Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mijające miesiące były trudniejsze niż się spodziewałem

Redakcja
Fot. Aleksander Gąciarz
Fot. Aleksander Gąciarz
Wkrótce minie rok od powołania Pana na stanowisko dyrektora Zespołu Szkół. Jaki to był dla Pana okres?

Fot. Aleksander Gąciarz

Rozmowa z dyrektorem Zespołu Szkół w Piotrkowicach Małych, TADEUSZEM KOZERĄ

- Ogólnie rzecz biorąc był to bardzo trudny dla mnie rok. Na pewno o wiele trudniejszy niż się spodziewałem. Z drugiej strony po raz pierwszy od wielu lat udało mi się wyjechać na urlop. Były więc również przyjemniejsze momenty.

- Trudności mógł się Pan chyba spodziewać. W końcu przez wiele lat pracował Pan jako wicedyrektor szkoły.

- Oczywiście ubiegając się o stanowisko dyrektora miałem plan działań, wiedziałem, co trzeba będzie zrobić. Jednak zamiary to jedno, a rzeczywistość to drugie. Trzeba się zmierzyć z warunkami zewnętrznymi, z mentalnością ludzi. Te kłopoty wynikały w pierwszej kolejności z tego, że zostałem powołany na stanowisko dyrektora w trakcie roku szkolnego. Regułą jest, że nowy dyrektor obejmuje swoje obowiązki od 1 września. Wtedy poprzednik kończy pewne rozpoczęte sprawy, pozostawiając nowemu przygotowany arkusz organizacyjny. W moim przypadku było inaczej, bo konkurs został rozstrzygnięty na początku marca, a obowiązki objąłem 1 kwietnia. Ta data może się kojarzyć z żartami, ale ja stanąłem przed koniecznością rozwiązania wielu trudnych spraw w bardzo krótkim czasie. Trzeba było przeprowadzić egzaminy maturalne i zawodowe, przygotować arkusz organizacyjny, przygotować się do wprowadzenia nowych kierunków, przeprowadzić rekrutację. Emocjonalnie natomiast najtrudniejsze było wprowadzenie zmian kadrowych, personalnych. Musieliśmy ograniczyć zatrudnienie zarówno wśród kadry nauczycielskiej jak i pracowników administracji. A takie decyzje zawsze są trudne.

- Rok temu przedstawił Pan bardzo długą listę potencjalnych zawodów, w jakich miałoby się odbywać kształcenie w szkole. Ile z tych zamierzeń udało się wprowadzić w życie?

- Lista nowych kierunków specjalnie była tak ułożona, by zawierać jak najwięcej propozycji. Nie wiedzieliśmy, która oferta dla gimnazjalistów będzie najlepsza. Z góry zakładaliśmy, że niektóre kierunki naboru nie znajdą. Nie mamy takich możliwości lokalowych ani kadry, żeby wszystkie uruchomić. Z kilkunastu nowych propozycji przyjęło się siedem: technik informatyk, technik pojazdów samochodowych, technik logistyk, technik architektury krajobrazu, mechanik pojazdów samochodowych, kucharz i kelner.

- W dniu, w którym objął Pan obowiązki dyrektora, jednocześnie przestało formalnie istnieć szkole gospodarstwo rolne. Czy to znaczy, że ziemia od tej pory leży odłogiem?

- Absolutnie nie. Moje stanowisko, poparte opinią Rady Pedagogicznej jest takie, że należy to utrzymywać jako bazę kształcenia praktycznego. Oczywiście odbywa się to w zmienionej postaci. Postanowiliśmy utrzymywać powierzchnię około 20 hektarów dla celów edukacyjnych. Pozostałe ponad 50 hektarów jest zagospodarowane rolniczo, przy czym priorytetem nie są wysokie plony, ani dochody. Bardziej nastawiamy się na wpływy z tytułu dopłat obszarowych. To kilkadziesiąt tysięcy złotych rocznie, których nie chcielibyśmy utracić. Zastanawialiśmy się nad zalesiem tego gruntu, ale ponieważ jest to własność samorządowa, nie przysługuje nam z tego tytułu dopłata. Dzierżawa też nie wchodzi w grę, bo po ubiegłorocznych szkodach powodziowych nie znaleźlibyśmy chyba chętnego. Natomiast w tej chwili, wysiewając jakikolwiek poplon i przyorując go raz w roku, już spełniamy wymogi otrzymania dopłat.
- Taka sytuacja może Pana jednak narazić na zarzut, że gospodarstwo, dysponujące taką powierzchnią, sprzętem, ludźmi, powinno przynosić dochody bardziej konkretne niż tylko wynikające z dopłat.

- Osoby, które tak twierdzą powinny zrozumieć, że szkoła nie jest zakładem produkcyjnym. Ma inne priorytety. Kiedyś sobie policzyłem, że byłe gospodarstwo to był raptem jeden pracownik, cztery procent budżetu szkoły, a 50 procent energii dyrektora. Tak nie powinno być i myślę, że to się zmienia.

- A czy nie rozważał Pan takiej opcji, żeby pozostawić 20 hektarów dla celów dydaktycznych, a pozostałą ziemię po prostu sprzedać?

- O sprzedaży nigdy nie było mowy. Rozważaliśmy tylko dzierżawę. Sprzedaż dałaby nam wpływ, ale jednorazowy. Nikt nie chce się pozbywać tego, co ma. To jest majątek. Trudno powiedzieć, jaka będzie przyszłość, ale w tej chwili Ministerstwo Rolnictwa stoi na stawisku, że najcenniejsze są dla nich szkoły z dużymi gospodarstwami. Mamy kontakty ze szkołami na zachodzie i na tej podstawie wiem, że posiadanie bazy produkcyjnej może być sporym atutem. Firmy wchodzące na rynek dają takim placówkom sprzęt, maszyny do przetestowania. To dla nich reklama, a dla szkoły konkretne korzyści. Liczę, że w przyszłości u nas również dojdzie do takiej sytuacji.

- Drugim, poza gospodarstwem, problemem był internat. Rok temu było kilka pomysłów na jego wykorzystanie. Czy w tej chwili sprawa się już wykrystalizowała?

- Podań o przyjęcie do internatu, które spłynęły w czerwcu, było mniej niż dziesięć. W tej sytuacji nie było żadnego ekonomicznego uzasadnienia dla utrzymywania tej placówki. Rocznie generowała ona koszty w wysokości około 150 tysięcy złotych. Internatu zatem od września nie ma, za to stoi budynek. Trzeba go ogrzewać i utrzymywać. Obiekt wykorzystujemy jako bazę noclegową dla firm, które rozlokowały się w okolicy. Korzystają z niego i znajdującej się tam stołówki budowniczowie pływalni w Proszowicach, hali sportowej w Koniuszy i wiele innych. Mamy też już szereg uzgodnień odnośnie wynajmu w okresie wakacyjnym. W sumie te posunięcia, wraz z wprowadzonymi oszczędnościami spowodują, że w tym roku internat się zbilansuje. Może nie będzie jeszcze dochodów, ale przynajmniej nie trzeba będzie do niego dopłacać.

- Czy w dalszej perspektywie obiekt może być udostępniony obcemu podmiotowi?

- Były takie pomysły i było zainteresowanie. Potencjalni oferenci chcieli wykorzystać go do celów hotelowych, ale nieodłącznie miał temu towarzyszyć wynajem pod przyjęcia weselne i inne tego typu imprezy. A to niestety jest sprzeczne z interesem szkoły.

- I z przepisami...

- Budynek trzeba byłoby całkowicie wyodrębnić, odgrodzić, co w naszej sytuacji byłoby trudne. Inaczej rzeczywiście byłoby to sprzeczne z przepisami. Dlatego nie bierzemy takiego rozwiązania pod uwagę.

- Innym kosztochłonnym obiektem była oczyszczalnia ścieków.
- W tym przypadku udało się doprowadzić do podjęcia uchwał przez Radę Powiatu oraz Radę Gminy Koniusza i od 1 lipca obiekt stanie się własnością gminy.

- Co jest dla Pana najpilniejszą sprawą do załatwienia w najbliższej przyszłości?

- To zakup nowego samochodu. Od dłuższego czasu nie mogę przekonać zarządu powiatu do dofinansowania tego zakupu. W tej chwili mamy starego forda, który ciągle jeździ, choć nikt nie wie - dlaczego. To pojazd służący do przewozu osób, ale też do celów zaopatrzeniowych. Starostwo stanęło na stanowisku, że jeżeli sami zdobędziemy środki, to nie będzie stawiać przeszkód. Dlatego pójdziemy chyba w tym kierunku. Sprzedamy część niepotrzebnego sprzętu i za uzyskane pieniądze kupimy nowy samochód.

Rozmawiał: Aleksander Gąciarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski