18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miejsca przyjazne

Redakcja
Do sklepu Zborowskich przy Sławkowskiej, po najlepsze na świecie bułki drożdżowe codziennie zaglądają stałe klientki. Ekspedientki Katarzyna Szczepaniak (z lewej) i Agnieszka Karus mają też dla nich uśmiech i dobre słowo. Fot. Jacek Kozioł
Do sklepu Zborowskich przy Sławkowskiej, po najlepsze na świecie bułki drożdżowe codziennie zaglądają stałe klientki. Ekspedientki Katarzyna Szczepaniak (z lewej) i Agnieszka Karus mają też dla nich uśmiech i dobre słowo. Fot. Jacek Kozioł
"Centuś" na rogu Izaaka i pl. Żydowskiego był ulubionym sklepem Marty Bizoń, Andrzej Sikorowski wybiegał z liceum Sobieskiego wprost "do piekła", by poczuć ogórkowo-bułkowe niebo w gębie. Maciej Twaróg ma ulubioną cukiernię w Nowej Hucie, a ja od lat kupuję w masarni Marka Bubki przy Imbramowskiej.

Do sklepu Zborowskich przy Sławkowskiej, po najlepsze na świecie bułki drożdżowe codziennie zaglądają stałe klientki. Ekspedientki Katarzyna Szczepaniak (z lewej) i Agnieszka Karus mają też dla nich uśmiech i dobre słowo. Fot. Jacek Kozioł

Prawie każdy z nas ma taki sklep, który wspomina z sympatią lub który odwiedza z przyjemnością.
Dębniczanie nie zapomnieli o cukierence "U Palucha". Była na parterze prywatnego domu właściciela, nieopodal kościoła św. Stanisława Kostki i naprzeciwko Szkoły Podstawowej nr 30. W drodze do domu kupowało się tam posypane cukrem kruche ciastka z dziurką, albo czerwone, okrągłe lizaki i gumę do żucia "Donald" na sztuki.
U "Szczypczykowej" przy ul. Barskiej były zawsze świeże jarzyny, sery i jajka przywożone codziennie ze wsi i barszcz czerwony, który piliśmy wprost z butelki. Pani Szczypczykowa wiedziała, jak dogodzić stałym klientkom. Pamiętała, że pani Jasia - to tylko ziemniaki janówki uznaje, a pani Ziuta bierze jajka wyłącznie w białych skorupkach.
Marta Bizoń, znana krakowska aktorka, opowiada o swoich ulubionych sklepach z prawdziwą tęsknotą. - Niestety, na moim Kazimierzu zostały zastąpione przez restauracje i banki. Zniknął na przykład "Centuś", mały sklepik na rogu Izaaka i placu Żydowskiego. Schodziłam tam nawet w kapciach, gdy akurat zabrakło mi mleka albo mąki na naleśniki. Teraz, gdy nie mam mąki, muszę się wyszykować - bo nigdy nie wiadomo, kogo człowiek spotka po drodze, wsiąść w auto, jechać do hipermarketu. A tam zawsze wydaje się trzy razy więcej niż było w planie. No i nikt nas tam nie zna, nie zapyta o dzieci ani dzisiejszy nastrój. Nie zatroszczy się - jak przed paru laty pani z mojego ukochanego warzywniaka przy ul. Józefa - czemu tak zbladłam od ostatniego razu? Gdy się wydało, że jestem w ciąży, właścicielka specjalnie dla mnie przygotowywała najzdrowszy na świecie zakwas z buraków - żeby pani Martusi morfologia nie szwankowała. Sklepu dawno już nie ma, a ja o zakwasie i życzliwości pani z warzywniaka wciąż pamiętam.
Maciej Twaróg, były radny z Nowej Huty, od razu przyznaje, że jest łasuchem, więc od lat ma ulubioną cukiernię "Dorotkę". - Takiej szarlotki, pachnącej jabłkami, po które pan Roman Kamecki jeździ osobiście do rolników na Rybitwy, nigdzie indziej nie ma i nie będzie. A gdy "najdzie mnie" na coś chrupiącego do kawy, to lecę do "Dorotki" po babeczki z orzechami włoskimi. Kiedyś takie robiła mama i właśnie smak tych maminych babeczek odnalazłem w cukierni pana Romana, który przejął ją od ojca, a ten od swojego. I są na osiedlu Teatralnym w Nowej Hucie do dzisiaj.
Andrzej Sikorowski, dzisiaj mieszkaniec Rząski, ale przecież nadal krakus z krwi i kości, opowiada: - Postawili mi niedaleko domu hipermarket i czasami się do niego zagląda, bo sieć wielka, więc i ceny mogą obniżać. No i czynny jest ten moloch do późnego wieczora, więc w razie nagłej zakupowej potrzeby można się tam zaopatrzyć. Ale przecież wolę stare tutejsze delikatesy. Pani Zosia mnie zna i ja ją znam. Pogadamy, powspominamy, poplotkujemy. Pani Zosia wie, jaki ser czy mleko lubię, a gdy w pośpiechu zapomnę drobnych albo portfela - macha ręką i mówi: przy okazji. Ona wie, że zaraz następnego dnia ureguluję należność, a ja wiem, że mogę na nią liczyć. Takie sklepy z duszą, z zaprzyjaźnionymi ekspedientkami trafiają się dzisiaj coraz rzadziej. Ale wiele takich miejsc pamiętam z lat szkolnych i studenckich. Wiele takich sklepów i wiele smaków z tych sklepów. Ot, choćby bułka bez omasty z kiszonym ogórkiem prosto z beczki. Tym raczył nas pan Jan Piekło. Miał sklepik niedaleko liceum Sobieskiego. Ganialiśmy do Piekły, albo po prostu "do piekła" po te bułki i po__landryny sprzedawane na sztuki, wielkie i jakby przyprószone cukrem pudrem. Albo po złote, ślazowe kwadraciki i grylażowe cukierki- poduszeczki.
Niedaleko Piekły, u zbiegu Siemiradzkiego i Batorego był też inny sklep. Mówiło się wtedy idź do Marii… a myślało do spożywczego po sąsiedzku. Dlaczego do Marii? - nie wiem. Może tak miała na imię właścicielka?Pamiętam też sklep kolonialny pana__Staśkiewicza przyKarmelickiej. Czego tam nie było?Iczekolada wproszku, której__nigdzie indziej nie można było dostać, i rodzynki - rarytas, i owoce cytrusowe. No, czego dusza zapragnie. Kupowało się te smakołyki na gramy, albo na dekagramy.
Kto chodził do "piątki" (V LO) lub mieszkał w tej okolicy wie, że po powidła, rogaliki, kasze i groch na wagę chodziło się "Do Mola", czyli małego sklepiku przy ul. Dolnych Młynów. W sklepie panował półmrok, lśniły piękne stare szafy sklepowe, a na ladzie stała stylowa waga z oryginalnymi odważnikami. I były ręcznie pisane karteczki zachęcające do kupowania: Najlepsze powidełka węgierkowe, barszczyk kiszony na zdrowie i na urodę. W wielkich, lśniących słojach zieleniły się miętowe landrynki, przyciągały wzrok cukierki malinki i przyprószone czekoladą słodkie migdały. Właściciele takich sklepików znali swoich klientów, a klienci byli wierni swoim sklepikarzom.
Ale i dzisiaj anonimowość wielkich sklepów nie wszystkim odpowiada. Barbara Kańska-Bielak, właścicielka firmy fotograficznej od lat ma ulubiony "mleczny kiosk" na Starym Kleparzu, gdzie codziennie czeka za ladą pani Jola. - Pośmiejemy się, pogadamy, wezmę serek i jogurt, a potem idę po chleb "osiem ziaren" do Pawlaka lub parę kroków dalej - do Zborowskich po najlepsze na świecie bułki drożdżowe.
A ja mam ulubioną masarnię. U Marka Bubki (jego żony, syna i licznej rodziny, która pracuje na markę Marka) na placu Imbramowskim wszyscy wiedzą, że kotlety biorę z kością i polędwiczką, że łopatka ma mieć małą kostkę, a szynka do gotowania musi być wąska i dobrze uwędzona. Widujemy się co tydzień. To miłe uczucie, gdy człowiek wchodzi do sklepu jak do siebie. A to popsioczy na pogodę, a to wspomni o wakacjach, zapyta o białą krzyżową, pochwali się dobrze zdaną maturą dziecka. I ma pewność, że jest mile widzianym i wyjątkowym klientem.
I właśnie takich miejsc szukamy w Krakowie. Sklepów przyjaznych, sklepów i zaprzyjaźnionych.
Majka Lisińska - Kozioł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski