W bloku przy ul. Matejki, do niedawana mieszkała 4-osobowa rodzina (matka i trzech synów). Pierwszy syn zmarł po pobiciu kilka metrów od bloku w minione wakacje. Drugi syn stracił życie w pożarze kilka tygodni temu. Trzeci jest obecnie w zamkniętym zakładzie, ale niebawem wyjdzie na wolność. Jego sąsiedzi obawiają się tej chwili.
Mężczyzna jest uzależniony. Raz już zaatakował w piwnicy jedną z lokatorek toporem. Na szczęście w porę przybiegł partner kobiety i uratował jej życie. Sprawą zajęła się prokuratura, a sąd skazał agresora. Spokój nie trwał długo. Mężczyzna wraca.
- Policja nie może nic zrobić, bo on nie używa nielegalnych substancji, tylko "narkotyzuje się" rozpuszczalnikami i pije denaturat, a przecież prawo nie zakazuje posiadania takich specyfików - mówi załamana Patrycja Lasoń, jedna z mieszkanek bloku.
Mężczyzna został ubezwłasnowolniony przez matkę. Chciała oddać go na leczenie. Teraz jednak kobieta złożyła wniosek o cofnięcie ubezwłasnowolnienia. Sama boi się syna.
- Przez to ubezwłasnowolnienie więcej miała kłopotów niż pożytku dla syna - mówi Alicja Olejarz, administratorka budynku. - Co z tego, że zapisała go na leczenie, jak on po kilku godzinach uciekł. Tak robił za każdym razem. Albo w ogóle nie przychodził do domu, jak wiedział, że przyjadą po niego, aby zabrać na leczenie - wyjaśnia.
Spółdzielnia od lat nie chciała widzieć problemu mieszkańców feralnego bloku. Wszystko zmieniło się po tragicznym pożarze.
- U prezesa spółdzielni składaliśmy dziesiątki pism, mówiących o tym, jakim zagrożeniem są dla nas ci mężczyźni i nikt nic nie robił - mówi pani Patrycja. - Pożar powstał przez rozlanie i podpalenie jakiejś łatwopalnej substancji, więc dla nas jasne jest, że gdyby nie ci ludzie, nie doszłoby do tej tragedii. To się musiało tak skończyć - denerwuje się kobieta.
Śpiący na klatce schodowej człowiek, leżący we własnych fekaliach, to częsty widok w tym bloku. Dzieci pani Patrycji boją się wychodzić z mieszkania. Obawiają się, że ktoś je zaatakuje już na schodach.
W bloku wreszcie zjawił się osobiście Adam Puc, prezes spółdzielni wraz z administratorką. Wspólnie z mieszkańcami debatowali nad tym, jak rozwiązać problem. - Mężczyzna nie jest tu zameldowany, więc nikt nie ma obowiązku go wpuszczać - doradzał prezes Puc. - Jeśli wszyscy lokatorzy się zgodzą, proponuję wyłączyć domofon i drzwi otwierać tylko kluczem. Niech to będzie początek. Czas pokaże, co dalej - mówi.
Na razie wszyscy zgodzili się na takie rozwiązanie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?