Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miliard na straty

Redakcja
Popowodziowa rzeczywistość jest mniej optymistyczna niż wynika to z rządowych sprawozdań 250 000 000, 350 000 000, 500 000 000, 1 000 000 000 złotych. To nie duże wygrane w totolotka, tylko kolejne szacunki strat po ostatniej powodzi w Małopolsce. Wydawałoby się, że policzenie tego wszystkiego, co zabrała woda, nie będzie tak trudne, jak wytypowanie szóstki w Dużym Lotku, a jednak podać dokładnej wartości strat chyba nie uda się nikomu.

GRZEGORZ SKOWRON

GRZEGORZ SKOWRON

Popowodziowa rzeczywistość jest mniej optymistyczna niż wynika to z rządowych sprawozdań

 250 000 000, 350 000 000, 500 000 000, 1 000 000 000 złotych. To nie duże wygrane w totolotka, tylko kolejne szacunki strat po ostatniej powodzi w Małopolsce. Wydawałoby się, że policzenie tego wszystkiego, co zabrała woda, nie będzie tak trudne, jak wytypowanie szóstki w Dużym Lotku, a jednak podać dokładnej wartości strat chyba nie uda się nikomu.
Biuro ds. Usuwania Skutków Powodzi w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów - ustami swojego rzecznika prasowego - podało, że straty, spowodowane lipcową powodzią, mogą sięgnąć 3 miliardów złotych. Szef Kancelarii Premiera zareagował prawidłowo - oznajmił, że oszacowanie strat jest niemożliwe, gdyż trzeba czekać aż opadnie woda (słowa te padły, gdy fala powodziowa płynęła jeszcze przez województwo świętokrzyskie). Z kolei premier Jerzy Buzek oświadczył, że "absolutnie nie mówimy o takich stratach", co można rozumieć, że należy oczekiwać niższych. Tymczasem tylko w Małopolsce straty szacowane są dziś na miliard złotych, a na Podkarpaciu - na 1,2 miliarda złotych. Podobnych szacunków trzeba się spodziewać w przypadku województwa świętokrzyskiego, a przecież powódź przyniosła straty także w kilku innych.
 Nie ulega wątpliwości, że tegoroczna powódź wyrządziła znacznie mniej strat niż woda z roku 1997. Trzeba jednak przypomnieć, że i wtedy rząd (choć innej opcji politycznej) pomylił się w szacowaniu strat. Pierwsze, bardzo nieoficjalne szacunki mówiły o szkodach w wysokości od 5 do 7,5 miliarda złotych. Później wzrosły do 12 miliardów złotych, ale w październiku 1997 roku ówczesny pełnomocnik rządu oficjalnie poinformował, że straty wyniosły 10 miliardów złotych. Stało się tak, bo premier Włodzimierz Cimoszewicz uznał kwotę 12 miliardów złotych za zbyt wygórowaną. A w marcu 1998 roku Główny Urząd Statystyczny podał, że straty wynoszą 12,3 miliarda złotych.

Skąd się biorą różnice?

 Odpowiedź na to pytanie można uzyskać przypominając dyskusję sprzed 4 lat, która toczyła się pomiędzy Telekomunikacją Polską SA a ministrem łączności.
 TP SA jako jedna z pierwszych firm oszacowała swoje straty po powodzi w lipcu 1997 roku. Komunikat w tej sprawie, oparty na wstępnych szacunkach i podany jeszcze wtedy, gdy w całym kraju trwała akcja ratownicza, mówił o stratach w wysokości 1,3 miliarda złotych. Minister łączności oświadczył wtedy publicznie, że Telekomunikacja przesadza. Później pojawiła się jeszcze jedna kwota - 1 miliard 160 milionów złotych, a następnie - 1 miliard złotych. Urzędnicy Ministerstwa Łączności wyliczyli, że szkody TP SA nie przekraczają 500 milionów złotych. Uznali też, że za ponad 1 miliard złotych można wybudować nową sieć telekomunikacyjną. W końcu Telekomunikacja poinformowała ministra, że jej straty wynoszą 1 miliard 160 milionów złotych.
 Wyjaśnienie tych różnic jest stosunkowo proste. W wielu przypadkach wartość księgowa zniszczonych kabli czy central była już niewielka. Czasem - z punktu widzenia księgowego - jakieś urządzenie mogło być bezwartościowe, bo minął okres jego amortyzacji, a więc w rubrykach dotyczących wartości można było wpisać zero. Tymczasem urządzenie to, np. ręczna centrala telefoniczna, nadal pracowało i dzięki niemu można było świadczyć usługi dla abonentów. Wezbrane wody zabrały ze sobą centralę na korbkę, bezwartościową - co wynikało z ksiąg finansowych. Ale w jej miejsce nie można już było zainstalować przestarzałej centralki. Konieczne było wybudowanie nowoczesnej, automatycznej centrali telefonicznej. A na takie urządzenie trzeba było już sporej, wielokrotnie wyższej kwoty.
 Podobny mechanizm można było zauważyć przy szacowaniu innych szkód, ale tam różnice w kwotach nie były już tak ogromne. Rząd godził się na większe wydatki niż szacunek strat, chodziło bowiem nie tylko o odbudowę zniszczeń, ale też o modernizację - by drogi, mosty czy wały były jak nowe, a nie w takim samym stanie, w jakim zalała je wielka woda w lipcu 1997 roku.

Liczby do weryfikacji

 Pierwszy komunikat o tegorocznych stratach powodziowych w województwie małopolskim Urząd Wojewódzki podał 25 lipca. Padła wtedy kwota 250 milionów złotych, ale z zastrzeżeniem: "z uwagi na ciągłe opady deszczu i trwającą akcję ratowniczą, wielkość strat może ulec zmianie". Dzień później mówiono już o kwocie 350 milionów złotych. Kolejna doba przyniosła następny szacunek - 500 milionów. Ostatnie oficjalne informacje o stratach zostały przekazane 30 lipca i dotyczyły kwoty 850 milionów. Później pojawiały się już tylko nieoficjalne dane - w pierwszych dniach sierpnia mowa już była o 950 milionach. Ostatnia kwota - wprawdzie także nieoficjalna, ale wiarygodna - to ponad miliard złotych.
 Dlaczego Małopolski Urząd Wojewódzki zaprzestał podawania kolejnych szacunków strat? Kwoty wykazywane przez gminy rosły w zastraszającym tempie. Wystarczy podać, że pierwszy szacunek strat w Nowym Sączu dotyczył 20 milionów złotych, a ostatni - 90 milionów. Wzrost tych kwot był nie tylko efektem odkrywania szkód po opadnięciu fali powodziowej, ale także - a w wielu miejscach przede wszystkim - powstawania nowych szkód po przejściu kolejnej nawałnicy. Część gmin, zdziwiona, że urzędnicy wojewody żądają liczenia strat, gdy w terenie trzeba usuwać skutki powodzi, podawała tylko kwotę i wymieniała straty. Niespodziewanie szacunki strat zaczęły podnosić uaktywniające się osuwiska - uszkodziły one lub zniszczyły kilkaset budynków, które trzeba będzie wyburzyć. Wreszcie - ostateczny szacunek strat, oficjalny, zostanie podany dopiero wtedy, gdy specjalna komisja wojewody zweryfikuje informacje, podane przez samorządy. A raport z takiej weryfikacji może być gotowy dopiero w końcu sierpnia.

Optymizm sprawozdań

 Czy raport może zmienić wstępne szacunki? Zapewne tak będzie, ale nie należy się spodziewać, by były to duże różnice. W niektórych przypadkach szacunki gmin mogą okazać się za niskie - takie przypadki ujawniły się już po wstępnych weryfikacjach.
 Główny problem to jednak jak najszybsza likwidacja skutków powodzi. Problemem będą także pieniądze na odbudowę zniszczeń. Do tej pory (od roku 1997) rząd przeznaczył na ten cel 7,5 miliarda złotych, a równocześnie twierdzi, że straty zostały pokryte w 90 procentach. Gdyby tak było, to kilka miliardów na odbudowę powodziowych zniszczeń musiały wydać samorządy. I to można by uznać za dobry wynik realizacji programu.
 Rzeczywistość jest jednak mniej optymistyczna niż wynika to z rządowych sprawozdań. Wały nadal w wielu miejscach przeciekają, zbiorniki retencyjne, konieczne do ochrony przed falą powodziową, budowane są w żółwim tempie, a stan melioracji nie pozwala na właściwe odprowadzenie wody nawet po stosunkowo niewielkim opadzie deszczu. Podwyższenie obwałowań na Wiśle w Krakowie co chwilę ogłaszane jest jako wielki sukces skutecznej walki o pieniądze na ochronę przeciwpowodziową, ale to jedyny sukces w tej dziedzinie. Tymczasem tegoroczna dotacja z budżetu państwa na utrzymanie urządzeń wodnych i melioracyjnych w Małopolsce to 1,5 mln zł, a straty powstałe w lipcu 234,5 mln zł.
 O tym, jak trudno jest wydrzeć z budżetu państwa pieniądze na odbudowę zniszczeń po powodzi, niech świadczy przykład ubiegłoroczny. Starania o wpisanie na listę dotkniętych powodzią (co uprawnia do uzyskania dotacji) podjęło 11 powiatów i 63 gminy. Samorządy liczyły na 50 mln zł. Wprawdzie na Małopolskę przypadło 35 proc. dotacji rozdysponowanych w całej Polsce, ale było to tylko 14 milionów złotych.
 W latach 1997 - 1998 powodzie w Małopolsce wyrządziły szkody o wartości 627,3 milionów złotych. Rok 1999 przyniósł kolejne zalania i podtopienia, a więc kolejne straty - tym razem w wysokości 135 mln zł. Na usuwanie skutków powodzi z lat 1997 - 1999 wydano 480 milionów złotych. Pieniądze te wystarczyły na pokrycie ok. 60 proc. strat w infrastrukturze (drogach, mostach i obiektach budowlanych) i tylko 25 proc. w urządzeniach wodnych i melioracyjnych. Optymizmu rządowych sprawozdań nie potwierdziła Najwyższa Izba Kontroli, która rok temu alarmowała, że stan przygotowania do powodzi wcale się nie poprawił.

Straty na Podkarpaciu

 Powódź w województwie podkarpackim dotknęła ponad 7 tys. gospodarstw w 227 wsiach, woda zalała lub podtopiła 29 tys. ha upraw rolnych. Straty w infrastrukturze gmin i powiatów oceniane są na 580 mln zł. Koszt odbudowy dróg wojewódzkich szacowany jest na 590 mln zł, a dróg krajowych - na 28 mln zł. Na zlikwidowanie przecieków, umocnienie i podniesienie obwałowań potrzeba ok. 200 mln zł.

Straty w Małopolsce

 Podczas lipcowej powodzi w Małopolsce życie straciło 9 osób, ewakuowano 3,2 tys. mieszkańców. Woda uszkodziła lub zniszczyła ponad 2 tys. domów, 1,2 tys. budynków gospodarczych, ponad 100 budynków użyteczności publicznej, 156 szkół i przedszkoli. Woda lub osuwiska spowodowały zniszczenie setek kilometrów dróg i co najmniej kilkudziesięciu mostów. Szkody pojawiły się także na 523 km wałów, 109 km brzegów rzek i potoków oraz na blisko 500 urządzeniach hydrotechnicznych. Obecnie za najbardziej poszkodowany obszar uznaje się powiat nowosądecki, a najbardziej zniszczona gmina to Budzów.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski