Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Milowy krok do nieśmiertelności, czyli jak pięknie strzelić Niemcom

Jakub Guder
Mimo 32 lat przeżywa właśnie drugą, a może trzecią sportową młodość. Po meczach z Niemcami i Szkocją Sebastian Mila sprawił, że większość kibiców nie wyobraża sobie reprezentacji narodowej bez niego. A jeszcze kilkanaście miesięcy temu wróżono mu piłkarską emeryturę...

Jeszcze w marcu miał 10 kilogramów nadwagi. Trener Śląska Wrocław, Tadeusz Pawłowski, odsunął go od składu i zabrał mu kapitańską opaskę, którą nosił u trzech poprzednich szkoleniowców. Kibice manifestowali głośno na trybunach, że „mają dość imprezowej grupy Mili”. Ale 11 października około godz. 22.30 znów stał się bohaterem narodowym.

Najpierw dobił mistrzów świata Niemców na Stadionie Narodowym w Warszawie, strzelając w 88. minucie meczu gola na 2:0 dla Polski. Trzy dni później, w meczu ze Szkocją, poderwał do walki naszą reprezentację. Wszedł na boisko w 63. minucie, gdy przegrywaliśmy 1:2. Trzynaście minut później Polacy wyrównali i uratowali pozycję lidera grupy eliminacyjnej Euro 2016.

Seamanowi w samo okienko
6 listopada 2003 r., druga runda Pucharu UEFA. Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, która niespodziewanie wyeliminowała w poprzedniej rundzie wyżej notowaną Herthę Berlin, staje naprzeciw europejskiego giganta – Manchesteru City. Od 6. minuty przegrywa 0:1 po golu francuskiego gwiazdora Nicolasa Anelki. W 65. minucie trochę ponad 20 metrów przed bramką Anglika Davida Seamana faulowany jest Grzegorz Rasiak. Do piłki podchodzi 21-letni Sebastian Mila. Bierze rozbieg i lewą nogą posyła futbolówkę w samo „okienko” bramki. Gol – jak się potem miało okazać – na wagę awansu, o którym było głośno w Europie.

To był szczytowy moment piłkarskiej kariery Mili. Teraz, gdy zbliża się jej kres, niejeden polski piłkarz z jego pokolenia może pozazdrościć Mili sukcesów. Mistrzostwo Europy do lat 18, brąz ME do lat 16, trzy medale mistrzostw Polski ze Śląskiem Wrocław (w tym złoty w 2012 r.), Superpuchar Polski, kilka niezłych meczów w europejskich pucharach i 32 w reprezentacji, dla której już wydawał się skończony.

– Pamiętam, że wolnego w Manchesterze miał strzelać Tomek Wieszczycki. Piłka na prawą nogę, jego pozycja. Na treningu na dziesięć trafiał siedem. Ale nagle coś go tknęło. Powiedział, żebym strzelał. Popatrzyłem tylko na bramkarza, jak się ustawia i kropnąłem z lewej na bramkę. Zobaczyć twarz Seamana po tym golu: bezcenne – wspominał po latach Mila.

Piękny, ale krótki sen piłkarza
W ekstraklasie pograł jeszcze do końca 2004 r., potem zaczął przebierać w ofertach. – Zainteresowanie mną było spore. Mogłem grać w Schalke, Ajaksie, Boltonie, Middlesbrough – mówił. Wybrał Austrię Wiedeń.

– Poczułem się trochę jak w bajce, to był piękny sen piłkarza. Przyleciał po mnie prywatny samolot właściciela klubu. Razem z menedżerem i członkami zarządu polecieliśmy do Wiednia. Wszędzie nas podwożono, nie musieliśmy czekać na walizki, wszędzie były prywatne wejścia. Negocjowałem nawet numer na koszulce – opowiadał.

Miłe złego początki – można by rzec, bo w Wiedniu szybko zmienili się trenerzy i dyrektorzy sportowi. Mila miał problemy z językiem. Nie integrował się z zespołem. Przestał pojawiać się regularnie na boisku, chociaż zdobył mistrzostwo Austrii i dwukrotnie krajowy puchar.

Jest jednak coś z tamtego okresu, co „Roger” (taki ma boiskowy pseudonim) wspomina z rozrzewnieniem. Poznał swą życiową partnerkę, Ulę. – Przyleciałem do Warszawy odwiedzić siostrę. Poszedłem do centrum handlowego kupić kilka filmów na DVD. Stanąłem w kolejce za piękną brunetką, która miała stertę książek. Chciała coś jeszcze położyć na górę i nagle wszystko jej się rozsypało. To był ten moment. Strzeliłem karnego, zaprosiłem ją na kawę – opowiadał w jednym z wywiadów.

Gdy w 2007 r. postanowił ratować piłkarską karierę w lidze norweskiej, w Valerendze Oslo, większość ludzi z branży kwitowało transfer uśmiechem politowania. Uczestnik mistrzostw świata 2006, jeszcze niedawno reprezentant Polski (Paweł Janas zabrał go do Niemiec, choć Mila nie zagrał tam ani minuty), mistrz Europy do lat 18 wylądował w Skandynawii, na piłkarskiej prowincji. On tymczasem zaklinał rzeczywistość. – Podpisałem roczny kontrakt, ale już negocjujemy nowy. Może na dwa, trzy lata. Marzy mi się jednak liga angielska, hiszpańska czy włoska – mówił.

Plany szybko zostały zweryfikowane. Po czterech miesiącach wypowiadał się już w zupełnie innym tonie. – Jestem rozczarowany. Okazało się, że dla Valerengi liczy się tylko kasa, a nie przyszłość i dobro piłkarza. Chyba nie dam rady wytrzymać w Norwegii. Ale z drugiej strony, co mam zrobić, zastrzelić się? – narzekał.

Halo, tu Wrocław
Milę upatrzył sobie wtedy Łódzki Klub Sportowy i w końcu dopiął swego, a piłkarz wrócił do polskiej ligi. W Łodzi pograł ledwie pół roku, gdy odebrał telefon od Ryszarda Tarasiewicza z Wrocławia. – Wiedziałem, że to jest chłopak, który ma jeszcze sporo do udowodnienia i za wszelką cenę chciałem sprowadzić go do drużyny. „Milowego” przekonałem dość szybko. Rozmawialiśmy przez telefon, przedstawiłem mu wizję Śląska. Wtedy we Wrocławiu był dobry klimat. Na Oporowską przychodziłoosiem, dziewięć tysięcy ludzi – opowiada obecny trener Korony Kielce.
Pamięta, że już wtedy Mila miał problemy z wagą. – Gdy przychodził do Śląska, ważył 79 kilogramów. Powiedziałem mu, że robimy zakład: ja schudnę dwa kilo, on - pięć. Wiadomo, że jestem dużo starszy i trudniej mi zgubić zbędne kilogramy niż jemu, ale chciałem dać do zrozumienia, że musi schudnąć. To bardzo inteligentny chłopak i nie miał z tym większych problemów
– wspomina Tarasiewicz.

Kasyno i puste puszki
– Poszedłem va banque. W życiu jestem ryzykantem. Zarówno na boisku, jak i poza nim – tak Mila ocenia przenosiny do Wrocławia. Co do ryzyka, to bardzo często szukał go też w kasynie. – Ale nigdy nie przegrałem więcej pieniędzy, niż sobie przed wejściem założyłem. Lubię się trochę rozerwać, mam jednak na utrzymaniu rodzinę. Dlatego nie pozwoliłbym sobie na ryzykowanie wielkich stawek – zapewnia i dodaje, że do kasyna często chodzi z tatą, a 80 proc. pensji oddaje mamie, bo „jest rozrzutny”.

We Wrocławiu Mila się odbudował. Potrafił się dogadać z każdym kolejnym trenerem, a przy Tarasiewiczu został kapitanem drużyny. Opaskę nosił także za Stanislava Levego, ale Czech – po dobrym początku – zaczął tracić kontrolę nad drużyną. Zresztą już wcześniej w klubowym autobusie można było pod koniec mistrzowskiego sezonu znaleźć puste puszki po piwie. Mila razem z kolegami stanął też po stronie Patrika Mraza, który pewnego razu mocno „wczorajszy” przyszedł na trening, o czym doniósł inny piłkarz Śląska, Łukasz Gikiewcz. – Dla osób, które donoszą na kolegów, nie ma miejsca grzmiał kapitan.

Odrodzenie byłego kapitana
Kończył się rok 2013, a „Roger” i cała drużyna grali coraz gorzej. Na boisku było widać, że to nie ten sam Mila. Dopiero nowy trener, Tadeusz Pawłowski, zdobył się na odwagę, by wstrząsnąć piłkarzem. Gdy zabrał mu kapitańską opaskę, „Milowy” wycofał się. Odmawiał wywiadów, po meczach wymykał się bocznym wyjściem.

– Początek z Sebastianem był trudny, bo nie jest łatwo uderzyć w zawodnika tak zasłużonego dla klubu – ocenił trener Śląska w programie „Cafe Futbol”. – Powiedziałem: Sebastian, ty – obok mnie, Jasia Sybisa, Zygi Garłowskiego czy Ryszarda Tarasiewicza – możesz być legendą klubu. Zaznaczyłem, żeby tego nie zmarnował i pokazał, że jest inteligentny. Nie poszedł na wojnę z trenerem – podsumował Pawłowski, któremu Mila zawdzięcza swój come back.

***

Sebastian Mila w reprezentacji narodowej zagrał w 32 meczach, strzelając siedem goli. Ten najważniejszy zdobył w pamiętnym spotkaniu z Niemcami. 11 października na Stadionie Narodowym Polacy pierwszy raz w historii pokonali niemiecką kadrę piłkarską. Zwycięstwo jest tym cenniejsze, że podopieczni trenera Joachima Löwa są mistrzami świata.

Znajomi mówią, że to rodzinny facet. Wakacje spędza zawsze w Koszalinie, w którym się urodził i gdzie ma restaurację. Mila pamięta też o przyjaciołach. Gdy okazało się, że trener Michał Globisz traci wzrok, zorganizował wśród piłkarzy zbiórkę pieniędzy.

Ma naturę wojownika. Kilka dni temu, już po meczu z Niemcami, stwierdził: – Jeszcze siedem miesięcy temu musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ślizgać się do końca kariery, czy walczyć o to, by utrzymać się na szczycie. Decyzja oczywiście była łatwa. W końcu całe życie byłem wojownikiem, ale jej wcielenie w życie kosztowało mnie i moich najbliższych naprawdę wiele wysiłku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski