Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Minimal

Redakcja
Ricardo Villalobos – Fot. archiwum prasowe
Ricardo Villalobos – Fot. archiwum prasowe
Co łączy współczesną architekturę i undergroundową muzykę taneczną? Oszczędność formy. To dlatego jeden z najważniejszych prądów we współczesnej elektronice klubowej ochrzczono terminem „minimal”.

Ricardo Villalobos – Fot. archiwum prasowe

Nowe gatunki muzyczne

Korzeni tego gatunku szuka się dzisiaj w różnych rodzajach sztuki współczesnej. Przede wszystkim w sztukach wizualnych, głównie we wspomnianej architekturze, a szczególnie w dokonaniach niemieckiego ruchu artystycznego Bauhaus, którego przedstawiciele działali w latach 1919-1933. Tworzone przez nich funkcjonalne i zredukowane formy użytkowe inspirowały bowiem artystów eksperymentujących na polu muzyki współczesnej – La Monte Younga, Terry`ego Rileya czy Steve`a Reicha. To w stosunku do ich dzieł po raz pierwszy użyto terminu „minimalizm”. Co ciekawe – kompozycje tychże artystów zawierały również echa polirytmicznej muzyki wywodzącej się z Afryki.

I to właśnie potomkowie czarnoskórych niewolników – Derrick May, Juan Atkins i Kevin Saunderson – jako pierwsi przenieśli muzyczne doświadczenia swych przodków na teren tanecznej elektroniki. Dorastając w uprzemysłowionym Detroit, nasiąkli z jednej strony popularną tam muzyką soul i funk (wszak w Motor City swoją siedzibę ma słynna wytwórnia Motown), a z drugiej – futurystycznymi brzmieniami electro (Kraftwerk, The Human League, Depeche Mode, Cabaret Voltaire), granymi w lokalnym radiu i dyskotekach. Kiedy zaczęli tworzyć własną muzykę – oparta była ona o powtarzalny rytm podawany przez automat perkusyjny i syntezator basowy oraz panoramiczne pasaże klawiszy tworzące klimat rodem z filmów sci-fi. Powstałe w ten sposób utwory krytyka ochrzciła terminem „techno”.

Nowy styl, wraz z bliźniaczo podobnym gatunkiem, określanym mianem „house”, wykreowanym również przez czarnoskórych producentów, ale w Chicago, szybko przyjął się w Europie – szczególnie w Anglii. Tamtejsi biali twórcy szybko dokonali jego przewartościowania, sprowadzając nowe brzmienie do wyznaczonego przez takich twórców, jak The Prodigy schematu muzyki „rave”. A więc – szybki i połamany rytm, przesterowane linie basu, wesołkowata wstawki piano i sample śmiesznych głosów z telewizyjnych kreskówek. Dźwięki te szybko zostały powiązane z modnym narkotykiem o nazwie „ecstasy”, który pozwalał młodym tancerzom szaleć na parkiecie przez kilkanaście godzin bez przerw.

Taki rozwój stylu techno zupełnie nie odpowiadał jego „ojcom”. Dlatego w Detroit pojawiła się szybko druga fala producentów tego gatunku, którzy postanowili przywrócić właściwy sens temu terminowi. Najważniejsi z nich byli skupieni wokół tajemniczego (jego członkowie występowali zawsze w chusteczkach zakrywających twarze) kolektywu Underground Resistance. Trzech z nich wyznaczyło nowe kierunki rozwoju tanecznej elektroniki: Mad Mike dokonał asymilacji techno z jazzem, soulem i gospel, Jeff Mills – postawił na ciężar i szybkość, tworząc hard techno, a Robert Hood – wykreował minimal techno.
Koncepcje Hooda wykraczały daleko poza muzykę. Producent, będąc chrześcijaninem, postanowił odciąć się od narkotycznej i hedonistycznej otoczki, narzuconej gatunkowi przez angielski rave i przywrócić mu jego duchowy wymiar, wyraźnie obecny we wczesnych produkcjach Derricka Maya, Juana Atkinsa i Kevina Saundersona. Dlatego postawił na redukcję brzmienia i powrót do „czarnych” korzeni. W wywiadzie dla internetowego serwisu Spanner, wyjaśniał: „Minimal techno to podstawowe, odarte z ozdobników, surowe brzmienie. Najważniejsze są trzy elementy: bit, bas i funkowy puls. To właśnie one sprawiają, że ludziom chce się tańczyć. Wyprodukowanie takiego nagrania ma wiele wspólnego z nauką – bo dopiero odpowiednie zestawienie poszczególnych elementów sprawia, że muzyka przemawia do ciał, umysłów i dusz. Minimal to techno czujące rytm ludzkiego serca”.

Manifestem programowym Hooda okazał się album „Minimal Nation” – arcydzieło gatunku wydane w 1994 roku, a wznowione w ubiegłym ku entuzjastycznym reakcjom nowej generacji fanów stylu.

Idee Hooda wyjątkowo dobrze przyjęły się w Niemczech. Działający w Berlinie sklep z płytami Hard Wax importował z Detroit nowe płyty, a w podziemnym klubie Tresor pojawiali się kolejni producenci z Motor City, żeby grać swą bezkompromisową muzykę. Z czasem, właściciele wspomnianego sklepu, Moritz Von Oswald i Mark Ernestus powołali do życia projekt Basic Channel, który tchnął nowe idee w minimal techno. Seria winylowych singli w radykalnie skromnych okładkach przyniosła głębokie i szorstkie brzmienie, uzupełnione wpływami jamajskiego dubu i angielskiego ambientu. Dziś krążki te stanowią żelazny kanon gatunku zwanego „dub-techno”.

Z czasem również w Wielkiej Brytanii pojawili się producenci tworzący własną wizję minimal techno, skupieni wokół wytwórni Downwards z Birmingham – Surgeon, Regis czy Female. Ich muzyka była jakby mrocznym rewersem jasnej twórczości Hooda. Anglicy, zrywając z hedonistycznym charakterem stylu rave, sięgali do tradycji muzyki industrialnej, wpisując swoje nagrania w kontekst prowokacyjnej ezoteryki.

Bardziej eksperymentalne podejście do minimal techno zaproponował działający w Kanadzie producent Richie Hawtin. Publikując swe utwory nakładem własnych wytwórni Plus 8, a potem Minus, wypracował radykalnie zimne i surowe brzmienie o niemal matematycznej precyzji. Podobne dźwięki tworzyli artyści z Finlandii skupieni wokół firmy Sähko – przede wszystkim Mika Vanio, nagrywający pod pseudonimem Ø.
Na początku minionej dekady ciężkie i szorskie brzmienia minimal techno przeszły zaskakującą ewolucję. Zainicjował ją pochodzący z Chile a rezydujący na stałe w Niemczech didżej i producent Ricardo Villalobos. Wykorzystując techniki typowe dla estetyk określanych terminami „micro” (sklejanie nagrań z krótko pociętych i komputerowo przetworzonych sampli) i „glitch” (stosowanie dźwiękowych brudów) oraz sięgając po nieco lżejsze rytmy w stylu house, wypracował własny styl, łączący hipnotyczny puls wprowadzany przez zredukowane uderzenia mechanicznego bitu z ciepłymi strumieniami rozlanego basu, onirycznymi pasażami klawiszy i mikrosamplami „żywych” instrumentów. Ponieważ Villalobos wychował się w Chile, szybko zaczął uzupełniać swe utwory latynoskimi śpiewami i gorącym groovem. Z czasem jego utwory zaczęły się przeradzać w taneczne symfonie, trwające po 20-30 minut. Wykreowane przezeń brzmienie było jednak na tyle oryginalne, że jego śladem poszli inni producenci – najpierw, podobnie jak on o latynoskich korzeniach, jak Luciano czy Pier Bucci, a potem Europejczycy i Amerykanie. Jeden z najlepszych albumów w historii gatunku nagrał polski artysta – Marcin Czubala z Poznania („Chronicles Of Never” z 2008 roku).

W ciągu kilku lat minimal (już bez „techno” czy „house”) rozlał się szeroka falą po światowych klubach. Przyczyniło się to oczywiście do zwulgaryzowania stylu. W jego ramach nadal tworzą jednak artyści, którzy przyczyniają się do rozwoju nurtu. Przykładem tego tegoroczne dokonania takich producentów, jak Reboot czy Electro Guzzi.

Paweł Gzyl

 

Posłuchaj minimalu:

http://www.myspace.com/hoodrob

http://www.myspace.com/basicchannel

http://www.myspace.com/downwardsbirmingham

http://www.myspace.com/richiehawtin

http://www.myspace.com/ricardococoon

http://www.myspace.com/luciennluciano

http://www.myspace.com/marcinczubala

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski