzostwa Polski, a w następnym do mistrzostwa ligi (bo tytuł mistrza kraju przyznano... zdobywcy Pucharu Polski - był nim Ruch Chorzów).

Karierę zakończył w sierpniu 1953 roku z dorobkiem 139 meczów ligowych i 88 goli. Jedną z bramek, w 1949 roku, w meczu z Lechią w Gdańsku, wygranym 5:1, strzelił z rzutu rożnego. I to grając w... samych skarpetkach. Pod koniec meczu uszkodził sobie buta, zdjął więc też drugiego. A wcześniej zaliczył hat-trick. W butach...

Dla "Messu" i jego kolegów derby były najważniejszymi grami w sezonie: - Meczami Wisły z Cracovią żyło całe miasto już na dwa tygodnie przed terminem spotkania. Dyskutowało się o szansach każdej drużyny w kawiarniach, tramwajach. Zdarzało mi się, że na drzwiach mojego mieszkania jacyś kibice wypisywali jeszcze przed meczem wynik, który im się marzył. Myśmy też przeżywali "święte wojny". Bywało, że długo w nocy nie mogłem usnąć, rozmyślając o jutrzejszym meczu z Cracovią.

"Ej, ty czarny!"

Bywał bardzo porywczy, także na boisku. W 1948 roku w meczu z Ruchem w Chorzowie jeden z kibiców wrzeszczał do mającego ciemną karnację i kruczowłosą czuprynę Gracza "Ej, ty czarny!". Krakowianin w którymś momencie nie wytrzymał i odkrzyknął mu: "Całuj mnie w d..., to będę biały". 4 lata później w spotkaniu z Wawelem bardzo agresywnie atakował go Stanisław Kalus. Po kolejnym starciu "Messu" krzyknął do niego "Ty folksdojczu!". Ten uderzył go w twarz. Sędzia usunął Kalusa z boiska, a Wydział Gier i Dyscypliny PZPN ukarał obu graczy 9-miesięczną dyskwalifikacją.
Gdy miał 5 lat, zmarł jego ojciec Józef. Rodzinę utrzymywała mama przyszłego piłkarza, Helena, która pracowała w Zakładach Mięsnych. Po latach sam założył rodzinę. Miał o 3 lata młodszą żonę Michalinę (zmarła w 2005 roku) oraz dwóch synów, Andrzeja (ma 71 lat) i Mieczysława juniora (urodził się w 1945 roku, już nie żyje), a także córkę Beatę (ma 59 lat). Synowie byli, tak jak ojciec, kierowcami i mechanikami samochodowymi, a córka jest absolwentką Wydziału Animacji, Kultury i Sztuki na UJ (była pływaczką Wisły).

Niewierny gwiazdor

Jaki był prywatnie? Bardzo towarzyski. Często zapraszał znajomych i sławy polskiego sportu do swego, liczącego 126 m kwadratowych, mieszkania przy ul. Pawiej. Gościli u niego m.in. Kazimierz Górski, Zdzisław Krzyszkowiak, Jerzy Kulej. - Ojciec nie był oszczędny. Urządzał balangi, przyjęcia, nasz dom był otwarty dla innych - nie kryje jego córka Beata Gracz-Sambor.

Przeżył wiele lat z żoną, ale nie zawsze był jej wierny. - Miał szalone powodzenie u kobiet. Uganiały się za nim stadami. Miałam w liceum polonistkę, która opowiadała mi, jak się kochała w ojcu. Moja mama była ładną kobietą. Ojciec kupował jej buty na płaskich obcasach, żeby nie była wyższa od niego. Zastanawiałam się, co inne baby w nim widziały. Może to, że miał dużo uroku osobistego, nikogo innego nie udawał, miał gest, a choć ukończył tylko 7 klas, imponował kobietom, że był znanym piłkarzem, bywał za granicą. Uznawały go za światowca, człowieka ze znajomościami - mówi córka.

Beata Gracz-Sambor przyznaje: - W czasach mojej młodości nazwisko Gracz otwierało wiele drzwi. Wykorzystywałam to czasami. Na przykład, aby kupić karnety na filmowe "Konfrontacje". Mój promotor na studiach był wielkim fanem ojca. Patrzył trochę przez palce na moją "nieterminowość" w pisaniu pracy magisterskiej.

Za granicę jeździł często. Koledzy z kadry uważali go za kogoś, kto najlepiej orientuje się, czym można było handlować. "Słuchajcie, słuchajcie - mówił. - Następny mecz gramy w Bułgarii. Tam najlepiej idą ręczniki" (cytat z biografii Kazimierza Trampisza, piłkarza m.in. Polonii Bytom i Hejnału Kęty).

Za spryciarza nie uważa go jego córka: - Nie miał smykałki do handlu. Ale pamiętam, jak mówił koleżance mojej mamy, że w Bułgarii można korzystnie sprzedać maszynkę do mięsa. Myślała, że bywający w świecie człowiek dobrze jej radzi. Wzięła więc do Bułgarii aż 5 takich maszynek, a tam ją wyśmiali.

Humor nerwusa

Był wszechstronnie wysportowany. Dobrze pływał, jeździł na nartach, grał w tenisa i brydża.

Poważny facet na boisku, bywał często... niepoważny - w dobrym tego słowa znaczeniu - poza nim. - Zawsze kipiał humorem, opowiadał dowcipy, rozbawiał towarzystwo. Nigdy nie chodził markotny, był pełen wigoru - przyznaje były trener koszykarek Wisły, a od lat prezes klubu Ludwik Miętta-Mikołajewicz. - Przed meczami moich koszykarek mówił mi: "Ludwik, nic się nie martw, będzie ciężko, ale łatwo się wygra".
J
ego słowa potwierdza córka "Messu": - Był człowiekiem o ogromnym poczuciu humoru. Był nerwusem o raptownym usposobieniu, ale nie potrafił się długo gniewać, nie był małostkowy. Lubił towarzystwo moich rówieśników, był typem ojca-kumpla.

wym pogodnym usposobieniem wpływał na nastroje w drużynie. Były świetny obrońca Wisły Adam Musiał przytacza słowa Gracza: "Słuchajcie. Jak idziecie na wódkę do knajpy, to siadajcie obok najbrzydszej kobiety. Gdy napijecie się parę baniek i zacznie się ona wam podobać, to spier..., bo znaczyć to będzie, że jesteście pijani".

Musiał przypomina sobie jak "Messu" przyszedł na trening z psem. - Po dwóch tygodniach suczka się nie pojawiła. Zapytaliśmy Gracza, co się stało. A on na to: "Coś nabroiła, żona ją skarciła ścierką, a ona ją ugryzła w pośladek i po paru dniach zdechła". Pytaliśmy go, dlaczego zdechła. A Gracz mówi: "Bo zatruła się starym mięsem".

Przebita piłka

Czasami zachowywał się niestandardowo. Na 50-lecie Wisły do Krakowa przyjechała m.in. drużyna AFC Belo Horizonte. Chciała grać swoją piłką. Była ona bardzo lekka, co sprawiało, że wiślacy mieli kłopoty z jej opanowaniem. Gdy po 10 minutach znalazła się poza boiskiem, Gracz pobiegł za chłopcem podającym piłkę, wyrwał mu ją z rąk i przycisnął do siebie. Potem okazało się, że... przebił piłkę szpilką. Gdy podał ją Brazylijczykowi, "klapła" na boisko. Piłkę zmieniono na używaną w Polsce. Jubilaci wygrali 1:0.

Córka Beata pamięta inną scenkę: - Mój brat Mietek, który też próbował zostać piłkarzem, siedzi na piłce i płacze. Okazało się, że przed meczem z Cracovią ojciec mówił mu, iż "Pasiaków trzeba gryź, kopać, byle z nimi wygrać". No i brat ugryzł w łydkę jednego z nich. Sędzia go za to ukarał, a ojciec... wytargał za ucho.

"Messu" jako trener wiedział, kiedy jest czas na niewinne żarty, a kiedy na poważną pracę. - Był dla nas autorytetem, miał posłuch w drużynie. Był konsekwentny, w tym co robił. Możliwość pracy z nim była dla mnie bardzo ważna - dodaje inny wiślacki as Antoni Szymanowski. On i Musiał zadebiutowali w ekstraklasie pod okiem Gracza.

Łzy przyjaciela

Wisłę prowadził - z przerwami - w latach 50. i 60., potem Olimpię Poznań, Zawiszę Bydgoszcz, Garbarnię Kraków, Avię Świdnik, Wisłokę Dębica, Stal Zawadzkie i Górnika Libiąż. Nie odnosił spektakularnych sukcesów (wyjątek Puchar Polski w 1967 roku). - Nie miał predyspozycji, żeby być wybitnym trenerem. Potrafił jednak wszystko pokazać na boisku - mówi były jego podopieczny w Garbarni, dziś prezes klubu, Jerzy Jasiówka.

Miał końskie zdrowie, nie przytrafiały mu się kontuzje. Po latach zaczął odczuwać silne bóle kręgosłupa. Okazało się, że ma coś w rodzaju próchnicy jednego z kręgów. W 1987 roku w Otwocku przeszedł operację. Był inwalidą I grupy. Jako, że w domu już się nie przelewało, jego żona musiała nadal pracować. Zmarł 21 stycznia 1991 roku w szpitalu im. Józefa Dietla. Lekarze twierdzili, że wykończyły go lekarstwa, których wcześniej nigdy nie zażywał.

Pochowano go na Cmentarzu Rakowickim, z wielkimi honorami, w obecności tłumów kibiców, wychowanków i przyjaciół. Wśród tych ostatnich był Gerard Cieślik z Ruchu Chorzów. - Byłem pod ogromnym wrażeniem, gdy widziałem łzy w oczach Cieślika. Mimo że grali przeciw sobie, mieszkali w różnych miastach, byli wielkimi przyjaciółmi, cenili się - mówi Musiał. Tego dnia płakał cały piłkarski Kraków. Odeszła jedna z jego największych legend.

***
Pewnego wieczoru na ul. Starowiślnej napadło na Józefa Kałużę czterech drabów. Ukradli mu portfel, dokumenty i zegarek. Gdy odchodził, usłyszał nagle, jak cała czwórka rabusiów znów za nim pędzi. „Panie Kałuża! Panie Kałuża! Niech się pan zatrzyma!” - wołali. Gdy stanął, padli przed nim na kolana.
Co było dalej, przeczytasz w lutowym numerze miesięcznika "Nasza Historia". Szukaj w Empikach, salonach prasowych i kioskach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski