- Na mistrzostwach świata we Włoszech i w USA był Pan sędzią, w Korei Południowej i Niemczech - prezesem Polskiego Związku Piłki Nożnej, we Francji - generalnym koordynatorem w Loynie, a w RPA - asesorem sędziowskim. Co będzie Pan robić w Brazylii?
- Będę przedstawicielem Komisji Sędziowskiej FIFA w Recife. Do Brazylii polecę 10 dni przed mundialem, aby uczestniczyć w kursie przygotowawczym dla sędziów. Później będę odpowiedzialny za warunki ich pobytu, przygotowania do meczu, organizację czasu wolnego. Będę też oceniał ich pracę.
- Da Pan radę?
- Dotychczas dawałem. A byłem na różnych mundialach, także juniorów i kobiet, 18 razy. Dodając dwa mundiale jako prezes PZPN, wychodzi na to, że zaliczyłem już 20 mistrzostw świata. W tym roku byłem już na jednym mundialu - kobiet do lat 17 w Kostaryce, a w sierpniu będę na kolejnym, tym razem kobiet do lat 20 w Kanadzie.
- Żona narzeka, że męża ciągle nie ma w domu?
- Dorota cieszyła się, że jak skończę z sędziowaniem, to będę częściej w domu. A jest jeszcze gorzej. Bo gdy sędziowałem, wyjeżdżałem na dwa, trzy dni, a teraz jadę na turnieje na dwa, trzy tygodnie. Za granicą bywam nawet sześć miesięcy w roku. FIFA opłaca mi przeloty, pobyt i diety. Mogę zabierać ze sobą żonę - oczywiście, na własny koszt. Razem zwiedziliśmy już kawał świata. Mój starszy syn Tomasz też jest sędzią. Ostrzegałem synową Monikę, że jej męża często nie będzie w domu.
- Pod koniec ubiegłego roku odbył Pan z żoną wyjątkowo daleką i długą podróż.
- Choć jesteśmy małżeństwem od 22 lat, była to dla nas podróż życia. Byliśmy w Nowej Zelandii, Australii i na Vanuatu. W stolicy Nowej Zelandii spotkałem się z moim synem Kajetanem i wujkiem Mikołajem. W Auckland spotkaliśmy się z Polonusami. Mile wspominam spotkanie z byłym sędzią piłkarskim, a dziś konsulem honorowym RP w Auckland, współwłaścicielem i dyrektorem Green Lite Travel Bogusławem Nowakiem i jego żoną Marią.
- Odwiedził Pan też Australię i egzotyczne dla nas Vanuatu.
- W Australii zakochałem się już wcześniej. Na Vanuatu zaprosił mnie prezes tamtejszego związku piłkarskiego. Zwiedziłem pięć wysp - a w sumie jest ich ponad 80 - na których ludzie są najszczęśliwsi na świecie, żyją beztrosko, rodzinnie. Przez cały rok jest ciepło, nie brakuje owoców. Są tam miejsca, gdzie nie ma prądu, handel odbywa się poprzez wymianę towarów, a dostęp do telewizji, kina czy komórek mają tylko nieliczni.
- Tam był Pan wyłącznie w celach turystycznych?
- Nie. I tam miałem wykład dla sędziów. Podczas wykładu największe poruszenie wywołało pokazanie im naszych meczów rozgrywanych czerwoną piłką na śniegu. Nigdy dotąd go nie wiedzieli.
- Powróćmy do Pana służbowych wyjazdów. Nie zawsze bywa tam bezpiecznie. Jak Pan sobie radzi?
- Na turniejach mamy ochroniarzy. Kiedyś na turnieju w Malezji przedstawiono nam 20 osób, które miały współpracować z sędziami. Jeden z nich ważył chyba ze 140 kg. Pomyślałem: "Bylebym tylko nie trafił na niego". I właśnie on miał mi pomagać. Byłem przerażony. Ale olbrzym okazał się czarującym człowiekiem. Zaprzyjaźniliśmy się, zaprosił mnie do domu. A tam to wielkie wyróżnienie. Urządził nam wycieczkę do Alor Setar, po którym pływaliśmy łodzią z przezroczystym dnem, i do dżungli, w której węże wisiały na drzewach, a pijawki dziesięć razy większe niż u nas przebijały się przez buty i spodnie.
- Hotelowe przygody?
- W Nigerii mieszkałem w Bauchi położonym daleko od stolicy kraju Abudży. Z hotelu rozkradziono sprzęt, pościel, sztućce... Przed turniejem zjawił się więc przedstawiciel FIFA ze 100 tys. dol. w siatce, by pokryć koszty. W basenie pływały węże i żaby. Gdy jechaliśmy na mecz, obok nas jechali żołnierze. Biali ludzie nie są tam mile widziani.
- Był Pan na setkach stadionów na całym świecie. Który z nich wspomina Pan szczególnie?
- Stary stadion Wembley. Na początku lat 80. byłem na nim jako asystent sędziego Aleksandra Suchanka z Krakowa. Zaskoczyła mnie malutka szatnia dla sędziów, 2 na 3 metry. Gdy jeden z nas brał prysznic, dwaj pozostali musieli wyjść. Kiedy powstawał stadion w Londynie (w latach 20. - red.), sędziowie nie potrzebowali jeszcze miejsca do przebierania się. A dziś buduje się osobne szatnie dla sędziów - kobiet i mężczyzn.
- Nieodłącznym atrybutem sędziego są żółte i czerwone kartki. Pamięta Pan ciekawsze wydarzenia związane z nimi?
- Kiedyś sędziowałem mecz Werderu Brema z Galatasaray Stambuł, w którym grał Roman Kosecki (dziś poseł, wiceprezes PZPN - red.). W pewnej chwili doszło do bójki na boisku. Uczestniczyło w niej trzech graczy, ale zwykle w takich sytuacjach usuwa się jednego. Pokazuję więc czerwoną kartkę jednemu zawodnikowi, ale nagle słyszę: "Panie Michale, to ja, Roman". Zdążyłem szybko zmienić ruch ręki i wskazałem na innego gracza. Śmieszna historia przytrafiła mi się podczas meczu Syria - Katar w Aleppo. Jeden z zawodników gospodarzy udawał kontuzję. Na boisko wbiegli noszowi. W zamieszaniu pokazałem żółtą kartkę - jak sądziłem - piłkarzowi symulującemu uraz. Okazało się, że był to jeden z noszowych.
- Podczas podróży po świecie miał Pan okazję poznać wielu sławnych ludzi...
- Jako kibic zawsze podziwiałem Franza Beckenbauera, który w piłce osiągnął wszystko. Cieszę się, że nazywa mnie swoim przyjacielem. Podczas losowania mistrzostw świata w 1990 r. we Włoszech spotkałem się z aktorem Rogerem Moorem, który lubi piłkę nożną. Był wtedy gościem FIFA. Czarujący człowiek. W Polsce bardzo ceniłem sobie znajomość z Marią Kwaśniewską-Malaszewską (medalistka olimpijska w rzucie oszczepem w 1936 r. w Berlinie, koszykarka i siatkarka, zmarła w 2007 r. - red.). Będąc po osiemdziesiątce, wbiegała po schodach na czwarte piętro w siedzibie PKOl. Właśnie w tym wieku - ja byłem po czterdziestce - zaproponowała mi: "Synu, może byś się ze mną napił brudzia".
- Czy ze swoich wojaży przywozi Pan jakieś pamiątki?
- Nie. Wyjątkiem są proporczyki czy koszulki, które czasem dostaję. Wiele tych ostatnich przekazałem dziennikarzowi i kolekcjonerowi Stefanowi Szczepłkowi. Jemu też pożyczyłem ko- szulkę z dedykacją dla mnie od Messiego. Podczas mistrzostw świata w 2010 r. w RPA spotkałem się z trenerem reprezentacji Argentyny Diego Maradoną. Pokazałem mu zdjęcie z finału mundialu w 1990 r., w którym Argentyna grała z Niemcami, a ja byłem sędzią liniowym. A on na to: - Ty jesteś teraz "starszy" o 5, a ja o 50 kilogramów. Potem zapytał: - Może chcesz koszulkę jednego z moich piłkarzy? Poszliśmy do szatni. Messi siedział w kącie. - On jest jeszcze młody i słaby - zażartował Maradona. - Chodź tu, podpiszesz koszulkę.
- Był Pan w wielu krajach. Które uważa Pan za najładniejsze?
- Byłem zachwycony Kolumbią, w której są wspaniałe, różnorodne krajobrazy. Fascynujące są Wyspy Owcze, gdzie człowiek się czuje jak na filmie science fiction. Pogoda zmienia się co dziesięć minut, często wieje i pojawia się mgła, są surowa przyroda i niesamowite krajobrazy.
- A rozczarowały Pana?
- Stany Zjednoczone. Podczas mistrzostw świata w 1994 r. mieszkałem w Dallas. Gdy poprosiłem o pokazanie jakiegoś zabytku, pokazano mi budynek, z którego został zastrzelony prezydent John F. Kennedy.
- Pana ulubione miejsce w kraju?
- To wieś Chrapowo w Lubuskiem. Dla mnie to najpiękniejsze miejsce w Polsce. Mamy tam z żoną letni drewniany domek z widokiem na jezioro. W pobliżu jest puszcza, w której można spacerować godzinami, nikogo nie spotykając. Po jej drugiej stronie mieszka mój przyjaciel, trener Paweł Janas.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?