Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miasto z morza

Redakcja
Ot, i kłopot. Ładny film, ale niedobry. Tytuł ma bezpretensjonalny, ale cały jest w pretensjach, że ogarnie wielki temat. Nie ogarnął. Ale też przedsięwzięcie, które chciał opisać, było ogromne: podjęta zaraz (1924) po odzyskaniu niepodległości budowa nowoczesnego portu handlowego i przekształcenia kaszubskiej wioski rybackiej w miasto. Gdynia wznoszona niemal z piasku nadmorskich plaż. Promotorem tej odważnej i ambitnej idei był inżynier - minister -wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski, pokazany na ekranie w migawce z archiwalnej kroniki. Po ostatniej wojnie spotykaliśmy go w Krakowie, gdy anonimowo przemierzał ulicę 18 Stycznia z nieodłączną teczką, wciąż energicznym krokiem. Gdynia to Polska! - wołał na spotkaniu z mieszkańcami przyszłego miasta nad morzem.

Władysław Cybulski: ZAPISKI KINOMANA

W filmie się ono dopiero buduje, to znaczy duże ilości statystów przenoszą wciąż te same belki przed kamerą. Napięcia woli i pracy tu się nie czuje, choć odczuwa się rodzaj serdeczności dla bohaterów opowieści, powiązanych ze sobą więzami przyjaźni i miłości. Reżyser Andrzej Kotkowski ("Obywatel Piszczyk") wziął na siebie zadanie ponad siły, "pragnąc przedstawić widzom ważną część naszej historii". Zamierzył sobie tę realizację już dwadzieścia lat temu, ale rzecz się nie powiodła z przyczyn niezależnych od autora. A może jednak wtedy byłby dla nas strawniejszy charakter produkcyjniaka, jakim odznacza się film? Broniąc się przed taką etykietką Kotkowski wprowadził wątki romansowe, co było o tyle łatwe, że oparł się na powieści sławnej w tej dziedzinie Stanisławy Fleszarowej-Muskat "Tak trzymać". Zamiast partii wzruszających powstała rzewność czytanki telewizyjnej. Melodramat też nie jest czysty jak łza. Bo narracja w tym filmie skacze z obrazka na obrazek: raz knajpa, raz wesele, raz wnętrze chałupy, raz kancelaria policji, raz bójka, raz partyjka pokera. Wszystko oblane morzem, fotografowanym ładnie (Adam Bajerski), jeśli zdjęcia nie popadają w folderowy banał.

Dużo muzyki Tomasza Gąssowskiego, korespondującej z ogólną aurą poczciwości. Grają młodzi i stara gwardia. O pierwszych można powiedzieć, że są sympatyczni (Jakub Strzelecki i Julia Pietrucha) - tylko wara od deklaratywnych dialogów. Paweł Domagała jako kumpel z budowy bliski jest w typie fizycznym Borysowi Szycowi. Pani Foremniak, gwiazda TV, elegancko prezentuje się w strojach z lat 30., lecz jako sex-wdowa-bufetowa w knajpie nadmiernie kokietuje... kamerę. Niedorysowany jest Olgierd Łukaszewicz, przerysowany Zdzisław Wardejn. Na końcu pojawia się, po długim okresie niepamięci, Teresa Szmigelówna, przypomniana we "Wszystkich Świętych", a teraz jakby z osobistą nostalgią wspominająca tych, co już odeszli. I jeszcze - last but not least: Marian Dziędziel (Wesele) wcielił się w postać starego Kaszuba. Surowego i zaciętego, ale przecież dbającego o dobro córki, domu i ziemi. Aktor nie robi wokół siebie szumu, a przecież został niemal beneficjantem niedawnego Festiwalu Filmów Polskich w Gdyni, bo wystąpił aż w czterech pozycjach konkursowych. W "Mieście nad morzem" gra tak, jak lubię i cenię - bez zewnętrznej gimnastyki mimicznej, za to z wewnętrzną siłą przeżycia roli, gra to, czego chce od niego scenariusz z naddatkiem intuicji i talentu. Nie znamy się osobiście, ale wiele razy widziałem go na scenie Teatru im. J. Słowackiego, dlatego pozwalam sobie na poufność, żeby złożyć mu prywatne gratulacje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski