Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość z księżyca

Redakcja
Kosmos zwykle oglądamy oczami Amerykanów. Kto z nas jeszcze pamięta o Bajkonurze, radzieckim kosmodromie, który często przewijał się przez „Dziennik Telewizyjny”? To zapomniane trochę dla mediów miejsce odkrywa niemiecki reżyser Veit Helmer w filmie „Miłość z księżyca”.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Miłość i księżyc spotykają się tu dosłownie. Na stepach Kazachstanu niebo łączy się z ziemią w sposób magiczny. Tak samo splatają się losy chłopaka o pseudonimie Gagarin, który śledzi tory lotów rakiet kosmicznych, z francuską kosmiczną turystką, która odbywa lot ku nieważkości. Oboje połączy dziwny fart losu, który sprawi, że spotkają się nie tylko góra z dołem, ale także Wschód z Zachodem.

Mamy tu klasyczne lost in translation, podane w sposób komediowy. Reżyser portretuje spotkanie dwóch cywilizacji, których tory lotu nigdy by się nie zetknęły, gdyby nie Bajkonur. Znajdziemy tu szczyptę spostrzeżeń znanych z filmów Sofii Coppoli, a także prowincjonalny urok, który lubił podglądać Emir Kusturica (to uczucie wzmaga fakt, że muzykę do „Miłości z księżyca” napisał Goran Bregović). Fabuła okazuje się bezpretensjonalna, podobnie jak gra aktorów, w większości naturszczyków. Doskonale wpisują się w konwencję wybraną przez reżysera, czują się swobodnie, co zapewne wynika z faktu, że nie znają na wylot filmowych konwencji. Ten pomysł jest bardzo odświeżający. Gdyby zagrać ten film z normalnymi aktorami, mógłby stracić wiele ze swej nieważkości.

Bajkonur okazuje się miejscem kosmicznie plastycznym. Ogromne przestrzenie otaczające kazachski kosmodrom reżyser zderza z obrazami gwiezdnej próżni. Łatwo dostrzec ich podobieństwo. I tu, i tam dominuje pustka, a wraz z nią uczucie osamotnienia i zagubienia. Zdjęcia Nikolaja Kanowa pokazują, jak niewielką cząstką świata okazuje się człowiek. Świata nie tylko w rozumieniu makro – kosmosu, ale także mikro – Ziemi. Wszyscy jesteśmy trochę lost in space, zagubieni w ogromnych przestrzeniach. Nie tylko w sensie realnym, ale także metaforycznym. Doświadcza tego główna bohaterka, która w wyniku przypadkowego zbiegu okoliczności traci pamięć. Czy odnajdzie się na nieskończonych stepach Kazachstanu?

Niespiesznie biegnącą fabułę, która toczy się w tempie idącego przez pustkowie osiołka, uzupełnia muzyka Gorana Bregovicia. Ten znakomity bośniacki kompozytor, po burzliwym, a zarazem pełnym artystycznej erupcji związku z Kusturicą, odsunął się trochę od wielkiego kina. Wybiera teraz mniejsze projekty, dające więcej swobody. Skoczne takty cygańskich piosenek zastąpił hipnotycznymi, nastrojowymi barwami. Świetnie wpisuje się w klimat, który buduje reżyser. Kazachskim stepom dodaje metafizyczności, potęguje odczucie wyautowania, które przekazują szerokokątne kadry. Ten film odczuwa się wieloma zmysłami.

Nie dziwię się, że „Miłość z księżyca” (proszę nie mylić z emitowanymi również w naszych kinach, opisywanymi już w tym felietonie „Kochankami z Księżyca” Wesa Andersona) uwiodła już publiczność kilku festiwali, w tym katowickiego Regiofun. Raz jeszcze sprawdziła się maksyma, że aby nakręcić interesujący film, trzeba najpierw znaleźć malarską przestrzeń. Taką jak kosmodrom Bajkonur.


Fot. Spectator

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski