Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieli szczęście. Dużo szczęścia...

Redakcja
Najpierw źle poczuły się dwie dziewczyny. Jeszcze na Przełęczy Bukowskiej (1107 m n.p.m.) nad Wołosatem. Zbyt duży śnieg, może zbyt słaba kondycja - i organizmy przestały ich słuchać. Skuterami zwieźli je w dolinę goprowcy. Kilka godzin później musieli wracać po kilkunastu ich towarzyszy...

Ostatni ratownicy, którzy pomagali nierozważnym licealistom i ich opiekunom wrócili do bazy o godzinie 6 rano w poniedziałek

Uczniowie CXXV LO im. Waldemara Milewicza w Warszawie przyjechali do Ustrzyk Górnych w minioną sobotę rano. Nie pierwszy raz. Klasy o profilu wojskowym bywają tu regularnie co kilka miesięcy, od roku. Ostatni raz - przed Bożym Narodzeniem. To miał być taki przedłużony weekend w górach.
W sobotę nie poszli na szlak. Trzeba było odpocząć po długiej podróży, zaaklimatyzować się. Był czas tylko na krótkie spacery po okolicy. Prawdziwa wyprawa była dopiero przed nimi. - Znam dobrze Bieszczady. Poza tym, że to piękne góry, mało uczęszczane, nie są trudne - nie tak niebezpieczne jak Tatry. I dlatego tu przyjeżdżamy - tłumaczy Piotr Górski, opiekun wycieczki i nauczyciel przysposobienia obronnego.
To on, wraz z dwoma innymi nauczycielami, w niedzielę postanowił pokazać uczniom połoniny. Nie miała to być żadna "szkoła przetrwania", ale zwykły górski rajd. Mimo drugiego stopnia zagrożenia lawinowego.
Na szlak wyszli zawczasu: wpół do 9 albo tylko trochę później. Plan był szczytny: asfaltem do Wołosatego, potem szlakiem czerwonym na przeł. Bukowską, stąd granią wysokich Bieszczadów - przez Rozsypaniec (1280 m), Halicz (1333 m), trawersem Krzemienia (1335 m) na najwyższą tu Tarnicę (1346 m), a stamtąd w dół, na powrót do Wołosatego. Zapomnieli, że trzeba liczyć siły na zamiary. To ponad 20 kilometrów, nawet w lecie spory kawał drogi.
- Mało kto robi taką pętlę naraz. A w zimie tylko ten, kto się chce zmęczyć, albo my, ratownicy, dla kondycji, chcąc zrzucić kilka kilogramów nadwagi - mówi st. instruktor Andrzej Małek, ratownik dyżurny w Rejonowej Stacji Ratunkowej Grupy Bieszczadzkiej GOPR w Ustrzykach Górnych. To on dowodził akcją, a właściwie dwiema.
Pierwsze zgłoszenie: godzina 14 z minutami. Najpierw terenówką, potem skuterem na przełęcz dotarło dwóch ratowników. Pomocy potrzebowały dwie uczennice. W wiacie, gdzie szlak odbija stromo na połoniny, był z nimi opiekun i dwóch kolegów, którym nie chciało się iść dalej. Zwieziono ich do stacji. Herbata, ciepło - doszli do siebie. Nic się nikomu nie stało.
Tam, na szlaku, nie było z nimi jednak pozostałych wycieczkowiczów: dwóch dorosłych i szesnaściorga młodych. Postanowili kontynuować wędrówkę. Nie dało się więc nawet odwieść ich od tego karkołomnego pomysłu.
Andrzej Małek nie ukrywa: - Już wtedy nachodziły nas myśli, że zaraz może się coś stać...
Ratownicy nie pomylili się. Telefon w Centralnej Stacji Ratunkowej GOPR w Sanoku zadzwonił znów kwadrans przed osiemnastą. Antoni Derwich - dyżurujący tam - wiedział już, że koledzy nie będą mieli spokojnej nocy...

\\\*

Uczniowie w mundurach zatrzymali się w gospodarstwie agroturystycznym "Pod Szerokim Wierchem". To doskonała baza wypadowa na połoniny.
- To nie byli nowicjusze - mówi właścicielka gospodarstwa Danuta Kowalczyk. Wie, że przed rozpoczęciem wycieczki pytali jej syna o numer alarmowy GOPR.
Jeszcze na przeł. Bukowskiej większa część grupy zjadła posiłek, napiła się herbaty, nabrała sił i ruszyła w dalszą drogę. - Nikt inny nie wykazywał objawów, że nie będzie mógł dalej iść - opowiada roztrzęsionym głosem Piotr Górski.
Problemy zaczęły się kilka kilometrów dalej. Siły straciły dwie następne osoby, tym razem chłopcy. - Zbliżał się zmrok, postanowiliśmy wezwać GOPR, aby nas sprowadził. Ale najpierw nie mieliśmy zasięgu komórki, dlatego zeszło nam tak długo - mówi nauczyciel.
To już była większa sprawa. Ściągnięto ratowników z całych Bieszczadów - od Lutowisk, przez Cisną, po Sanok. Ponad dwudziestu mężczyzn. Do tego pograniczników - z Bieszczadzkiego i Karpackiego Oddziału SG. Dwóch pracowników Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Przyłączyli się też przypadkowi turyści.
Po kilkudziesięciu minutach od rozpoczęcia akcji na przełęcz pod Tarnicą dotarli pierwsi ratownicy. Już dawno było ciemno. Na szczęście przez telefon uczestnicy wycieczki sprecyzowali, gdzie czekają na pomoc.
- Absolutnie nie byli przygotowani do takiej wyprawy. Wszyscy mieli buty wojskowe, a na sobie mundury. Pod spodem - wszystko, co ciepłe. Pot zamarzał, byli jakby zamknięci w lodówce - tłumaczy Andrzej Małek.
Osłabionych trzeba było zwieść w noszach za skuterami, a niektórych nawet znieść na plecach. Większość zeszła jednak o własnych siłach.
Ostatni ratownicy wrócili do bazy o godzinie 6 rano w poniedziałek. Dwie godziny wcześniej do szpitala w Ustrzykach Dolnych karetki przywiozły troje poszkodowanych...

\\\*

Dyrektor medyczny szpitala lek. med. Marek Kęska nie ukrywa, że pomoc dotarła w porę. Bo nigdy nie wiadomo, ile wytrzyma organizm.
Turyści mieli jednak szczęście. Temperatura w górach spadła w nocy tylko kilka stopni poniżej zera, choć na grani wiał wiatr. Ale i w takich warunkach o wychłodzenie wcale nietrudno. - Następuje centralizacja krążenia. Krwią zasilany jest mózg, serce, a cierpią na tym organy obwodowe, czyli kończyny, nos, uszy - wylicza lekarz.
Przywiezieni do lecznicy uczniowie, dwóch chłopców i dziewczyna, która później poczuła się słabo, w wieku 16-17 lat, byli jednak w stanie niezagrażającym życiu ani zdrowiu. Oni - wyziębieni, ona z lekkimi odmrożenia palców u stóp. Przeszli badania, dostali kroplówki, mogli odespać zmęczenie.
Wczoraj po południu na prośbę opiekunów zostali wypisani ze szpitala. Przed wieczorem wrócili na kwaterę. Dzisiaj, zanim wyjadą do Warszawy, opiekunów feralnej wycieczki przesłuchają policjanci. Nie wiadomo, czy z młodzieżą na trasie był przewodnik z uprawnieniami, umożliwiającymi mu prowadzenie wycieczek w górach i to do tego zimą. - Z tym przewodnikiem to był nasz błąd, ewidentnie - przyznaje Piotr Górski. - Ale słowo honoru, nie wiem, dlaczego zrobił się taki szum. Może dlatego, że zaangażowano duże siły i środki?
- Gdyby to działo się dobę wcześniej, kiedy warunki pogodowe były mniej sprzyjające, konsekwencje mogłyby być znacznie bardziej bolesne - podkreśla naczelnik Grupy Bieszczadzkiej GOPR Grzegorz Chudzik.
- Całe szczęście, że tym razem skończyło się bez strat - w ludziach i w zdrowiu, tylko nauczkę mają na zaś - uśmiecha się z kolei lek. med. Marek Kęska.
Na pewno była to jedna z ich najtrudniejszych lekcji. Piotr Górski mówi tak: - Przede wszystkim dowiedzieli się, jak dobrze przygotować się do wycieczki. Że w górach trzeba mieć kondycję, że trzeba umieć funkcjonować w zespole...
PIOTR SUBIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski