Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość jako język polityki?

Liliana Sonik
Promenada Anglików w Nicei była w poniedziałek zapełniona gęściej niż w nocy 14 lipca, gdy uzbrojony w ciężarówkę terrorysta rozjeżdżał kobiety, mężczyzn, dzieci, Francuzów i Arabów, nicejczyków i turystów. Dziesiątki tysięcy osób przyszły, by wspomnieć ofiary zamachu. Minuty ciszy jednak nie było: gwizdano i buczano, gdy pojawił się premier Manuel Valls.

Dotychczas po zamachach ludzie jednoczyli się wokół władzy, teraz było inaczej. Niektórzy twierdzą, że gwizdali zwolennicy Frontu Narodowego. Inni, że ludzie są wściekli, bo służby nie zdały egzaminu. Ale gwizdali również wyborcy socjalistów, a przy każdej zbiorowej masakrze szukać można czyjegoś błędu. Wtedy zawsze „co by było, gdyby” wygrywa z tym „co było” i co się nieodwracalnie wydarzyło. Nie jest prawdą, że francuskie służby złożone są z nieudaczników. Przeciwnie, w wojsku, żandarmerii i policji znajdziemy we Francji więcej ludzi inteligentnych i świetnie wyszkolonych, niż w podobnych służbach w innych krajach. Nad Sekwaną zagrożenia są jednak poważniejsze, niż gdzie indziej. I Francuzi to wiedzą. A jednak gwizdali, gdy premier chciał przemówić. Wiedzieli, co powie. I tego właśnie słuchać nie chcieli.

Politycy skradli język moralistów, księży i czułych kobiet. Zabrali dyskurs, który do nich nie należy i go kompromitują. Nie po to wybieramy rządy, by słuchać kazań. Od polityków oczekujemy, by potrafili definiować problemy i je rozwiązywać za pomocą instrumentów politycznych i języka argumentacji. Uprawiana wbrew kodeksowi moralnemu polityka staje się dyktaturą lub groteską, ale polityka, która chce zastąpić moralność jest oszustwem.

Gdy Donald Tusk mówił o „polityce miłości”, musiał zdawać sobie sprawę, że tylko gra na emocjach łatwowiernych słuchaczy. Tyle, że Polacy - wyćwiczeni w nietraktowaniu serio politycznych deklaracji - dość powszechnie pojęli, o co chodzi. Kiedy polityk chce rozwiązać dramatycznie poważne problemy używając moralnego szantażu i prawiąc kazania o dobru i złu, musi ponieść klęskę. Nie tylko niczego w dłuższym dystansie nie rozwiązuje, ale kompromituje i gwałci ostatnie pojęcia, które ocalały w zalewie relatywizmu i zasługują na szacunek.

Francuzi od lat słyszą, że problemom winni są sami, bo nie dość są otwarci i tolerancyjni; bo kierują się nienawiścią, a nie miłością. To nieprawda. Statystyczna nieprawda. Takie postawy się zdarzają, lecz nie są żadną regułą. Dobrze, że w Nicei wygwizdali premiera. Buczenie oznaczało żądanie powrotu polityków do działań właściwych dla polityki. Gdy bowiem politycy chcą zająć miejsce kapłanów i proroków, pachnie to uzurpacją, bezradnością i oszustwem. A najgorzej wróży sytuacja, gdy lud uzna polityka za proroka.

PS. Po ataku w Nicei była minister sprawiedliwości Christiane Taubira wystąpiła z emocjonalnym apelem, który jest egzemplifikacją tego, co napisałam wyżej o dryfie języka polityków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski